18-letnia Iwona Wieczorek przepadła bez śladu w nocy z 17 na 18 lipca osiem lat temu. Wracała sama z jednej z sopockich dyskotek. Poszukiwaniami atrakcyjnej blondynki żyła cała Polska. Zrozpaczona matka dziewczyny od chwili, kiedy sprawa została nagłośniona, zaczęła dostawać telefony i SMS-y od jasnowidzów z całej Polski. – Niektóre były po prostu straszne… Szczególnie zapamiętałam jedną wiadomość, od jakiegoś jasnowidza z centralnej Polski. Napisał mi, że widzi Iwonkę w lesie, 200–300 metrów od głównej drogi, że jest przykryta gałęziami, głowę ma skierowaną na południe. Wyobraża sobie pani, co ja czułam? Ta wiadomość przyszła po godz. 22. Myślałam: Boże, co się dzieje z moim dzieckiem? Czy jest jej zimno? No i ta głowa skierowana na południe, ten szczegół nie dawał mi spokoju – opowiada Iwona Kinda, matka Iwony Wieczorek. Na początku przekazywała policji wszystkie takie wiadomości.
Jej telefon dzwonił bez przerwy. Każdego dnia przychodziły setki informacji. Także mnóstwo rad, żeby skorzystać z usług najsłynniejszego jasnowidza w Polsce Krzysztofa Jackowskiego.
– Wcześniej nawet nie wiedziałam o jego istnieniu – mówi Iwona Kinda. – Pojechała do niego moja siostra. Potem on pojawił się w Sopocie. Biegałam z nim po lasach przez pół dnia, pokazałam drogi, którymi mogła wracać Iwona. Nic nie wyczuł. Na drugi dzień przed kamerami Polsatu chodził tymi samymi ścieżkami, którymi ja go dzień wcześniej prowadziłam, i twierdził, że czuje, że Iwona mogła tu być. Nie musiał nic czuć, po prostu wiedział to ode mnie!
Jackowski nie wziął od rodziny zaginionej żadnych pieniędzy. Jedni wierzą w jego szlachetność, jednak wielu nie ma wątpliwości, że dzięki sprawie nagłaśnianej przez media jasnowidz zyskał reklamę. Przecież wszystkie telewizje pokazały go biegającego po Sopocie ze skupioną miną. Dziś, kiedy od zaginięcia minęło ponad 10 miesięcy, o Iwonie Wieczorek mało kto pamięta. Telefon matki milczy. Ona sama mówi pewnym głosem: „Nie wierzę w żadnych jasnowidzów”. Podkreśla, że człowiek, który traci najbliższą osobę, nie myśli racjonalnie, chwyta się każdej możliwości, każda, nawet najmniej prawdopodobna informacja daje nadzieję. – Czuję złość, kiedy o tym wszystkim myślę. Ale dziś potrafię już kalkulować to na chłodno. Wiem jedno – nigdy żadnej rodzinie, którą spotka to samo, co mnie, nie poradzę, żeby zwróciła się do jakiegokolwiek jasnowidza – kwituje. Ciągle nie wie, gdzie jest jej córka i co się z nią stało.
Wizje dotyczące dziewczyny z Sopotu dostawała nie tylko matka. Telefonami i e-mailami była też bombardowana Fundacja Itaka, zajmująca się poszukiwaniem zaginionych. – Niektóre były drastyczne. Jeśli mama Iwony podała swój numer do mediów, podejrzewam, że jej telefon dzwonił non stop. Dlatego zawsze prosimy rodziny, żeby na plakatach podawali numer telefonu do nas lub na policję. To może uchronić przed bardzo nieprzyjemnymi sytuacjami – mówi Aleksandra Andruszczak, zastępca dyrektora zespołu poszukiwań i identyfikacji Itaki.
– Zazwyczaj takie osoby, które „mają” wizję, bardzo łatwo mówią: „Twój bliski nie żyje, leży w dole”. Ale nikt już z nich nie bierze moralnej odpowiedzialności za to, co się dzieje z rodziną dalej. Poczucie winy, bezsilności przejmuje kontrolę nad życiem takiej rodziny, a wizje jasnowidzów w wielu przypadkach wzmagają to poczucie – tłumaczy Aleksandra Andruszczak.
Specjaliści z Itaki mówią wprost: w ich bazie widnieje ponad 10 tysięcy spraw i w prawie jedenastoletniej historii działania fundacji nie ma ani jednej, gdzie jasnowidz pomógłby rodzinie w odnalezieniu osoby zaginionej. Takie, w których bliscy zostali wprowadzeni w błąd, mogą wyliczać z pamięci. Jak chociażby historia pani, której jasnowidz powiedział, że jeśli nie wpłaci mu pieniędzy do określonej godziny, to syn zginie. Okazało się, że chłopak nie był w żaden sposób zagrożony. Wrócił do domu po „przedłużającej się” imprezie.
