Milczenie czarnych wdów

W Rosji nazwano je smiertnice. Seria samobójczych zamachów dokonanych w Rosji na przełomie wieków przez smiertnice, szahidy – czeczeńskie muzułmańskie męczennice – do dziś stanowi jedną z najbardziej fascynujących tajemnic najnowszej historii tego kraju.

Kobiety wojowniczki nie są jednak wymysłem naszych czasów. Na frontach, także ideologicznych, odegrały wielką rolę. Mężczyźni drżeli przed nimi. I słusznie

Legendę szahidek – tę romantyczną, bez niejasności i zagadek – stworzyły historie takie jak Elzy. Jej nie trzeba było ani werbować, ani szkolić, ani też wyposażać. Nie czytała godzinami Koranu, nie modliła się. Nawet głowę rzadko zakrywała. Rozerwała się wiązką ręcznych granatów dwieście metrów od rodzinnego domu. Miała wtedy 20 lat. Osiem miesięcy po ślubie żołnierze zabrali z domu jej męża Alichana. Nie był w podziemiu, trzymał się z dala od wojny. Pomyłka, jakich wiele w Czeczenii. Elza koczowała pod komendanturą w Urus-Martan, by choć widzenie wybłagać. Zgodzili się. Tak skatowanego człowieka jeszcze nie widziała. Kiedy osunęła się na kolana, komendant Gajdar Gadżyjew chwycił ją za włosy, bagnetem rozpruł Alichanowi brzuch i wepchnął jej głowę we wnętrzności. Wkrótce wróciła. Trudno powiedzieć, czy Gadżyjew ją poznał. Zatrzymał się, ona przepchnęła się między jego goryli i wyciągnęła zawleczkę. Oficjalny komunikat FSB mówił o zamachu wahabickiej fanatyczki na zasłużonego organizatora pokojowego życia Czeczenii. Generał major Gajdar Gadżyjew pośmiertnie otrzymał tytuł Bohatera Rosji.

W RAJSKIM NAMIOCIE

Przed laty media skreśliły ich uproszczony romantyczny portret – matki, żony idącej pomścić śmierć swej rodziny. Władze rosyjskie zaś lansowały obraz jeszcze bardziej fałszywy: kobiety są werbowane przez bojowników spośród najbardziej niedorozwiniętych mieszkanek aułów. Potem przechodzą szkolenia w specjalnych górskich obozach, gdzie są narkotyzowane, hipnotyzowane. Stają się niezawodnymi, bezmyślnymi i bezwolnymi żywymi bombami. Prawda o czeczeńskich szahidkach, niczym ukryta za hidżabem twarz muzułmańskiej dziewczyny, leży za zasłoną pozorów. Jest dużo bardziej skomplikowana i fascynująca niż historia zemsty oszalałej z rozpaczy kobiety. Czarne wdowy ze swoim „palestyńskim” image’em – zupełnie obcym wśród znanych wcześniej dekoracji wojny czeczeńsko-rosyjskiej wywołały w rosyjskim społeczeństwie prawdziwe przerażenie – nieporównywalne z niczym od czasów hitlerowskiego uderzenia na ZSRR i stalinowskich czystek lat 30. Odeszły tak nagle i niespodziewanie, jak przyszły, i to także jest częścią ich tajemnicy.

Mijał rok od uderzenia al Kaidy na Nowy Jork. Prezydent Putin zrobił wszystko, by konflikt czeczeński wpisać w schemat globalnego starcia Zachodu z islamem i uczynić z niego jeden z frontów wojny z terroryzmem. Jednak efekty tej polityki były mizerne. I Kreml, i czeczeńscy radykałowie tracili tytuł do dalszego rozgrywania konfliktu za pomocą karabinów. Od jednych i drugich odwracał się świat i własne społeczeństwa. Spod zużytych masek zaczęła wyzierać prawda – zajadła, bezsensowna i zapomniana wojna. Możliwość nawiązania dialogu z umiarkowanym skrzydłem separatystów prezydenta Asłana Maschadowa stawała się coraz bardziej realna. I właśnie wtedy, 23 października 2002 r., telewizje całego świata pokazały, jak komando kobiet w czarnych muzułmańskich zawojach grozi wysadzeniem się razem z tysiącem zakładników. To była Moskwa – teatr na Dubrowce. Dzięki grupie smiertnic liderzy wojny zdefiniowali siebie na nowo. Kreml ogłosił się uczestnikiem ogólnoświatowej krucjaty przeciw terroryzmowi spod znaku al Kaidy, a radykalni komendanci czeczeńscy – wojownikami dżihadu.

