Hetman Stanisław Żółkiewski przybył pod Moskwę w sierpniu 1610 r., miesiąc po wspaniałym zwycięstwie nad armią Dymitra Szujskiego pod Kłuszynem i obaleniu przez bojarów moskiewskich jego brata cara Wasyla. Podpisał z bojarami układ o wyborze na cara syna króla Zygmunta III, królewicza Władysława. Lud Moskwy i miast prowincjonalnych złożył przysięgę na wierność nowemu władcy. Stosunki między Polakami a Rosjanami układały się początkowo poprawnie.
W międzyczasie hetman przekonał Jana Pawła Sapiehę, dotychczasowego sojusznika Dymitra II Samozwańca (następnego pretendenta do carskiego tronu), do porzucenia przez polskich najemników jego obozu. Ucieczka Samozwańca pozwoliła Żółkiewskiemu podjąć – już z pozycji siły – decyzję o wprowadzeniu wojska na leża zimowe do Moskwy.
Operację tę rozpoczęto 29 września. Hetman złamał tym samym układ z bojarami. Aby nie drażnić pospólstwa, wojsko wchodziło ukradkiem, coraz większymi oddziałami.
Twierdza carów
Tak zajęliśmy liczącą prawie sto tysięcy mieszkańców, potężnie ufortyfikowaną Moskwę. Trzon miasta stanowiły: rezydencjalny Kreml, otoczony rzekami Moskwą i Nieglinną, oraz Kitajgród – centrum handlowe stolicy, umocnione ceglano-kamiennymi murami liczącymi prawie 5 km. Miały grubość od 3,5 do 9 m, wysokość do 19 m i umieszczono w nich ponad trzydzieści baszt.
Na zewnątrz tych murów rozciągała się rzemieślniczo-handlowa dzielnica Białygród, otoczona ceglanymi murami grubości 4,5 m i wysokości 10 m, długości 9,5 km, wyposażonymi w 27 baszt. Kresy stolicy wyznaczała luźna zabudowa Skorodomu – zespołu słobód i małych osad – zabezpieczona wałami, palisadami i drewnianymi wieżami.
Powierzchnia miasta w granicach umocnień przekraczała 1800 ha. Zatem ludnością i obszarem przewyższała parokrotnie Warszawę i Kraków razem wzięte! Jej zdobycie orężne przez ledwie 6-tysięczny i pozbawiony dział oblężniczych korpus Żółkiewskiego byłoby praktycznie niemożliwe. Jak można było je obronić? Wojsko polsko-litewskie rozlokowano następująco: pułki piechoty cudzoziemskiej i węgierskiej Gosiewskiego oraz hetmana Żółkiewskiego na Kremlu, pułk jazdy Zborowskiego w Kitajgrodzie, oddziały Wejhera i Kazanowskiego w Białymgrodzie. Czterema chorągwiami jazdy obsadzono też klasztor Nowodziewiczy, jeden z obronnych klasztorów, zabezpieczających drogę do Moskwy od południa. Dodatkowo Polacy mogli liczyć na strzelców moskiewskich, którzy przysięgli wierność nowemu carowi Władysławowi. Wojska oczywiście rozmieszczano tak, by mogły współdziałać w razie rozruchów czy ataku i miały możliwość wycofania się na Kreml.
Strzały do ikon
Żywność dla garnizonu dowożono z miast na prowincji. Jednak ekscesy i gwałty wojsk Rzeczypospolitej, towarzyszące wybieraniu prowiantu od Rosjan, tworzyły antypolską atmosferę. Oliwy do ognia dolewały wezwania patriarchy Hermogenesa do oporu przeciwko „niewiernym” Lachom, którzy chcą zniszczyć Świętą Ruś.