Aleksandra Andruszczak jest w swoich ocenach działalności jasnowidzów wyjątkowo ostra: – Nietrudno na podstawie doświadczenia i znajomości tysięcy spraw przewidzieć finał zaginięcia – mówi. – Szczególnie jeśli osoba zaginęła nad wodą, w lesie, a dodatkowo jest schorowana. Albo jest po próbach samobójczych, albo zaginięcie ma tło kryminalne.
Sprawdzamy, ale nie ufamy
W najtrudniejszej sytuacji jest policja. Oficjalnie śledczy o żadną pomoc jasnowidzów nie proszą. Za to sami jasnowidze chętnie swoje usługi oferują. Podkomisarz Maciej Stępowski z Komendy Wojewódzkiej Policji w Gdańsku (to właśnie policjanci z garnizonu pomorskiego sprawdzali wizje dotyczące Iwony Wieczorek) podkreśla: „Nigdy nie lekceważymy żadnej informacji. Nawet jeśli osoba ją przekazująca nie potrafi w racjonalny sposób wyjaśnić swojej wiedzy”. Nieraz z mapkami czy informacjami od wszelkiej maści wróżów przychodzą same rodziny zaginionych. Aby te dane sprawdzić, trzeba zwykle angażować całe jednostki, psy tropiące, nurków i specjalistyczny sprzęt. Jeśli poszukiwania są bezskuteczne – załamana rodzina przesuwa mapkę o kilka stopni i błaga o ponowne poszukiwania.
Policja, choć sprawdza, w skuteczność jasnowidzów nie wierzy. Komenda Główna cały czas powołuje się na raport z 2000 r., kiedy pod lupę wzięto 440 spraw z całej Polski, w których policjanci korzystali z pomocy jasnowidzów. Według wyliczeń KGP ich wizje okazały się prawdziwe lub przydatne jedynie w 8 przypadkach. Rzecznik prasowy KGP Mariusz Sokołowski mówi, że policja z jasnowidzami nie współpracuje. A jeśli nawet jakikolwiek policjant, ze względu na własne przekonania, zwraca się o pomoc do jasnowidza, to robi to na własną rękę.
Krzysztof Jackowski chwali się jednak na oficjalnej stronie swoją skutecznością, podpierając się zaświadczeniami o współpracy z policją. Najświeższe, którego skan zamieścił w internecie, to list podpisany przez komendanta policji w Ełku z datą 26 marca 2008 roku. Komisarz Agata Jonik z ełckiej KPP nie pamięta już, czy list został wysłany z inicjatywy samych policjantów wdzięcznych za pomoc w odnalezieniu zwłok zaginionego mężczyzny, czy o napisanie listu prosił jasnowidz. – Na pewno to nie my prosiliśmy go o pomoc. Nigdy nie prosimy jasnowidzów o współpracę. We wspomnianym przypadku sprawdziliśmy informacje jasnowidza na prośbę rodziny zaginionego. Okazały się one prawdziwe – mówi Jonik. W zaleceniach, jakie powstały od momentu ogłoszenia wspomnianego raportu o jasnowidzach, jest zapis, aby podchodzić do informacji przekazywanych przez tego typu osoby z dużą rozwagą.
Wiem, gdzie jest Medeleine
„Psychodetektywi”, jak czasem mówi się o osobach pomagających policji rozwikłać niewyjaśnione zagadki, są popularni nie tylko u nas. Kiedy w roku 2007 świat obiegło zdjęcie ślicznej czteroletniej Madeleine McCann, córki brytyjskich lekarzy, która zniknęła z pokoju hotelowego podczas rodzinnych wakacji w Portugalii – jasnowidze z całego świata zaczęli mieć wizje w tej sprawie. Policjanci z Portugalii i Wielkiej Brytanii zostali dosłownie zalani tysiącami listów. Także do polskich policjantów i organizacji zajmujących się zaginionymi zaczęły masowo wpływać listy od rodzimych wizjonerów w sprawie Medeleine. Aleksandra Andruszczak z Itaki: – Nawet wczoraj dzwonił mężczyzna w tej sprawie ze swoją wizją.
Policjanci sprawdzali każdą informację, którą uważali za prawdopodobną. Losy dziewczynki do dziś nie są znane.
W promowaniu usług jasnowidzów i ich udziału w policyjnych śledztwach niebagatelną rolę odgrywają media. Reality show z udziałem jasnowidzów, seriale czy dokumenty dotyczące tej tematyki są oglądane wyjątkowo chętnie. Na problem zwrócili uwagę policjanci kryminalni z Niemiec, zamieszczając na swoich stronach sceptyczny wobec jasnowidzów artykuł. Nie mają wątpliwości, że zainteresowanie tego typu usługami – co więcej, przekonanie ludzi, że policja z powodzeniem korzysta z usług i pomocy jasnowidzów – to wina mediów oraz modnych seriali.
Kryminalni z Niemiec powołują się przy tym na holenderskie badania, dotyczące udziału jasnowidzów w poszukiwaniach osób. Na 62 przypadki, kiedy policjanci sprawdzili wizje (zawsze na prośbę rodziny, samego jasnowidza lub z inicjatywy mediów), tylko w trzech sprawach informacje okazały się przydatne do wyjaśnienia zagadki.
Tylko trzech czy aż trzech?