Jurij Gagarin był pierwszym człowiekiem w kosmosie. Oficjalnie. W rzeczywistości przed nim (i po nim) w kosmosie ginęli inni radzieccy kosmonauci. Ich ostatnie minuty uwiecznili dwaj bracia z Włoch
Czy jest łączność? Czterdzieści jeden… Widzę płomień! Gorąco, gorąco, jest mi bardzo gorąco. Pomóżcie mi! Widzę ogień! Jest gorąco, gorąco mi, Wrócę? Wrócę? Czy ja wrócę…
Koniec. Na tym przekaz się urwał. Kobieta mówiła po rosyjsku i walczyła o życie. W jej głosie dominowały przerażenie i desperacja. To było jasne dla każdego, kto słyszał jej wołanie. „Radziecka kosmonautka” – taka była pierwsza myśl braci Achillesa i Giana Judica-Cordiglia, włoskich radioamatorów z Turynu, którzy 19 maja [w niektórych źródłach mowa o 23 – przyp. red.] 1961 r. odebrali sygnał. Wostok 6, na którego pokładzie znajdzie się Walentyna Tierieszkowa, pierwsza kobieta kosmonautka, wystartuje za 2 lata. Moskwa nie podała
oficjalnej informacji o katastrofie statku kosmicznego. Tego dnia nie było ludzi na orbicie okołoziemskiej. Oficjalnie…
ANTENA ZE ZŁOMU
Cordiglia zamontowali urządzenie na dziko na dachu najwyższego budynku mieszkalnego Turynu. Okazało się, że jest to idealny punkt nasłuchowy. Ponad miastem biegła bowiem orbita obiektów wystrzeliwanych przez Sowietów. Wkrótce bracia otrzymali propozycję prowadzenia popularnonaukowe audycji w szwajcarsko-włoskim radiu. Ich dokonania stały się głośne i zwróciły uwagę CIA, która za pośrednictwem kontrwywiadu włoskiego nawiązała z radiowcami kontakt, proponując współpracę. W połowie 1959 r. rozbudował pospawaną antenę z demobilu w stację nasłuchową z prawdziwego zdarzenia. W grudniu 1959 r. włoska agencja informacyjna Continentale, powołując się na anonimowego informatora – wysoko postawionego czeskiego dyplomatę – podała, że w listopadzie 1957 r. podczas lotu suborbitalnego zginął radziecki pilot kosmonauta Aleksiej Lidowskij . Była to pierwsza opublikowana przez media informacja o śmierci człowieka w kosmosie. Informacja, która prawdopodobnie wypłynęła nie z kręgów dyplomacji, lecz od braci Cordiglia. Bracia prowadzili bowiem skrupulatny nasłuch radzieckich pasm, wiedząc, że Rosjanie przygotowują start Sputnika 2 z suczką Łajką na pokładzie. Włosi wyłapali i nagrali bicie serca zwierzęcia, o czym poinformowali świat. Było to wkrótce po domniemanej śmierci Lidowskiego.
Moskwa natychmiast ostro zdementowała depeszę agencji Continentale. Dlaczego bracia Cordiglia milczeli o Lidowskim? Dlaczego włoska agencja, mając pod bokiem najlepsze z możliwych źródło kosmicznych newsów, twierdziła, że zdobyła informację via Czechosłowacja? Prawdopodobnie dlatego, że radiowcy wiedzieli już od protektorów ze służb specjalnych, iż trafili pod obserwację KGB, które rozważa ich likwidację. Nie mogli przyznać się, że to oni poznali prawdę. Arnold Barer, oficer Wojsk Lotniczych i lekarz, który od 1955 r. uczestniczył w programie kosmicznym ZSRR, dziś główny konsultant ds. medycyny kosmicznej komercyjnego laboratorium „Zwiezda”, budującego systemy podtrzymania i ratowania życia lotników i kosmonautów, mówi: „Wśród kierowanego przez Włodzimierza Jazdowskiego zespołu lekarzy i biologów, pracujących przy programie wysyłki w kosmos zwierząt, istniała specjalna nieoficjalna tajna grupa ochotników-entuzjastów. Wyselekcjonowano ich do doświadczeń wymagających udziału człowieka – ostatecznych eksperymentów dokonywanych tuż przed startem oficjalnych misji kosmicznych. Nigdy nie słyszałem, by któryś z nich został wysłany na orbitę, ale program miał tak wysoką klauzulę tajności, że nikt z nas nie wiedział, co się robi w sąsiednim pomieszczeniu. Wszak oprócz samych lotów program miał na celu demonstrację siły – pokazanie przeciwnikowi niemożliwych do zestrzelenia rakiet. Środki przenoszenia piesków były równocześnie nośnikami głowic jądrowych”. Bardziej prawdopodobne, że Lidowskij był członkiem tajnej grupy pilotów oblatywaczy. Zespół stworzyli najlepsi lotnicy delegowani ze swych jednostek na rozkaz najwyższego kierownictwa ZSRR. Mieli wypełniać tzw. zadania specjalnego znaczenia dla państwa i obronności.