Jedni i drudzy tęsknie wyglądali międzynarodowego poparcia: Moskwa – Zachodu, a rozczarowani Zachodem Czeczeńcy – świata islamu. Jeszcze trwała okupacja teatru, kiedy Szamil Basajew ogłosił powstanie żeńskiego islamskiego batalionu samobójczego. Zapowiedział: „Gdy nasze szahidy przybędą ponownie, ich jedynym celem będzie zadanie wrogowi maksymalnych strat. Zachwycamy się ich męstwem i zdecydowaniem. Oby Allah pozwolił nam równie dostojnie zakończyć swoje życie na Jego szlaku i w imię Jego. Allah Akbar!”. Oświadczenie podpisał: „Amir batalionu Rijadus-Salihin-Abdullach Szamil Abu- -Idrys”. Znamienne było to, że Basajew nadał jednostce arabską nazwę Rijadus-Salihin, czyli Rajskie Namioty. Ta obca arabska nazwa wywołała w Rosji grozę. Sam Basajew, jako Abdullach Szamil Abu-Idrys, także wystąpił w nowym, arabskim wcieleniu.

TAŚMA CHAWY

 

Pucołowata dziewczyna w hidżabie stoi na tle kabiny wielkiej ciężarówki Kamaz. Mówi prosto do obiektywu: „Siostry, nadszedł czas, kiedy przyjdzie nam sięgnąć po oręż, by bronić swojego domu, swojej ziemi przed tymi, którzy przynieśli tu śmierć. I jeżeli w imię tego przyjdzie nam zostać szahidem na szlaku Allaha, nie zatrzymamy się. Allah Akbar”. Potem dziewczyna siada za kierownicą i ciężarówka taranuje rosyjski posterunek wojskowy. Wybuch, pył, żelastwo i ludzkie mięso. Tak wygląda zapis wideo z pierwszego w historii Czeczenii zamachu smiertnicy. Organizatorzy ataku sporo ryzykowali, kręcili do ostatniej chwili pod nosem rosyjskiego wojska, a dzień później podrzucili taśmę na posterunek Federalnej Służby Bezpieczeństwa. Chcieli, by film wyciekł do telewizji, by zobaczył go świat. Ten cel został osiągnięty. FSB zależało na pokazaniu światu Chawy tak samo, a może nawet bardziej, jak zamachowcom.

Był 7 czerwca 2000 r. Ałchan-Jurt, w Czeczenii. Zginęło pięciu żołnierzy, siedemnastu zostało rannych. Zginęła też pucołowata dziewczyna zza kierownicy – Chawa Barajewa – pierwsza czeczeńska szahida. Napisano o niej pieśni. Jej imię zna dziś każde czeczeńskie dziecko. Nazwisko zaś dwa lata później – podczas ataku na teatr na Dubrowce – pozna cały świat. Komendantem oddziału smiertnic, człowiekiem, którego w czasie okupacji teatru pokażą wszystkie światowe media, będzie Mowsar Barajew, kuzyn Chawy, zaś pierwszą wśród szahidek ich liderką będzie Miriam Barajewa, żona ciotecznego brata Chawy – Abriego. Człowieka, który otworzył nowy rozdział w tej wojnie – stworzył pierwszą czeczeńską męczennicę. To on bowiem przygotował i posłał na śmierć Chawę.

DUCH SŁUŻB

 

Abri to postać barwna i tajemnicza. Był znanym komendantem polowym. Wołali go Tarzan. Walczył nieprzerwanie od 1995 r. Brał udział w rajdzie Szamila Basajewa na Budionowsk. Był twórcą i pierwszym dowódcą Islamskiego Pułku Specjalnego Przeznaczenia, jednostki, o której mówiono – niezwyciężona. Później, podczas drugiej wojny, stał na czele dywersyjnego oddziału Dżihad-3. Był skuteczny. To zapewniało mu bezkarność. Prezydent Maschadow go nie cierpiał, podobnie większość najwyższych czeczeńskich dowódców. Ciągle był źródłem kłopotów, zrywał zawieszenia broni, kradł, porywał ludzi. Kiedy Chawa, półsierota bez matki, skończyła 14 lat, Abri zabrał ją z domu ojca do siebie. Jeden z członków oddziału Barajewa, dziś mieszkający w Polsce uchodźca, wspomina: „Chawa przyjechała do niego w dżinsach i T-shircie, a po dwóch miesiącach ubierała się już tylko w hidżab i Boga przywoływała w co drugim zdaniu. W jego rękach była jak wosk. Kochała go ślepą i bezkrytyczną miłością nastolatki. Miał w sobie jakiś magnetyzm i umiał stworzyć wokół siebie pociągającą aurę świętości. Abri, samotny wojownik Allaha. Każdy swój krok tłumaczył Allahem”. Godzinę przed zamachem widziano Chawę kupującą banany na targu. Na grzecznościowe „co słychać?” zdumionym sąsiadom oświadczyła: Wybieram się na gazawat (świętą wojnę). Wkrótce o mnie usłyszycie.

