Styczeń 1953 r. Na lotnisku w Redzikowie koło Słupska melduje się absolwent szkół pilotażu w Dęblinie i w Radomiu ppor. Franciszek Jarecki. Pokazuje skierowanie do służby w 28. Pułku Lotnictwa Myśliwskiego. Ma ze sobą kartonowe pudło, a w nim odbiornik radiowy od samego prezydenta Bieruta. To za dobre wyniki podczas szkolenia. Jarecki jest bardzo młody i pewny siebie. Dobrze wie, że należy do grupy tych marzycieli, którym się udało. Pomimo ideologicznego piekła, które przeżył w wojskowych szkołach, nadal jest pełen entuzjazmu do życia i do latania. Męczą go jedynie funkcjonariusze z Informacji Wojskowej. Jarecki nie chce donosić na kolegów, oni nie dają mu spokoju. Są coraz bardziej agresywni. Grzebią w jego papierach, a to może przynieść młodemu pilotowi poważne kłopoty. Nie zgłosił rodziny za oceanem i warzywniaka matki. A przecież pilot ludowego wojska nie może być synem spekulantki. To byłby dla niego koniec…
KIERUNEK BORNHOLM
Na drzwiach nowej kwatery Jareckiego wisi plakat. Obleśny amerykański żołnierz o twarzy goryla siedzi okrakiem na małej wyspie. Obejmuje upiorną
dziewczynę ze swastyką na rękawie. Dziewczyna symbolizuje Danię, a wyspa nazywa się Bornholm. Z Kołobrzegu to jakieś 90 km. Zaraz po Nowym Roku Rosjanie dostarczyli do Słupska nowe samoloty. To odrzutowce MiG-15bis: arcydzieła aerodynamiki, z potężnymi silnikami, duma Sowietów. Jeden ma być dla Jareckiego. Przedtem pilot musi jednak poprawić swoje notowania u szefostwa. Do partii rekomenduje go kolega z pokoju. Po serii zebrań dostaje czerwoną legitymację. Niestety, Jarecki wkrótce pakuje się w kłopoty. Zamiast siedzieć na zebraniach, woli majstrować przy motocyklu. Znów zabierają się za niego smutni panowie z Informacji Wojskowej. Po ostrej rozmowie dostaje ultimatum. Ma przemyśleć swoje zachowanie i zacząć współpracować… Tymczasem robi się wreszcie wiosna, a z nią pogoda na latanie. Jarecki podejrzewa, że jego kolega z pokoju pisze o nim meldunki do Informacji. Powoli atmosfera podejrzliwości staje się nie do zniesienia. Przegląda grafik i w kieszonkowym kalendarzyku zakreśla dzień 5 marca.
RANKIEM 5 MARCA
Jarecki wstaje z bólem głowy. Nie mógł spać. Całą noc odganiał od siebie strach. Wracały koszmary z okupacji. Postanawia, że w razie przechwycenia podczas ucieczki rozbije się o ziemię. Wie, że jeśli on tego nie zrobi, oni zrobią to za niego – przecież pół roku temu rozstrzelali za próbę ucieczki Edwarda Pytkę, instruktora z Dęblina. Sowieci dorwali go nad NRD i zmusili do lądowania. Jarecki znał go ze szkoły. Przy zgaszonym świetle i chrapiącym sąsiedzie Jarecki upycha pod kombinezon gabardynowy mundur. Na miejscu trzeba się jakoś prezentować. Pakuje do służbowej tetetki pełny magazynek i wychodzi. Na lotnisku nie ma już mgły. Właśnie przepychają jego samolot. Numer 346. MiG por. Józefa Caputy już stoi. Mają wykonać wspólny przelot na trasie Słupsk-Darłowo-Kamień Pomorski-Miastko-Słupsk. Będzie ćwiczył prowadzenie po punktach. Caputa wyprowadzi go tylko na pierwszy. Musi jeszcze zorientować się, jaką ustalono alarmową częstotliwość – bez niej nie będzie wiedział, kto i gdzie go szuka. Polacy używają jej wspólnie z Rosjanami. Częstotliwość jest tajna i codziennie zmieniana. Jarecki postanawia podejrzeć jakieś włączone radio. Udaje więc naiwnego i wdrapuje się po drabince do maszyny któregoś z innych pilotów. Jeszcze mu wolno, bo jest tu nowy. Zapamiętuje ustawienia na skali.