ODDZIAŁ ZERO
Takie zadania na przełomie lat 50. i 60. wykonywał Walery Galajda, lotnik i spadochroniarz testowy I klasy. „Lotnictwo i technologia rakietowa przeżywały wówczas burzliwy rozwój – opowiada. – Nie mówiono nam, co tak naprawdę testujemy. Oficjalnie pracowaliśmy nad rozwojem technologii dla lotnictwa”. Galajda dokonywał prób katapulty, która – jak się okazało – była przeznaczona dla statków typu Wostok. Eksperymentalny zespół nosił kodową nazwę Oddział Zero. Został zorganizowany w 1953 r. jako komórka Instytutu Naukowo-Badawczego Medycyny Lotniczej i Kosmicznej i działał aż do startu Jurija Gagarina. Oficjalnie na członkach Oddziału Zero przeprowadzano eksperymenty dotyczące „rozwiązywania problemów funkcjonowania załóg lotniczych realizujących misje w warunkach ekstremalnych prędkości i wysokości”. Arnold Barer, który jako lekarz zajmował się wpływem przyśpieszenia i przeciążenia na ludzki organizm, wspomina: „Oprócz przeciążeń badaliśmy m.in. zdolność przeżycia w kapsułach ratunkowych, lądownikach morskich, funkcjonowania w izolowanych pomieszczeniach itp.”. Z nieoficjalnych informacji zdobytych kilka lat temu przez rosyjską telewizję REN TV wynika, że Oddział Zero składał się z 12 osób. Pięciu członków nie dożyło czterdziestki. Według REN TV zmarli z powodu efektów ubocznych skrajnie ciężkich testów, jakie przeszli w tajnej jednostce.
Właśnie w czasie gdy działał Oddział Zero, bracia Cordiglia odbierali najbardziej sensacyjne sygnały z kosmosu. 1 lutego 1958 r. przechwycili transmisję świadczącą o śmiertelnym wypadku wykonującego suborbitalny lot Siergieja Szyborina. Tego nazwiska nie ma ani na liście osób związanych z sowieckim programem kosmicznym, ani z Instytutem Medycyny Lotniczej i Kosmicznej. Rok później 1 stycznia według Włochów na suborbicie zginął następny lotnik, kosmonauta widmo Andriej Mietkow. Na początku lutego 1961 r., dwa miesiące przed startem Gagarina, bracia Cordiglia przechwycili i – co ważne – nagrali kolejny sygnał: przesyłany z orbity odgłos monitoringu pracy serca, który zamarł po kilku minutach. Włosi stwierdzili, że zarejestrowali ludzką śmierć w przestrzeni kosmicznej. Z dokumentów odtajnionych w latach 90., już po upadku ZSRR, wynika, że wówczas na okołoziemską orbitę rzeczywiście wyniesiono sondę. Z powodu awarii pojazd został na orbicie okołoziemskiej. Nie ma jednak słowa o jakimkolwiek żywym organizmie na jego pokładzie.