Abri zginął rok później. Mówiono, że potrafi się poruszać jak duch. Unikać zasadzek, przekraczać blokady. Rzeczywiście tak było. Trudno powiedzieć, że został wytropiony. Zginął w swoim własnym domu w rodzinnym Ałchan-Kale. Pokonany przez komandosów specnazu. Ich dowódca pochopnie ujawnił, co znaleziono w domu Barajewa – przepustki FSB na kilka nazwisk, a także wystawione w Moskwie w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych dokumenty oficera służb specjalnych na własne nazwisko Barajew. Sprawa została utajniona. Tajemnica rządowych przepustek Barajewa powróci jednak 23 listopada 2002 r. W czasie zamachu na Nord-Ost. Tego dnia Rosja przeżyła szok: czterdziestoosobowy uzbrojony oddział wtargnął do stolicy. Potem przyszło osłupienie: połowa to kobiety. Czarne suknie, zasłonięte twarze, arabskie napisy. Wszystko dziwaczne, obce, ani rosyjskie, ani czeczeńskie. Zamach na Dubrowce to jedna z największych zagadek współczesnej historii Rosji, chroniona ścisłą tajemnicą państwową. Do dziś nie jest pewne, ilu terrorystów tak naprawdę było w teatrze i ilu z nich zginęło. Oficjalnie przyjęta wersja to czterdziestu, wszyscy zabici. Znane są nazwiska 18 kobiet, które były w teatrze. Historie niektórych z nich udało się częściowo odtworzyć, układając w całość często sprzeczne informacje – przecieki z oficjalnego śledztwa prokuratury FSB i wywiadu wojskowego – GRU, ustalenia niezależnej społecznej komisji i doniesienia mediów. Organizatorzy akcji zbierali kobiety w całej Czeczenii – były w różnym wieku, różne były ich wcześniejsze losy. Niektóre kilka miesięcy przed atakiem zostały przygarnięte przez wspólnoty islamskich fundamentalistów – wahabitów. Tam znalazły mężów i szacunek.

Dla wspólnoty były gotowe na wszystko. Jak siostry Chadżyjewe; 26-letnia Koku i 28- -letnia Ajman. Jedna w końcowym stadium gruźlicy, druga pogrążona w chronicznej depresji, po kilku samobójczych próbach. Obie podczas okupacji Nord-Ostu były w ciąży! Koku w drugim, a Ajman w trzecim miesiącu. 38-letnią Rajman Kurbanową pierwszy mąż wygnał z domu, bo nie mogła mieć dzieci. Ascet Giszłurkajewej po śmierci męża wyparli się krewni. Musiała żebrać, by utrzymać kilkuletniego synka, co w Czeczenii jest hańbą. Kilka kobiet zgodnie ze starym czeczeńskim zwyczajem po prostu porwano. Kilka przybyło po zemstę, jak siostry Ganijewe. Ich rodziny okaleczyła wojna, śmierć towarzyszyła im od najmłodszych lat, zabierając wszystko. Ale były też takie, które nie wiedziały, dokąd i na jaką akcję jadą. Jedna z zakładniczek Tatiana Popowa w książce „Nord-Ost oczami zakładniczki” wspomina: „Kiedy bojownicy wyłączyli wentylację, zrobiło się bardzo duszno i gorąco. Większość kobiet odsłoniła twarze i później zakrywały je tylko, gdy pracowała kamera. Ujrzeliśmy zwykłe młode dziewczęta, niektóre całkiem ładne i zadbane, umalowane oczy, manicure. Tylko dwie, sądząc po posturze i głosie, najstarsze, aż do końca ani na sekundę nie zdjęły zasłon. Te dwie gotowały się z nienawiści”. Pierwszą była Luiza Bakujewa. Kobieta około czterdziestki, na wojnie od pierwszych jej dni. Była bojowniczką górskich oddziałów partyzanckich. Zaczynała jako kucharka w brygadzie Szamila Basajewa, by później przez wiele lat bić się u jego boku z bronią w ręku.Druga ziejąca nienawiścią to Miriam Barajewa – wdowa po Abrim. Te kobiety stanowiły twardy trzon komanda. Żadnej z nich nie znaleziono wśród zabitych! Nie znaleziono też ciała Rusłana Elmurzajewa – Abu Bakara, najprawdopodobniej rzeczywistego dowódcy komanda. Abu Bakar był z kolei towarzyszem broni Abriego. W teatrze na Dubrowce towarzyszył mu siostrzeniec Abri Mowsar Barajew. Abu Bakar osobiście werbował smiertnice do zamachu na Nord Ost. Po Czeczenii poruszał się czarną wołgą, równie swobodnie jak Abri Barajew, na równie mocnych papierach – współpracownika Ministerstwa Spraw Wewnętrznych.

