Piętnastolatek Mike, którego obserwowali naukowcy, zachowywał się kompletnie inaczej niż pięć lat wcześniej. W wieku dziesięciu lat był pełen energii, ekspresji i zaangażowania. Piec lat później poruszał się ociężale, nie wykazywał chęci do jakiejkolwiek aktywności, a jego wypowiedzi ograniczały się do ledwie słyszalnych jednosylabowych burknięć. Wydawało się, że wygląd i zachowanie Mike’a zaprzecza teorii, która legła u podstaw dzisiejszej psychologii rozwojowej. Zgodnie z nią bowiem typ więzi, jaki wytworzy matka (czy tez inny główny opiekun) z niemowlęciem, ma ogromny wpływ na to, kim dziecko stanie się w dorosłości. Od tego związku zależeć ma zarówno nasze podejście do życia, relacje przyjacielskie, romantyczne i rodzicielskie, jak i pozycja w grupie rówieśniczej czy nawet skłonność do niektórych chorób. Teoria ta ma poważnych krytyków, ale coraz więcej badan potwierdza jej słuszność.
Lepszy głód niż drut
Ojciec tej teorii John Bowlby zainteresował się wpływem rodziców na rozwój, gdy jako absolwent medycyny poszedł pracować do szkoły dla dzieci, które wówczas, przed II wojną światową, zwano „nieprzystosowanymi”. I na całe życie w pamięci utkwiła mu dwójka wychowanków. Pierwszy to niespokojny siedmiolatek, który spędzał całe dnie, chodząc krok w krok za Bowlbym, przez co przezwano go jego cieniem. Drugi ukończył już 16 lat i był nieślubnym dzieckiem bogatych rodziców. Matka nigdy nie utworzyła z nim stabilnej relacji. Jako nastolatek stał się wycofany, niemal wyprany z emocji, a z poprzedniej prestiżowej szkoły wyrzucono go za ciągłe kradzieże. Już po wojnie na zlecenie Światowej Organizacji Zdrowia Bowlby przygotował opracowanie o konsekwencjach utraty opieki macierzyńskiej. Napisał m.in.: „Zapotrzebowanie małego dziecka na miłość i obecność matki jest równie wielkie jak jego zapotrzebowanie na jedzenie”.
Pod wpływem tej pracy Harry Harlow, psycholog z University of Wisconsin-Madison, przeprowadził klasyczne już dziś eksperymenty na rezusach. Małpki odbierał ich rodzicielkom i wychowywał w pokoju, w którym znajdowały się dwa sztuczne odpowiedniki matek: jedna z drutu, druga szmaciana. W pierwszym eksperymencie matka frotté dawała mleko, a druciana nie. W kolejnym – na odwrót. Potem sprawdzono, do której chętniej przytulają się rezuski. Tak wyszło na jaw, że zawsze wybierały szmaciana matkę, nawet jeśli pożywienie dostawały od tej drucianej. Jeśli pozbawiano je towarzystwa „matki” frotté i zostawiano wyłącznie jej drucianą wersję, małpki gorzej trawiły mleko i częściej miały biegunkę.
Podobne różnice Harlow dostrzegł, gdy małe rezusy przenosił do nieznanego im wcześniej pomieszczania. Jeśli zostawiał im szmacianą matkę, przyczepiały się do niej i czekały, aż poczują się bezpieczniej. Potem zaczynały eksplorować pokój, od czasu do czasu wracając do kukły frotté i uspokajając się w jej sztucznych ramionach. Gdy jednak w nowym pomieszczeniu małpki pozostawiano bez szmacianej matki – niezależnie od tego, czy znajdowała się tam druciana postać, czy nie – sztywniały ze strachu, kuliły się i ssały kciuki. Niektóre biegały po pokoju, krzycząc i płacząc.
Dziecko w obcej sytuacji
Eksperymenty Harlowa już kilkadziesiąt lat temu, gdy mniej niż dziś przejmowano się dobrem zwierząt laboratoryjnych, budziły kontrowersje etyczne. Nie było oczywiście mowy, by podobne doświadczenia przeprowadzać na ludziach. Jak zatem badać relacje między dzieckiem a matką? Odpowiedź znalazła psycholog Mary Ainsworth, która opracowała procedurę obcej sytuacji. W dużym skrócie polega ona na rozdzieleniu matki i dziecka, a następnie obserwowaniu zachowania malucha, gdy rodzicielka wychodzi i gdy wraca. Na tej podstawie można określić rodzaj więzi, jaka łączy dziecko z matką. Ainsworth wyróżniła trzy jej typy. Pierwszą nazwała „bezpieczną”. „Dziecko podąża za matką, woła ją, a po jej powrocie szuka z nią kontaktu i szybko się uspokaja” – wyjaśnia dr Monika Tarnowska z Akademickiego Centrum Psychoterapii i Rozwoju przy Szkole Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie. Więź bezpieczna tworzy się, gdy matka rozumie potrzeby dziecka, reaguje na nie i je zaspokaja.