Poprawić dyscyplinę miał nowy komendant garnizonu starosta wieliski Aleksander Gosiewski. Objął tę funkcję pod koniec października przed wyjazdem ze stolicy hetmana Żółkiewskiego. Ten utalentowany, ale bezwzględny dowódca, aby nie dopuścić do ekscesów, zajął żołnierzy ciągłą służbą patrolową. Powołano też mieszane polsko-rosyjskie doraźne sądy wojskowe. Niejaki Bliński, który po pijanemu strzelał w czasie służby do ikony Bogurodzicy na jednej z baszt, został skazany na karę śmierci na kole. Jego obcięte ręce spalono na płonącym stosie pod ikoną. Pacholika, który zgwałcił córkę bojarzyna, zgodnie z prawem moskiewskim batożono publicznie na ulicach miasta.
Gosiewski zdawał sobie sprawę, że mały garnizon w wielkim wrogim mieście musi być bardzo czujny. Dlatego zorganizował agenturę wywiadowczą. Swoją prawą ręką w mieście uczynił znienawidzonego przez moskwian Fiodora Andronowa Sołowieckiego, który szpiegował poczynania antykrólewsko nastawionych bojarów. Gosiewski zlikwidował m.in. próbę powstania antypolskiego, podjętą przez część bojarów moskiewskich już pod koniec października 1610 r. Podejrzanych uwięziono, zaś komendant garnizonu jako jedyny posiadał od tej pory klucze do bram miejskich.
Dantejskie sceny
Gdy pod koniec listopada Zygmunt III nie zatwierdził porozumienia z bojarami (bo widział na carskim tronie siebie, nie syna), napięcie jeszcze wzrosło. Gosiewski zarządził całodobowy nadzór ulic przez patrole konne i wprowadził godzinę policyjną. Tymczasem pod wpływem odezw patriarchy Hermogenesa – jeszcze do stycznia 1611 r. przebywającego na wolności i otwarcie wzywającego do rozprawy z najeźdźcami – na prowincji zaczęły zbierać się oddziały pierwszego pospolitego ruszenia, dążącego do oswobodzenia Moskwy. Działały pod dowództwem Prokopa Lapunowa, Dymitra Trubeckiego i Iwana Zarudzkiego. W odpowiedzi Gosiewski zaostrzył kontrole przy wjeździe do stolicy. Konfiskowano ukrytą broń, zaś jej przemytników topiono pod lodem w rzece.
Gosiewski słał też bezustannie prośby do króla pod Smoleńsk o wzmocnienie garnizonu i rozprawienie się z rosyjskim pospolitym ruszeniem. Jednak pomocy nie otrzymał. Sami żołnierze rozumieli grozę sytuacji, w której się znaleźli. Maskiewicz wspomina, że „nasi się postrzegłszy o ich zamysłach już nie strażą, ale wszystkim wojskiem byli w pogotowiu jak do potrzeby (walki)”.
Gosiewski przed przybyciem wojsk Lapunowa ze względu na szczupłość własnych sił opuścił Białygród, koncentrując wojsko w Kitajgrodzie i na Kremlu. 27 marca 1611 r. na wieść o zbliżaniu się pospolitego ruszenia wybuchły rozruchy. Tysiące ludzi wyszło na ulice, wypatrując wyzwolicieli, a w cerkwiach odezwały się dzwony. Ze zdobytych dział tłum zaczął ostrzeliwać Kreml. Współpracujący z polską załogą bojar Michaił Sałtykow, aby powstrzymać pospólstwo, kazał podpalić domy. Prawie 10 tys. pogorzelców wypędzono z miasta.
Po kolejnych zamieszkach, we wtorek 29 marca, Gosiewski postanowił ponownie „ogniem wykurzyć przeciwnika”. O świcie następnego dnia wydzielone oddziały rozpoczęły metodyczne podpalanie ocalałych zabudowań Białegogrodu. Pożar rozprzestrzeniał się w kierunku północnym, za nim postępowali żołnierze, mordując obrońców i pogorzelców. Na wąskich ulicach miasta rozgrywały się dantejskie sceny. Domy gorzały jak stosy drewna. Mieszkańcy płonęli żywcem. Jedni umierali w męczarniach pod gruzami domów, inni zaś, biegnąc do gaszenia pożaru, nadziewali się na szable żołnierzy lub ginęli od kul muszkietów. Zagładę przynosiły tłumom również działa strzelające tam, gdzie zbierały się większe grupy ludzi.