Przebieg i finał ataku na Nord-Ost to same tajemnice. Długa lista pytań bez odpowiedzi. Kim naprawdę był Arman Menkiejew? Pół Kazach, pół Czeczen. Współorganizator operacji. On także brał udział w formowaniu żeńskiego komanda. On przygotował wszystkie ładunki wybuchowe. Żaden z nich nie zadziałał prawidłowo – ani te na zewnątrz w samochodach pułapkach, których wybuchy miały poprzedzić zajęcie teatru, ani te w samym teatrze na pasach szahid. Menkiejew razem z kilkoma terrorystami, którzy mieli wspierać okupację teatru z zewnątrz, wpadł i… został zwolniony, a postępowanie prokuratorskie przeciw niemu umorzono. Wszyscy inni zostali skazani i odsiadują dziś wyroki od 15 do 25 lat. Menkiejew po zwolnieniu zapadł się pod ziemię. Zniknął. Do dziś nie wiadomo, gdzie jest i co się z nim dzieje. W czasie krótkiego aresztu Menkiejewa do prasy wyciekła jego tożsamość: to były major wywiadu wojskowego, komandos elitarnej radzieckiej brygady przeznaczonej do niszczenia stanowisk taktycznej broni jądrowej NATO. Spec od materiałów wybuchowych.

Czy ładunki przygotowywane przez kogoś takiego mogły zawieść? Był półkrwi Czeczenem i rosyjskim oficerem. Po której grał stronie? Dlaczego ładunki smiertnic nie wybuchły? Jeśli sądziły, że idą na śmierć, to dlaczego przy niektórych znaleziono wykupione autobusowe bilety powrotne do Czeczenii? Dlaczego jedne podczas szturmu desperacko łączyły kable detonatorów, a inne tylko rozpaczliwie strzelały w powietrze? Czemu nie strzelały do zakładników? Samymi pistoletami i automatami, gdyby chciały, zdążyłyby zabić bardzo wielu. Dlaczego wszystkie terrorystki z Nord-Ostu uśpione gazem zgładzono? Dlaczego nie aresztowano ani jednej? Ich śmierć to nie była błyskawiczna likwidacja, tylko metodyczna eliminacja. Gdzie na koniec podziali się Barajewa, Bakujewa i Abu Bakar? Rodzinne domy smiertnic z Dubrowki zostały wysadzone przez rosyjskie wojsko, większość najbliższych krewnych w obawie przed odwetem uciekła z Czeczenii. Ciała terrorystek nie zostały wydane, miejsce i sposób pochówku nieznane.

KAPITULACJA

 