Pozostałe typy więzi Ainsworth określiła jako „pozabezpieczne”. Gdy matka nie reaguje na potrzeby dziecka, niemowlę przestaje oczekiwać pomocy z jej strony i tworzy więź „unikającą”. „Niektóre dzieci unikają kontaktu z opiekunem zarówno wtedy, gdy wychodzi, jak i wtedy, gdy powraca” – opisuje tę więź Alison Gopnik w książce „Dziecko filozofem”. „Zamiast więc płakać bądź okazywać radość, dzieci te po prostu nadzwyczaj intensywnie wpatrują się w zabawki. Ktoś mógłby stwierdzić, że dzieci te zwyczajnie przeżywają mniejszy stres niż dzieci »ufne«. Lecz okazuje się, że jeśli zmierzymy tempo bicia ich serc podczas separacji, objawy fizjologiczne wskażą, że wewnętrznie dzieci te czują rozpacz”.
Ostatnia grupa dzieci uczy się, że matka czasem je pocieszy i utuli, a czasem nie. Często nie trafia w potrzeby – uspokaja wtedy, gdy maluch chce się bawić, a bawi się z nim, gdy on potrzebuje spokoju. Tak traktowane dzieci tworzą więź ambiwalentną. „Przeżywają silny stres nie tylko wtedy, gdy opiekun wychodzi – są także niepocieszone, kiedy powraca” – pisze Gopnik. „Zamiast więc szybko odzyskać spokój i poczucie szczęśliwości, nieprzerwanie płaczą, przylegając do swoich opiekunów. Bywa też, że wpadają w ataki szału, rzucają zabawkami, płaczą i wściekają się na matkę nawet wtedy, gdy jednocześnie się do niej przytulają”.
Matczyne związki romantyczne
Późniejsze badania dorzuciły czwarty, najrzadziej występujący typ więzi – „zdezorganizowany”. Rozwija się u dzieci, które są prześladowane przez swoich opiekunów. Walczą w nich dwie siły – biologiczna potrzeba, by się przytulić do matki, oraz strach przed biciem czy poniżaniem. Dzieci boją się matki, na jej widok nieruchomieją i sztywnieją, bezładnie przeskakując z jednego wzorca zachowania na drugi.
Psycholodzy zrezygnowali też z pisania w publikacjach naukowych o więzi z matką, a zamiast tego zaczęli używać sformułowania „więź z pierwotnym opiekunem”. „»Pierwotny opiekun« to faktycznie najczęściej biologiczna matka” – przyznaje dr Tarnowska. „General nie chodzi tu jednak o osobę, która pełni wobec dziecka funkcję matki. Zdarza się przecież, że robi to babcia albo ktoś, kto wcale nie jest z dzieckiem spokrewniony”. Przede wszystkim jednak badacze zaczęli odkrywać, że typ więzi, jaki łączył dziecko z pierwotnym opiekunem, ma ogromny wpływ na dorosłe życie. Mary Main z University of California poprosiła na przykład, by dojrzali ludzie opowiedzieli o swym dzieciństwie. Odkryła, że ci, którzy mieli więź bezpieczną z matką, wspominali swe wczesne lata spójnie, sensownie i z akceptacją. Pamiętali wady rodziców, ale nie skupiali się na nich i nie traktowali tych wad jako wielkiego problemu. Z kolei dorośli, którzy tworzyli więź unikającą, idealizowali swoją przeszłość i rodziców, ale poproszeni o bardziej szczegółowe wyjaśnienia, nie potrafili wiele więcej powiedzieć. Ich opowieści były krótkie i niepełne. A wreszcie ci, którzy mieli więź ambiwalentna, opowiadali o dzieciństwie chętnie, długo, ale w sposób chaotyczny i niespójny. Skupiali się przy tym na problemach, jakich doświadczyli w młodych latach.
Dziecięca więź z matką wpływa też na relacje romantyczne w dorosłości. „Sformułowane w okresie niemowlęcym oczekiwania są jednym z czynników wpływających na to, w jaki sposób wchodzimy w związki później: czy spodziewamy się, że ludzie będą wobec nas otwarci, gotowi, by brać nasze potrzeby pod uwagę, czy przeciwnie: przewidujemy, że nasze zdanie i samopoczucie dla nikogo nie będzie ważne” – wyjaśnia dr Tarnowska. „Czy uważamy, ze zasługujemy na miłość i troskę, czy też mamy poważne wątpliwości co do tego, czy da się nas pokochać”. Osobom, które tworzyły więź bezpieczną, łatwiej przychodzi nawiązywanie satysfakcjonujących relacji romantycznych. Czuja się dobrze, będąc zależnym od partnera i pozwalają mu zależeć od siebie. Radzą sobie również wtedy, gdy związek się rozpada. Ci, którzy z matką mieli więź unikającą, mogą odczuwać dyskomfort w bliskości z drugą osobą. Zaufanie partnerowi może im sprawiać trudność, a kiedy partner próbuje się do nich zbliżyć emocjonalnie, mogą okazywać niechęć i poirytowanie. Wreszcie osoby, które w dzieciństwie utworzyły więź ambiwalentną z opiekunem, mogą odczuwać przemożną chęć bycia bardzo blisko partnera życiowego, wręcz stopienia się z nim. Jednocześnie mogą zamartwiać się, ze partner ich nie kocha i nie chce być z nimi. Typ więzi, jaki miało się w dzieciństwie, wpływa również na własne postawy rodzicielskie. Najczęściej z dziećmi tworzymy taki styl więzi, jaki z nami zbudowała niegdyś matka.