SPADEK III RZESZY
W latach 50., na długo przed startem Gagarina, nie tylko Cordiglia mieli informacje o katastrofach radzieckich rakiet kosmicznych. Informowały o nich kilkakrotnie poważne amerykańskie gazety, w tym „New York Times”. Nigdy jednak nie powoływały się na wiarygodne źródła, nie były też w stanie przedstawić przekonujących dowodów. Dopiero Herman Obert, niemiecki specjalista, który pracował przy programie V-2, zaś po upadku III Rzeszy dla Rosjan, przerwał zmowę milczenia. Po powrocie do Niemiec w 1960 r. ogłosił, że w 1958 r. podczas prób na poligonie rakietowym Kapustin Jar był świadkiem katastrofy rakiety, w której zginął znajdujący się na jej pokładzie pilot. Historyk Aleksander Żelezniakow, badacz radzieckiego programu kosmicznego, twierdzi, że właśnie w tym okresie Związek Radziecki prowadził tajny program pilotowanych rakietowych lotów suborbitalnych, pomyślany jako pierwszy etap wyniesienia w kosmos statku załogowego. Żelezniakow uważa, że projekt ten prawdopodobnie wywodzi się z niemieckiego programu rakietowego V-2, który wraz z częścią specjalistów – z zastępcą Wernera von Brauna Helmutem Gröttrupem na czele – został przeniesiony do Rosji. Dzięki temu18 października 1947 r. Sowieci na terenie Czwartego Państwowego Poligonu w pobliżu wsi Kapustin Jar pod Stalingradem od palili pierwszą w ZSRR rakietę V-2. Trzy lata później na wyposażenie Armii Czerwonej przyjęto pierwszą rakietę rodzimej konstrukcji: R-1. Niektórzy badacze podejrzewają, że aby nakierować głowicę na cel, potrzebni byli piloci: ówczesne systemy samonaprowadzania czy zdalnego kierowania były zbyt zawodne, by na nich polegać. I właśnie dlatego ZSRR rozpoczęło program pilotowanych suborbitalnych lotów rakietowych. Radziecki program kosmiczny by od początku do końca przedsięwzięciem stricte wojskowym. Cywilne mi sje na stacjach orbitalnych Salut służyły wyłącznie jako przykrywka. Generał major Wiktor Gorbatko, kosmonauta uczestnik misji Salut-5, mówi: „Nawet sama nazwa była przykrywką. Salut-5 to w rzeczywistości misja wojskowa Ałmaz-3, która realizowała wyłącznie wojskowe zadania. Cele cywilne, jak hodowla grzybów czy fotografowanie Ziemi, były wyłącznie kamuflażem”.
ŁAJKA, IWAN IWANOWICZ I INNI
Czy ZSRR był technicznie w stanie wysyłać ludzi w kosmos na długo przed Gagarinem w latach, gdy ich sygnały słyszeli bracia Cordiglia? Żelezniakow twierdzi, że tak i to już w 1955 r. Do załogowego lotu miała być przeznaczona np. wersja międzykontynentalnej rakiety balistycznej R-5 z odłączaną głowicą. 27 września 1957 r. agencja TASS poinformowała, że ukończono testy nad nową, większą i silniejszą rakietą R-7. Dziś wiadomo, że przeznaczona do transportu potężnej głowicy wodorowej R-7 miała hermetyczny przedział zaprojektowany z myślą o montażu kabiny dla załoganta. Na cywilnych wersjach wysłano na suborbitę psy – zarówno te znane: Łajkę, Biełkę i Striełkę, jak i inne. Reporterzy telewizji REN twierdzą, że dotarli do dokumentów, z których wynika, że Łajka nie była pierwsza, i w sumie w kosmos w latach 1951–1960 wystrzelono 29 psich załóg. 9 z tych wypraw zakończyło się awariami i śmiercią zwierząt. Tylko czy możliwe, by – nawet jeśli istniała kabina pilotów dla R-5 i R-7 – jej plany nie wypłynęły do dziś? „Na punkcie tajemnicy panował prawdziwy obłęd” – tłumaczy Jewgenij Kiriuszyn. Kiriuszyn na przełomie lat 50. i 60. był związany z programem kosmicznym i zajmował się testowaniem urządzeń budowanych na potrzeby pojazdów kosmicznych. „Surowo zakazane było używanie słowa rakieta i to zarówno w dokumentach, jak i podczas rozmowy np. telefonicznej. Mówiliśmy »wyrób« albo »artefakt«. Kolega, który dostał od narzeczonej kartkę o treści »Pozdrowienia z okazji dnia kosmonautyki« o mały włos nie wyleciał z programu z wilczym biletem” – wspomina.