Kilka miesięcy po uderzeniu na Nord-Ost Ministerstwo Spraw Wewnętrznych Czeczenii przekazało do Moskwy informację pozyskaną od agentury w terenie, że Basajew przygotował i skierował w różne rejony Rosji 36 przeszkolonych już i gotowych do akcji szahidek. W 2003 r. smiertnice zaatakowały: 14 maja w Ilishan-Jurcie – 26 osób zabitych i 150 rannych. 5 czerwca w Mozdoku – 19 zabitych oraz 11 rannych. 5 czerwca na festiwalu rockowym w podmoskiewskim Tuszynie – – 16 zabitych, 36 rannych. Ofensywa samobójczego pułku Rajskie Namioty nabierała tempa, kiedy 10 czerwca jedna ze smiertnic Zarema Mużachojewa poddała się. W ostatniej chwili drgnęła jej ręka. Przed swoim celem, wiecznie zatłoczoną Mon Café na ul. Twerskiej, podeszła do ochroniarzy i oświadczyła: Jestem szahidą, w torbie mam bombę. Zarema poszła na pełną współpracę z FSB. Opowiedziała historię własną, ale także Zulichan Elichadżyjewej, dziewczyny, która wysadziła się na koncercie w Tuszynie. Wielu otworzyła oczy na to, jak czeczeńska dziewczyna staje się bombą. Kremlowskiej propagandzie zadała bolesny cios, bo okazało się, że nie ma w Czeczenii wyspecjalizowanych tajnych obozów al Kaidy, pełnych arabskich ochotników robiących kandydatkom na smiertnice pranie mózgu. Jednak prozaiczna rzeczywistość jej zeznań okazała się jeszcze bardziej mroczna i przerażająca.

Tak wspominała Zaremę Natalia Ewłanowa, adwokatka Czeczenki: „Świat Zaremy zbudowany jest z nierealnie romantycznej mieszaniny brazylijskich seriali, teledysków i islamskich przypowieści”. Zaremę wychowywali dziadkowie. Matka odeszła tak dawno, że jej nawet nie pamięta, ojciec Ingusz pracował na Syberii. Zginął od noża w pijackiej rozróbie. Zarema wyszła za mąż, mając 19 lat. Była w trzecim miesiącu ciąży, kiedy jej męża zasztyletowali biznesowi konkurenci. Jego rodzina odebrała jej córkę. Zarema próbowała ją porwać; aby sfinansować ucieczkę, sprzedała biżuterię dziadków. Została wyklęta przez całą rodzinę. Nie miała dokąd iść. Zwróciła się o pomoc do znajomej Raisy Ganijewej. Wiedziała, że ona i jej brat są związani z bojownikami, że mają pieniądze. Liczyła, że pomogą jej spłacić dług i zmyć hańbę. Brat Raisy Rustan zabrał ją do zagubionego w górach obozu szkoleniowego. Tydzień później była już w Moskwie. Rustan to rodzony brat smiertnic z Dubrowki: Fatimy i Chaczat Ganijewych. Osobiście namówił je do udziału w akcji, a nawet sam odprowadził na autobus do Moskwy. Kilka dni po tym, jak poddała się Zarema, w ręce milicji w Groznym oddała się Raisa Ganijewa. Prosiła o ochronę przed bratem. Twierdziła, że wobec braku ochotniczek próbuje zmusić ją do samobójczego zamachu. Wojna zabrała ośmioro z dziesięciorga rodzeństwa Ganijewych. Od lat żyli w rytmie śmierć, zemsta, śmierć. W 2003 r. – już tylko ona i Rustan.

Zulichan Elichadżyjewę, dziewczynę, która wysadziła się w Tuszynie, Zarema poznała kilka dni przed zamachem w wynajętym pod Moskwą domu – bazie terrorystów. Agenci FSB odnaleźli go według jej wskazówek. Został opuszczony w pośpiechu, porzucono w nim kilka sztuk broni, amunicję, granaty, siedem szahidzkich pasów i zeszyt Elichadżyjewej z osobistymi zapiskami: „ulubiony aktor – Brad Pitt, aktorka – Julia Roberts, język – rosyjski. Marzenie – chcę być taka, jak prawdziwi muzułmanie. Kogo najbardziej szanujesz – samą siebie”. Zulichan prowadziła jeszcze pamiętnik. Miała go ze sobą w chwili wybuchu. Cały jest o miłości i o chłopaku o imieniu Żara. I o tym, jak Zulichan stała się bombą.