LEKARSTWO DLA STALINA
Godzina 6.55. Startują. Pierwszy odrywa się Caputa. Jarecki leci za nim. Wysokość 6000 m, prędkość 600 km na godz. Są za Darłowem i za pierwszym punktem. To jest ten moment. Na pełnej prędkości Jarecki idzie w dół. Czuje przeciążenie. Wyrównuje lot, odrzuca podwieszane zbiorniki z paliwem. Teraz leci jeszcze szybciej, ponad 700 km/godz. Kierunek zero, na północ. Jest już daleko nad Bałtykiem. Schodzi jeszcze niżej. Polacy zgłaszają wypadek, ale Jarecki słyszy, że Rosjanie im nie wierzą. Perspektywa utraty nowego MiG-a wywołuje u nich panikę. Natychmiast startują sowieckie maszyny. Osiem samolotów rozpoczyna szaleńcze polowanie na Polaka. Mają go natychmiast zestrzelić. Jednak nad Bałtykiem panuje zła pogoda. Rosjanie nerwowo wykrzykują swoje pozycje. Nie pilnują Bornholmu, uważając, że tam nie da się wylądować. Kiedy nadlatują od zachodu, Jarecki odbija i leci w stronę wyspy od wschodu. Rosjanie nie mogą go znaleźć. Jarecki leci nisko i nie widać go na radarze. Wywołują go przez radio. Znają już jego nazwisko. Jarecki nie wytrzymuje i odpowiada, że leci po lekarstwo dla towarzysza Stalina. Radio na dłuższą chwilę milknie.
TWARDE LĄDOWANIE
Bornholm pojawia się niespodziewanie. Jarecki zwiększa wysokość i robi nad wyspą koło. Nie ma tam nawet kawałka betonowego pasa, ale jeśli teraz nie zdecyduje się na lądowanie, to ścigający na pewno go dopadną. Wypuszcza podwozie i celuje w małą zieloną plamę na południu wyspy. Po chwili sześć ton żelastwa z prędkością ponad 200 km/godz. zaczyna kosić bagnistą łąkę. W ostatniej chwili pilot dostrzega przed sobą betonowe zapory i zasieki. Pociąga drążek maksymalnie do siebie. Podrywa samolot, przechodzi cudem nad ogrodzeniem i znowu wraca na trawę. Ale to nie koniec kłopotów! Szybko zbliża się ściana lasu, ale rozmokła łąka okazuje się zbawienna dla Jareckiego. Samolot staje. Uciekinier wyskakuje na ziemię. Sam nie wierzy, że mu się udało. Nagle zamiera, kiedy na kolejnych zasiekach widzi… rosyjskie litery! Odruchowo sięga za pazuchę i odbezpiecza pistolet. Nie wiedział, że Sowieci tuż po II wojnie światowej przez rok okupowali wyspę. Kiedy zbliża się do niego grupa żołnierzy, jest gotowy strzelać. Wojskowi nie wyglądają jednak na Rosjan. To Duńczycy. Nie wierzą w to, co się stało: na łące obok nich wylądował odrzutowy polski samolot! Jarecki ostrożnie oddaje im pistolet i powtarza formułkę: „komunizm kaput, asylum…”.
Kiedy na niebie huczą rozjuszone sowieckie MiG-i, w stronę łąki podjeżdżają kolejno wojskowe samochody. Robi się zamieszanie. Jakiś oficer zaprasza
Jareckiego do jeepa i natychmiast odjeżdżają. Polak spędza noc na wyspie. Rano w całkowitej konspiracji płynie promem do Kopenhagi. Tymczasem na Bornholm przybywają amerykańscy agenci. Żeby dotrzeć szybciej na miejsce, skaczą na spadochronach. Potem rozpoczyna się ekspresowy demontaż sowieckiego samolotu.
