Podczas spotkań ze znajomymi, ale także z czytelnikami, słyszę często pytanie: jak nie zwątpić i mimo trudności dawać sobie radę i dążyć do celu? Ostatnio byłem w studiu, w którym znajomy reżyser Przemek Anusiewicz realizuje film „Pojednanie” o chłopcu, który z Pomorza rusza na krowie do Jerozolimy, aby – mówiąc w dużym skrócie – odmienić ten świat. Rzecz dzieje się w odległej przyszłości, w której pozornie nie ma ani dobra, ani zła, światem zaś rządzą Behemot i Woland z „Mistrza i Małgorzaty”. Przemek zapytał mnie, jak ten chłopiec – bohater animowanego filmu – może sobie radzić ze zwątpieniem, kryzysem czy wręcz rezygnacją, które to stany zapewne będzie przeżywać w drodze do Jerozolimy. Nie mam recepty na chwile zwątpienia, ale starałem się wrócić myślami do swojej wyprawy na biegun północny, który był moją Jerozolimą. Jak sobie wtedy radziłem?
Takich sytuacji było wiele i wiele też było sposobów, aby sobie z nimi radzić: modlitwy, liczenie do tysiąca, wiersze i wiele, wiele innych. Najbardziej jednak utkwiła mi w pamięci jedna sytuacja: kiedy już po długim czasie wędrówki prawie całkowicie zwątpiłem w możliwość dotarcia o własnych siłach do bieguna, kiedy rozum był w potrzasku i wszystkie sposoby, które mogłem wymyślić, używając go, przestały się sprawdzać, a używając różnych modeli matematycznych mu-siałem stwierdzić: tak, nie mamy żadnych, ŻADNYCH szans, aby osiągnąć cel, skądś, nie wiadomo skąd, wróciło do mnie słowo „TIMSHEL”. Wróciło, przebiło się w głąb umysłu. Przywiał je wiatr?
Przypomniałem sobie to słowo z czasów studiów filozoficznych, chociaż kiedy je po raz pierwszy usłyszałem, nie przywiązywałem do niego jakiejś wielkiej wartości, nie nadawałem mu specjalnego znaczenia. Ale na pewno zwróciło ono moją uwagę. „Timshel” to słowo z języka hebrajskiego, które Bóg wypowiedział do Kaina, a znaczy ono „możesz”. Możesz jeszcze wybrać, masz wolną wolę, możesz odwrócić się od zła. Tak brzmiało słowo wypowiedziane przez Niego. Przez następne dni obracałem w umyśle to słowo na wiele stron, starałem się wnikać w jego głąb, zrozumieć, dać mu się poprowadzić. Timshel, możesz, wbrew zwątpieniu i nie-mocy, wbrew beznadziei, wbrew rozumowi, możesz podążać za mną, za iskrą światła i nadziei. Możesz.
W końcu w ostatnim dniu, kiedy skończyły nam się już zapasy paliwa i jedzenia, osiągnęliśmy z Wojtkiem Moskalem północny biegun Ziemi. I wtedy, i teraz postrzegam to jako cud, którego byłem świadkiem, ale który nie wziął się z niczego. Ktoś kiedyś powiedział mi, że rozwój leży poza naszą strefą komfortu. Aby coś osiągnąć, trzeba stawić czoło zmianom, lękowi, odsunąć na bok słabości i myślenie o nich, intensywnie skupić się na celu, co nie zawsze jest łatwe. Właśnie wyjście poza siebie, własne ramy, powoduje, że zaczyna się dziać coś niezwykłego, że przekraczamy granice, rozwijamy się. I nie zawsze przebiega to w komfortowy i przyjemny sposób. W chwilach zwątpienia, u kresu sił, przychodzi czasem jednak nieoczekiwany impuls, zdarzenie, myśl, mogąca spowodować zmianę naszego nastawienia, która na nowo rozbudzi nadzieję i siłę. Musimy być tylko uważni, z uwagą i refleksją przyjmować to, co przynosi życie. Może to być zwykłe słowo, myśl, wspomnienie. Tak naprawdę jesteśmy zanurzeni w słowach i poruszamy się w świecie, opierając się na słowach, to one nas podtrzymują i prowadzą, to od nich się nieraz odpychamy.
Od nas również zależy wybór tych, które będą nas prowadziły i na których będziemy się mogli oprzeć jak na skale. Chwile zwątpienia przychodzą zresztą do mnie często, nawet teraz – gdy przygotowuję pielgrzymkę przez Europę, od grobu Immanuela Kanta w Kaliningradzie (dawnym Królewcu) do grobu św. Jakuba w Santiago de Compostela w Hiszpanii. Ponad 4 tysiące kilometrów wędrówki i jej historii w ramach projektu, którego nazwa brzmi „Odkryj swój biegun”. W sumie to też wędrówka na biegun. A bieguny tak już mają, że trudno się do nich idzie.
PS. Przemek napisał mi, że postanowił zmienić tytuł filmu o chłopcu wędrującym do Jerozolimy na „Timshel”.