Żołnierze wyrzynali mieszkańców bez względu na wiek i płeć. Tysiące zginęło, dusząc się z braku tlenu w wyniku „burz ogniowych” szalejących w wąskich uliczkach. Gosiewski wzywał buńczucznie: „Niech nikt się nie sprzeciwia”. Obiecywał darowanie życia tym, którzy ponownie złożą przysięgę na wierność Władysławowi. Ofiarą dwudniowego piekła w Moskwie padło według ówczesnego historyka Stanisława Kobierzyckiego do 60 tys. ludzi…
Pętla się zaciska
W czasie tych wydarzeń pod Moskwą zjawiły się polskie oddziały posiłkowe Mikołaja Strusia oraz ariergarda pospolitego ruszenia Lapunowa. Mimo oporu oddziałów powstańczych Struś zdołał przedrzeć się do Kitajgrodu. Do ariergardy Lapunowa dołączyła zaś na początku kwietnia 1611 r. reszta sił. Liczące 12 tys. żołnierzy oddziały zablokowały stolicę z trzech stron.
Garnizon znalazł się w ciężkim położeniu. Z dymem poszła większość zapasów. Kiedy więc 18 czerwca przybyły pod Moskwę wojska Sapiehy, niegdysiejszego sojusznika Dymitra II Samozwańca (już nieżyjącego), wspólnie wysłano korpus do zebrania żywności na prowincji. Osłabienie załogi garnizonu nie uszło jednak uwagi Lapunowa, który uderzył na mury Kitajgrodu w nocy z 14 na 15 lipca 1611 roku. Polacy z trudem odparli szturm, tracąc jednak wszystkie baszty Białegogrodu, a następnego dnia i klasztor Nowodziewiczy. Garnizon polski został odizolowany na Kremlu i w Kitajgrodzie. Pamiętnikarz Marchocki pisał: „Tylko co ptak mógł przelecieć, ale człowiekowi od nas wynijść albo do nas przyjść, by był najprzemyślniejszy, było trudno”.
Wtedy Gosiewski, fabrykując dowody o rzekomej kolaboracji Lapunowa z Polakami, doprowadził do wewnętrznych zamieszek w obozie powstańców. Przywódca pospolitego ruszenia zginął. Polacy odzyskali część umocnień Białegogrodu i utracony klasztor Nowodziewiczy. Wprowadzono do miasta posiłki i prowiant.
Jednak w połowie września niespodziewanie zmarł niedawno przybyły Sapieha – człowiek z charyzmą, marzący ponoć o koronie carskiej. Wtedy połowa jego żołnierzy, ignorując rozkazy Gosiewskiego, opuściła państwo moskiewskie. Sytuacja oblężonych znów się pogorszyła.
Na początku października pod Moskwą pojawił się nieduży korpus hetmana litewskiego Jana Karola Chodkiewicza. Próba przedarcia się do oblężonych, mimo pomocy ze strony „sapieżyńców”, nie udała się. Chodkiewicz wycofał się wtedy do Krasnego Sioła, blokując dostawy dla powstańców.
Prowiant do polskiej załogi przetransportowano 18 grudnia w trzaskającym mrozie po lodzie na rzece Moskwie. Żołnierzom dłonie przymarzały do szabel…
W takich straszliwych warunkach część żołnierzy garnizonowych, nieopłacanych już od dłuższego czasu, zawiązała konfederację wojskową, grożąc wyjściem z miasta. Hetman Chodkiewicz obiecał im zmianę. Dotarł pod mury w połowie czerwca 1612 r. Pod osłoną swego skąpego 2,5-tysięcznego wojska wprowadził do Moskwy kilkaset wozów. Jednocześnie na Kreml weszło paręset piechoty starosty chmielnickiego Mikołaja Strusia. On też zmienił Gosiewskiego na stanowisku komendanta garnizonu. Pułki Gosiewskiego, Zborowskiego, Kazanowskiego i Wejhera opuściły miasto. W Kitajgrodzie i na Kremlu pozostały oddziały Strusia i „sapieżyńca” Józefa Budziłły, łącznie około 3 tysięcy żołnierzy – w tym prawie tysiąc strzelców moskiewskich.
