Osobliwością Trzęsacza, małej rybackiej wioski opodal Rewala, nie jest bynajmniej przecinający wieś 15. południk długości geograficznej wschodniej (wyznacza czas środkowoeuropejski). Jest nim mały fragment ruin dramatycznie uczepionych skraju urwiska. Także w ich usytuowaniu nie byłoby nic nadzwyczajnego, gdyby nie fakt, że kościół, z którego pochodzą, zbudowano nie – jak można by przypuszczać – na brzegu morza, ale w głębi lądu… Materiałów źródłowych dotyczących Trzęsacza – wpierw zwanego Tom Have, potem zaś Hoff – nie zachowało się wiele. Ale nawet te ocalałe pozwalają dokładnie prześledzić dramatyczne losy prawdopodobnie najokazalszego wiejskiego kościoła na Pomorzu Zachodnim. Po raz pierwszy wspomina o nim dokument z 1331 r., sporządzony w języku łacińskim na okoliczność sporu między miejscowym proboszczem a sąsiednią parafią. W owym czasie Trzęsacz był już zamożną rolniczą wsią, miał parafialny kościół, nawiedzany przez wiernych z sześciu okolicznych wiosek.
Ponoć pierwszą świątynię, drewnianą, posiadł jeszcze w XII wieku, a był to wtedy trzeci chrześcijański kościół na Pomorzu. Stanął na wzniesieniu pośrodku wioski, oddalony od morskiego brzegu około 1800 metrów. W XIV wieku zastąpiono go kościołem murowanym, który w kolejnych wiekach rozbudowywano, czego dowodziło zróżnicowanie budulca oraz architektonicznych stylów, bo świątynia w większości romańska miała, na przykład, gotyckie prezbiterium. Trzeci z kolei, kościół gotycki o wymiarach 23 x 9 metrów, zbudowano w wieku XV. Do reformacji służył katolikom, potem stał się przybytkiem ewangelików.
RADCA BEZRADNY
Ale Bałtyk systematycznie wdzierał się w głąb lądu, nieuchronnie zbliżając się do świątyni. Na pierwsze wzmianki o cofaniu się klifu natrafiono w kronikach parafii z 1750 r. Kościół znajdował się już 50 metrów od urwiska. Wobec nieustępliwości żywiołu, dwadzieścia lat później członkowie rady parafialnej wystosowali do Fryderyka II Wielkiego list, powiadamiając pruskiego króla o zagrożeniu i konieczności zabezpieczenia kościoła. W roku 1806 podjęto decyzję o wyznaczeniu miejsca pod nowy cmentarz. Dotychczasowe, bowiem miejsce parafialnych pochówków, usytuowane najbliżej brzegu, pierwsze znalazło się w obliczu katastrofy. Wzburzony Bałtyk długo potem wyrzucał na brzeg ludzkie kości z trzęsackiego cmentarza (miejsca te dziś jeszcze rybacy zwą „tonią umarłych”). W połowie XIX wieku kościół stanął dosłownie nad przepaścią – od urwiska dzieliło go zaledwie pięć metrów.
Latem 1856 roku w celu zbadania sprawy przybył do Trzęsacza radca rządu, niejaki Heegewaldt. Orzekł on, że ponoszenie znacznych wydatków na ochronę brzegu będzie nieopłacalne i że kościół należy rozebrać. Jeszcze tego samego roku królewski rząd nakazał opuszczenie świętego przybytku, i to w ciągu najbliższych miesięcy. Tak też się stało: w roku 1857 kościół zamknięto, lecz… na krótko. Po kilku miesiącach znowu służył wiernym, którzy wbijaniem pali usiłowali jeszcze chronić nabrzeże. Bez powodzenia.
W obliczu nieuchronnej katastrofy, pastor 2 sierpnia 1874 roku odprawił ostatnie nabożeństwo w kościele skazanym na zagładę. Co cenniejsze wyposażenie przeniesiono do katedry w Kamieniu Pomorskim oraz do muzeów w Szczecinie i Berlinie.
To, czego się spodziewano, nastąpiło pewnej nocy w 1901 r. Po wiosennych roztopach i sztormach spadła do Bałtyku północna ściana przybytku; z plaży widać było wnętrze nawy głównej zawieszonej nad klifem. Odtąd proces dewastacji postępował błyskawicznie i dwa lata później rozsypała się cała północna część szczytu. Po szesnastu latach ze ściany wschodniej morze zabrało absydę, a odtąd, co kilkanaście lat dopominało się o kolejne elementy budowli. Jednakże szybkość cofania się brzegu z latami malała i w końcu lat 40. ubiegłego wieku wynosiła średnio 10 centymetrów rocznie. Kolejne osunięcie nastąpiło 1 lutego 1994 r.: odpadła wówczas część ostatniej, południowej ściany. Nad urwiskiem został już tylko fragment muru długości 12 m i 6 m wysokości, w postaci trzech wnęk ostrołukowych okien…
CHRZEST ZIELENICY
Jak powiadają mieszkańcy wioski, owa tragedia byłaby się nie wydarzyła, gdyby nie jeden niefortunny połów. Pewnego dnia rybacy wydobyli bowiem z sieci Zielenicę, córkę Bałtyku. A choć błagała ich o uwolnienie, wsadzili ją do kadzi z morską wodą i przewieźli na plebanię. Proboszcz postanowił pogankę ochrzcić, wpierw przyuczając ją do modłów i nabożnych pieśni. Morska panna wkrótce zmarła. Jako chrześcijankę pochowano ją na przykościelnym cmentarzu. Lecz kiedy trumna spoczęła w ziemi, ojciec upomniał się o swoje: nieoczekiwanie zerwał się wicher, a gwałtowne fale do głębi rozkołysały morze. Odtąd zagniewany Bałtyk uparcie nękał brzeg, wdzierał się w ląd, póki po siedmiuset latach nie zabrał z mogiły szczątków córki…
W 2001 roku, kiedy niewiele już zostało do ratowania, rozpoczęto prace nad stabilizacją klifu: u jego podstawy założono betonowy pas niwelujący napierające fale, zaś wiosną 2002 r. przystąpiono do prac właściwych. Za kilka lat szacownym ruinom – świadczącym o potędze sił natury – zemsta Bałtyku nie będzie już groźna.