Żara to Danilchan, przyrodni starszy brat Zulichan, towarzysz broni Rustana Ganijewa. Z nienawiści do ojca, który porzucił go z matką i założył nową rodzinę, porwał przyrodnią młodszą siostrę. Nie wiadomo, co zamierzał, ale skończyło się romansem. Na Zulichan zaczęła ciążyć hańba kazirodczego związku. W pamiętniku pisała: „Kiedy wyjechał, przepłakałam całą noc. Tak mi go brakuje. Śnił mi się ślub, wiedziałam, że to z nim, ale jakoś dziwnie nikogo przy mnie nie było, sama przygotowywałam sobie suknię ślubną, sama się ubierałam. Niech go Allah chroni. Pluję na wszystko pozostałe, na to, co ze mną będzie. Nie boję się śmierci, boję się wpaść w ręce rodziny, boję się hańby. Najpierw boję się Allaha, a potem ich”. Teraz Zulichan miała tylko Żarę, czekała na niego w kolejnych konspiracyjnych mieszkaniach. Nocami pisała pamiętnik o miłości i przekleństwie, szczęściu i hańbie. Nie mogła udźwignąć samotności i brzemienia grzechu kazirodztwa. Była wyrzutkiem. Dla niej także los szahidy miał być odkupieniem. Żara Danilchan został aresztowany jesienią 2003 r. Mimo że sam rekrutował i do samego końca pilotował kilka smiertnic, to o decyzji Zulichan nie wiedział. Wyjechała do Moskwy pod jego nieobecność. W liście pożegnalnym, który miała w pamiętniku, napisała: „Błagam cię, nie rób nic nikomu, sama tego chciałam, nikt mnie do niczego nie zmuszał”.

Ogółem Zarema przyczyniła się do schwytania albo zabicia 14 terrorystów – ludzi, którzy przygotowywali kobiety na śmierć. FSB wykryła i zlikwidowała 6 lokali konspiracyjnych, w których dziewczyny czekały i przygotowywały się do akcji. Pierwszy raz z podziemia został wydobyty nie pojedynczy trybik, ale spora część mechanizmu. Zamachy ustały na rok – po rozbiciu ofensywy z 2003 r. szahidki uderzyły jeszcze kilka razy. Rok później, na przełomie sierpnia i września 2004 roku, zniszczyły dwa samoloty pasażerskie: Tu-154 Moskwa – Soczi i Tu-134 Moskwa – Wołgograd. Zginęło 90 pasażerów, zaś 31 sierpnia wyleciała w powietrze moskiewska stacja Riżskaja. Nie znaleziono stuprocentowych dowodów, że był to kolejny atak szahidki, jednak na miejscu znaleziono ciało młodej Czeczenki. Wysunięto więc hipotezę, że nie tyle kobieta wysadziła ładunek, ile za pomocą zdalnego sterownika obserwujący ją z odległości „kontroler”. Ostatni raz szahidki wzięły udział w akcji terrorystycznej 1 września 2004 roku, gdy komando złożone z 32 terrorystów na trzy dni zajęło szkołę w Biesłanie, w Osetii Północnej. Zakładnikami tym razem stały się przede wszystkim dzieci. Kilka dni później z powodu pochopnego szturmu na szkołę, wymiany ognia i odpalenia ładunków wybuchowych w sali, gdzie znajdowali się zakładnicy, zginęło ponad trzystu uczniów zakładników.

Jednak szahidki z Biesłanu już wtedy nie żyły. Zostały zastrzelone przez swoich towarzyszy. Były dwie lub cztery, pewności nie ma do dziś. Zakładnicy opowiadali po uwolnieniu, że smiertnice dobrze traktowały dzieci. Według relacji niektórych świadków zginęły, bo potajemnie dawały dzieciom słodycze i wodę. Po Biesłanie zamachy szahidek skończyły się równie nagle i tajemniczo, jak się zaczęły. Dlaczego? Może skoro nawet jeden z najskuteczniejszych werbowników Rustan Ganijew w końcu chciał zrobić szahidkę z własnej siostry, a rok później na stacji metra Riżskaja ładunek trzeba było odpalać zdalnie, rzeczywiście zabrakło ochotniczek. Może wojna po prostu się wypaliła. Już nikt nie miał siły walczyć, nawet kobiety. Być też może, że ten typ broni: kobieta-bomba skompromitował się albo też stał się już nieprzydatny i politycznie niewygodny dla swoich twórców i animatorów. A może ktoś uznał, że kobiety-bomby po prostu wypełniły swoje zadanie, że czas na inną strategię. Może odpowiedź jest w zeznaniach Zaremy Mużachojewej: „Patrzyłam na te sklepy przy ulicy. Takie piękne! Oczu nie mogłam oderwać. Nigdy nie miałam takich rzeczy ani też żadna z dziewczyn w całej Czeczenii takich nie miała. Gdyby one zobaczyły, że takie sklepy są na świecie, to żadna by się nie wysadziła”.

Więcej:zamachy