To sam północny czubek Europy. Malutka wioska Sommarøy, w hrabstwie Troms prowadzi kampanię, której celem jest zupełna zmiana organizacji życia i pracy mieszkańców. Oni sami przekonują, że powszechnie przyjęty system godzin po prostu ich nie dotyczy z powodu panujących tam warunków.
Słońce w lecie tam nie zachodzi, w zimie nie wschodzi. Dlatego postrzeganie czasu przez około trzystuosobową społeczność jest zupełnie inne i z tego powodu chcą mieć u siebie strefę bezczasową.
– Na całym świecie ludzie borykają się ze stresem i depresją – mówi Kjell Ove Hvedding dowodzący kampanią Time-Free Zone i przekonuje, że chodzi o elastyczność – W wielu przypadkach jest to właśnie związane z uczuciem bycia w pułapce, gdzie zegar odgrywa ważną rolę. Staniemy się strefą bezczasową, gdzie każdy będzie mógł przeżywać życie w pełni. Dzieci i młodzież dalej będą musiały chodzić do szkoły ale pojawi się elastyczność czasowa. Człowiek nie musi być wtłaczany w ramy szkoły czy godzin pracy. Naszym celem jest pełna elastyczność 24/7. Jeśli chcesz kosić trawę o czwartek rano, możesz to robić.
W wiosce Sommarøy od 18 maja do 26 czerwca słońce nie zachodzi przez pełne 60 dni. Sprawia to, że organizmowi ludzkiemu bardzo trudno odróżnić dzień od nocy. Most oddzielający wyspę od brzegu usiany jest wyrzuconymi zegarkami, które symbolizują, że czas tu zachowuje się inaczej.
Dlatego pomysł na strefę bezczasową wedle jego zwolenników jest tylko i wyłącznie sformalizowaniem tego, co i tak dzieje się w rzeczywistości.
Biorąc pod uwagę ostatnie zdanie Hveddinga można pomyśleć, że na wielu polskich osiedlach znajdują się już takie strefy. Wykonujący weekendowe nocne i poranne remonty sąsiedzi są chyba prowodyrami w testowaniu norweskiego pomysłu. Jego strywializowaną realizację przewidział zresztą Marek Koterski w „Dniu Świra”. Wystarczy przypomnieć epokową odezwę Adasia Miauczyńskiego do robotników.
Od czasu rozpoczęcia kampanii na rzecz zniesienia czasu w Sommarøy dwa norweskie miasteczka, Finnmark oraz Nordland, wyraziły poparcie dla tego pomysłu.