W latach 50. ze względu na dochowanie tajemnicy we wszystkich odpalanych rakietach, tak wojskowych, jak i cywilnych, montowano systemy samozniszczenia. W ten sposób 2 grudnia 1960 r. wyleciała w powietrze rakieta wynosząca w kosmos suczki Pszczółkę i Muszkę. Eksplodowała, kiedy tylko zboczyła z przewidzianej trajektorii i pojawiło się niebezpieczeństwo, że może spaść na terytorium obcego państwa. Oficjalnie do dziś Rosjanie twierdzą, że przed Gagarinem, oprócz zwierząt, w kosmos polecieli tylko tzw. Iwanowie Iwanowicze – ubrane w skafandry kosmiczne manekiny do badania wpływu lotu na ludzki organizm. Właśnie szumem wokół lądowań manekinów Rosjanie tłumaczą plotki o kosmonautach, którzy zginęli. „Co mogli sobie pomyśleć ludzie, widząc lądującą kapsułę, zaraz po tym helikoptery i umundurowane i uzbrojone specsłużby, które wyciągają ze środka coś bezwładnego w kształcie człowieka i w pośpiechu zabierają ze sobą?” – tłumaczy Kiriuszyn.
POJAWIA SIĘ I ZNIKA
Ponad rok po wyniesieniu na orbitę statku Korabl-Sputnik 1 (1960) Reuters poinformował, że na pokładzie rakiety był też człowiek o nazwisku Zawadowskij, któremu nie udało się wrócić. Amerykanie powoływali się na pułkownika sił powietrznych USA Barneya Oldfielda. USA posiadały już wówczas aparaturę szpiegowską, zdolną śledzić część posunięć kosmicznych ZSRR. Nie ma wątpliwości, że Zawadowskij był postacią autentyczną – w 1959 r. tygodnik „Ogoniok” opublikował jego fotografię w grupie lotników oblatywaczy. Po depeszy Reutersa radziecka prasa milczała. „Ogoniok” nie pokazał nowego zdjęcia Zawadowskiego, by rozwiać plotki. W 2002 r. w jednej z rosyjskich gazet ukazał się wywiad z kobietą, która przedstawiała się jako wdowa po Zawadowskim. Przyznała, że jej mąż pracował jako pilot eksperymentalny w Instytucie Medycyny Lotniczej i Kosmicznej i był związany z radzieckim programem rakietowym. Nigdy jednak nie poleciał w kosmos i zmarł, dożywszy starości. Aleksander Żelezniakow uważa, że historia Zawadowskiego może być przykładem poprawiania historii i biografii, co w programie kosmicznym ZSRR było na porządku dziennym.
11 października 1960 r., ponad cztery miesiące po rzekomej śmierci Zawadowskiego, włoski dziennik „Corriere della Serra”, powołując się na poufne źródła, poinformował, że podczas radzieckiej próby z nowym aparatem orbitalnym zginął pułkownik Piotr Dołgow. Po raz pierwszy informację o śmierci swojego kosmonauty podała też Moskwa, tyle że dwa lata później. W komunikacie ogłoszono, że Dołgow miał wypadek w listopadzie 1962 r. podczas stratosferycznego skoku spadochronowego z wysokości 28 km. Być może historia o zaginionych kosmonautach to tylko jedna z legend zimnej wojny. Być może informacje o śmierci na orbicie fabrykowali Amerykanie. Możliwe, że walcząc o kolejne granty na rozwój stacji nasłuchowej, konfabulowali też bracia Cordiglia. Jednak wątpliwości i dziwnych zbiegów okoliczności jest aż nadto, by stawiać pytanie, czy świat zna prawdę o podboju kosmosu. O zwycięstwie ZSRR w wyścigu do gwiazd świat usłyszał w komunikacie radiowym, który zaczynał się od słów: „Tu mówi Moskwa, pracują wszystkie radiostacje Związku Radzieckiego. Czas Moskiewski godzina 10 dwie minuty”. Później powiadomiono o wyczynie kosmonauty Gagarina. Komunikat został opracowany na podstawie depeszy agencji TASS. Wśród ludzi pracujących przy sowieckim programie kosmicznym rozpowszechniona jest historia o tym, że przekazano TASS trzy komunikaty. Każdy na wypadek innego rozwoju wypadków. Znamy ten o sukcesie. Jak brzmiały pozostałe, których nie usłyszał nikt?