Zmiany w garnizonie nie poprawiły sytuacji oblężonych. W dodatku na początku sierpnia pod Moskwę podeszły oddziały drugiego pospolitego ruszenia, zorganizowanego za pieniądze kupiectwa z Niżnego Nowogrodu, któremu liderował niejaki Kuźma Minin. Na czele ich wojsk stał książę Dymitr Pożarski. Jednak przywódcy obu armii powstańczych – Zarudzki i Pożarski – i ich żołnierze odnosili się do siebie z nieufnością. Co więcej, kolejna polska prowokacja skompromitowała Zarudzkiego, który uciekł z częścią wojsk pierwszego pospolitego ruszenia. Z Pożarskim pozostał tylko oddział Trubeckiego. Łącznie siły oblegających pod koniec sierpnia 1612 r. liczyły około 12 tys. żołnierzy. Rozłożyły się pod murami, czekając na spodziewaną odsiecz Chodkiewicza dla wyczerpanego garnizonu.
Hetman stanął pod Moskwą 1 września z 6 tys. żołnierzy, w tym około 2 tys. piechoty, 1200 konnicy i niecałymi 3 tys. kozaków ukraińskich Andrieja Nalewajki. Chodkiewicz przyprowadził także paręset wozów z prowiantem. Uderzenie z marszu na siły Pożarskiego – mimo początkowego przełamania oporu wroga – zakończyło się niepowodzeniem. Za to w nocy z 1 na 2 września udało się wprowadzić na Kreml oddział piechoty węgierskiej Feliksa Niewiarowskiego.
Ponowny atak 3 września zanosił się na sukces: wojska polsko-litewskie po zaciętych walkach podeszły wraz z konwojem niecałe 2 km od oblężonej załogi Kremla. Jednak wyprowadzony znienacka kontratak Pożarskiego i kozaków Trubeckiego zakończył się pogromem piechoty hetmańskiej, a także utratą wozów z żywnością. Straciwszy prawie całą piechotę, hetman zmuszony był do odwrotu. Porażka Chodkiewicza przypieczętowała tragiczny los polskiego garnizonu.
Makabryczny finał
W połowie września 1612 r. powstańcy uszczelnili blokadę Kremla i Kitajgrodu, wzmagając ostrzał artyleryjski. Pod koniec miesiąca Polacy z trudem odparli szturm. Garnizon zaczął głodować do tego stopnia, że zjedzono wszystkie padłe konie, koty i szczury. Gotowano i jedzono pergamin z ksiąg cerkiewnych. Dochodziło do częstych przypadków kanibalizmu: zjedzono około 200 ludzi – żywych i martwych…
Z braku nadziei na szybką odsiecz dowódca garnizonu Mikołaj Struś zaczął w końcu października pertraktacje. Oblegający, nie czekając na rezultat rozmów, rzucili się 1 listopada do szturmu na mury Kitajgrodu. Po krwawej walce Polacy byli zmuszeni wycofać się na Kreml. Dni garnizonu były więc już policzone.
Kapitulację na honorowych warunkach podpisano 6 listopada 1612 r. Następnego dnia polskie oddziały opuściły Kreml. Żołnierze pułku Strusia poszli do niewoli do Trubeckiego. Tam – wbrew umowie – zostali wymordowani przez tłuszczę kozacką. Z kolei żołnierze Budziłły trafili do obozu Pożarskiego. Większą ich część zgładzono na zesłaniu w Galiczu i Undzie. Część uratowali kozacy ukraińscy Nalewajki. Pozostałych – zesłanych do Niżnego Nowogrodu – uratowała od zagłady matka Pożarskiego księżna Maria Fiodorowna. Nieliczni, przeżywszy niewolę, wrócili do ojczyzny dopiero w 1619 r., w ramach wymiany jeńców po rozejmie dywilińskim.