Więź zbudowana na nowo
Najwięcej danych na temat skutków więzi z opiekunem dostarczyło badanie Minnesota Longitudinal Study of Risk and Adaptation, w skrócie MLSRA. Rozpoczęło się w roku 1976 i trwa do dziś. Objęto nim 267 matek i ich nowo narodzonych, pierworodnych dzieci. Naukowcy najpierw opisali typ łączącej ich więzi, a następnie obserwowali przebieg życia dzieci. Dzięki temu odkryli, że osoby, które utworzyły więź bezpieczna z opiekunem, miały potem większe poczucie własnej wartości i lepiej panowały nad swymi emocjami. W przedszkolu silniej angażowały się w grupę rówieśniczą, w szkole miały większą zdolność do tworzenia bliskich przyjaźni, w okresie dorastania lepiej funkcjonowały w grupie. Częściej tez stawały się liderami i tworzyły dobre romantyczne związki w dorosłości. Dzieci o postawie unikającej były przez rówieśników opisywane jako agresywne lub złośliwe. Te, które utworzyły więź ambiwalentną, częściej stawały się ofiarami kolegów i generalnie były mniej lubiane. Największą sympatię zyskiwali ci, którzy w dzieciństwie tworzyli więź bezpieczna. Również nauczyciele lepiej traktowali takie dzieci – w ciepły, pełen poszanowania sposób. Mieli do nich więcej zaufania i stawiali im wyższe wymagania. Do pozostałych dzieci podchodzili bardziej kontrolująco i niewiele od nich oczekiwali.
W dorosłym życiu osoby, które tworzyły więź bezpieczna, lepiej wykorzystywały pojawiające się możliwości rozwoju, chorowały rzadziej i były mniej podatne na stres oraz depresje. W 2011 roku opublikowano prace, według której kobietom tworzącym więź pozabezpieczną z matką wystarczyło pokazać jej zdjęcie i zmierzyć aktywność mózgu, by przewidzieć pojawienie się depresji. Do tych danych nie pasował jednak przypadek Mike’a. Był on jednym z dzieci objętych badaniem MLSRA.
Wytworzył więź bezpieczna z matką i wykazywał pozytywne tego skutki. Do czasu, gdy jego rodzice przeszli burzliwy rozwód i podzielili się dziećmi. Ojciec Mike’a zabrał jego siostrę i nigdy więcej nie kontaktował się z synem. Osamotniona matka przestała sobie radzić. Polegała na synu bardziej, niż pozwalał na to jego wiek. Kiedy Mike miał jedenaście lat, zginęła w wypadku. Chłopca niechętnie pod opiekę wzięła ciotka. Mike wpadł w depresję i wydawało się, że bezpieczna więź w niemowlęctwie straciła swój wpływ. To możliwe, gdyż wpływ wczesnodziecięcej więzi, choć silny, da się zniwelować. Często na korzyść.
„Dziecięcy wzorzec przywiązania nie jest tożsamy z wzorcem przywiązania w dorosłym życiu. Ten ostatni determinowany jest nie tylko przez więź z pierwotnym opiekunem, ale także przez czynniki biologiczne i późniejsze doświadczenia” – podkreśla dr Tarnowska. „A w radzeniu sobie z brakiem poczucia bezpieczeństwa w relacjach i unikaniem bliskości pomocna może się okazać psychoterapia”. „Nierzadko kluczowym czynnikiem okazuje się tu nowe doświadczenie, które zmienia dziecięcą koncepcję miłości” – pisze z kolei prof. Alison Gopnik. „Rodzice adopcyjni, oddany nauczyciel czy przyjaciel rodziny może odmienić nieufne dziecko.
Jednak nieunikniona utrata miłości – gdy rodzice zaczynają chorować, umierają czy rozwodzą się – może spowodować, że ufnemu dotychczas dziecku trudniej będzie odzyskać wiarę w miłość”. Na szczęście to nie był przypadek Mike’a. Gdy chłopiec dorósł, wpadł w oko młodej kobiecie. Pobrali się w wieku dwudziestu kilku lat. Stworzyli dobry, wspierający się związek, a mężczyzna stał się ciepłym i opiekuńczym ojcem. „Historia jego wczesnej więzi nie zniknęła wiec w trudnym okresie” – piszą Alan Sroufe i Daniel Siegel na łamach „Psychotherapy Networker”. „Pozostała tam, by wypłynąć na powierzchnie, gdy pojawiły się nowe możliwości pozytywnych związków”.