Mówiąc najprościej, w otoczeniu Antarktydy brakuje lodu morskiego. Można powiedzieć, że tej zimy powierzchnia lodu morskiego w okolicach bieguna południowego osiągnęła niespotykane dotąd poziomy.
Lato na Antarktydzie kończy się w połowie lutego. Wtedy naukowcy notują minimum lodu morskiego, który od tego momentu zaczyna z powrotem przyrastać, aby osiągnąć maksymalny poziom pół roku później.
Kto ukradł lód na Antarktydzie?
Naukowcy monitorujący odbudowę lodu morskiego na półkuli południowej drapią się po głowach. Jakby nie liczyli, brakuje blisko 1,6 miliona kilometrów kwadratowych lodu. To obszar porównywalny z powierzchnią całej Argentyny.
Czytaj także: Jak wyglądałaby Antarktyda bez lodu? Niezwykła mapa ukazuje prawdziwą rzeźbę ukrytego lądu
Owszem, trzeba tu podkreślić, że z lodem na biegunie południowym nigdy nie było łatwo. Powierzchnia pływającego tam lodu morskiego zimą od dekad podlega znaczącym fluktuacjom, przez co tak naprawdę trudno ustalić, za jaką część utraty lodu morskiego odpowiadają bezpośrednio zmiany klimatyczne. O ile na północy notuje się stałe zmniejszanie się ilości lodu morskiego, o tyle na południu jest go czasami mniej, a czasami więcej.
Nie zmienia to jednak faktu, że począwszy od 2016 roku, z roku na rok lodu morskiego jest na globalnym południu coraz mniej. Obecny, rekordowo niski poziom lodu wodnego jest na tyle ekstremalny, że badacze przyznają, iż tak drastyczne zmiany powinny zdarzać się raz na kilka milionów lat.
Glacjologowie, z którymi rozmawiali dziennikarze CNN, przyznają, że poziom lodu morskiego tej zimy sprawił, że wszystkie prognozy zmian na najbliższe lata i dekady stały się bezużyteczne. Naukowcy wskazują, że dotychczasowe reguły przestały obowiązywać i trzeba będzie od nowa budować modele pozwalające na prognozowanie zmian w przyszłości. Wszystko wskazuje na to, że czynniki, które dotychczas były nieistotne dla południowych okolic okołobiegunowych, np. ogrzewanie wód znajdujących się na północ od Oceanu Antarktycznego zaczęły odciskać swoje piętno na globalnym południu.
Czytaj także: Antarktyda topnieje w zastraszającym tempie. Są też jednak dobre wieści
Warto tutaj zwrócić uwagę na to, że topnienie lodu morskiego nie powoduje wzrostu poziomu mórz (wszak ów lód i tak już unosi się na wodzie). Z drugiej jednak strony jego brak sprawia, że cieplejsza woda uderza w wybrzeże Antarktydy, skuteczniej je ogrzewając i prowadząc do cielenia się lodowców, które już na poziomy mórz i oceanów mają. Co więcej, im mniej lodu morskiego, tym mniejsza powierzchnia skutecznie odbija promieniowanie słoneczne z powrotem w przestrzeń kosmiczną. Jednocześnie większa powierzchnia oceanu pochłania dodatkowe promieniowanie słoneczne, ogrzewając się coraz szybciej. To nie wróży zbyt dobrze na przyszłość.