GWIAZDA Z POLSKI
W Kopenhadze Jareckiego wita jakiś Polak. Będzie jego tłumaczem. Uświadamia Jareckiemu, co tak naprawdę zrobił. Uciekinier ogląda gazety. Okazuje się, że świat huczy na jego temat. To niewiarygodne, ale polski pilot uciekł na Zachód akurat w dniu śmierci Stalina! Sowieci są wściekli. Amerykanie szaleją z radości. Mają wreszcie samolot, który tak bardzo dokucza im w Korei. Nagroda 50 tys. dolarów, którą oferowali w ulotkach koreańskim pilotom, będzie dla Jareckiego. W Monachium przed gmachem Radia Wolna Europa witają go brawami dziennikarze sekcji polskiej. Redaktor Jan Nowak-Jeziorański nie ukrywa radości. Nagrywa z Jareckim specjalny program. W audycji rozbrzmiewa okolicznościowa polka „O skrzydlatym Franku” autorstwa Jana Markowskiego. Rano Jarecki leci do Londynu. Na specjalnej uroczystości generał Władysław Anders odznacza go Krzyżem Zasługi z Mieczami. Następnie o Jareckiego upominają się Amerykanie. Kiedy leci nad oceanem, już wie, że dostanie amerykańskie obywatelstwo. Usynowi go pewien polski kongresmen. Z lotniska wpada prosto w objęcia prezydenta Eisenhowera. Uroczystość odbywa się w Białym Domu. W obecności dziennikarzy i kamer prezydent USA po krótkim przemówieniu podpisuje akt przyznania Jareckiemu amerykańskiego obywatelstwa. Nazajutrz Frank rusza na podbój Ameryki. Zdjęcie z bohaterskim polskim pilotem chce mieć każdy. Politycy i gwiazdy ekranu (np. Clark Gable, Groucho Marx, Bob Hope). Ustawia się długa kolejka dziennikarzy. Jarecki jest specjalnym gościem niezliczonej ilości ulicznych parad i mityngów. Szaleństwo w hollywoodzkim stylu trwa trzy miesiące.
AMERYKAŃSKI SEN
W lipcu 1953 r. gen. Eisenhower dotrzymuje obietnicy, złożonej podczas kampanii wyborczej, i podpisuje rozejm w Korei. Amerykanie świętują. Są coraz bardziej zmęczeni zimną wojną. Jarecki musi rozpocząć normalne życie. Wybiera przemysłowe Erie w Pensylwanii. Powoli przyzwyczaja się do Ameryki. Idzie mu bardzo dobrze. Jednak na to, aby spełnił się jego „amerykański sen”, będzie musiał poświęcić wiele lat pracy. Uczy się nowego zawodu: inżyniera. Wreszcie jego firma „Jarecki Valves” odnosi sukces. Eksportuje na cały świat precyzyjne pompy i wyjątkowo wytrzymałe zawory. Zbiera laury i poważne zamówienia. Rodzina Jareckich zaczyna wieść dostatnie życie. Na dodatek wydaje się, że Rosjanie zapomnieli o uciekinierze. Tylko raz, w 1961 r., ktoś do niego strzela. Jareckiego ratuje refleks i długa przednia kanapa cadillaca. Sprawcy ataku nigdy nie odkryto…
PIEKŁO I NIEBO
Samolot MiG-15bis nr 346 wraca do Polski dopiero po paru miesiącach. Poszczególne jego elementy noszą ślady po gipsowych odlewach. Ucieczka Jareckiego rozpętuje w kraju piekło aresztowań. W wojsku zaczyna się czystka personalna. Porucznik Caputa ląduje na wiele miesięcy w więzieniu. Mimo że nie ma nic do powiedzenia, spędza niejedną noc na drewnianym taborecie i na niekończących się przesłuchaniach. Kolega Jareckiego z pokoju zostaje zdegradowany i wydalony ze służby. W śledztwo angażują się też Rosjanie. Aresztują matkę Jareckiego. Kobieta po uderzeniu kolbą pistoletu w głowę już nigdy nie wraca do zdrowia. Wychodzi z więzienia dopiero po trzech latach, w ramach październikowej amnestii. Wkrótce umiera. Jarecki otrzymuje zaoczny wyrok śmierci. Wie, że nigdy już nie będzie mógł przyjechać do Polski. Jednak w 2006 r. polska stacja telewizyjna chce zrobić o nim program i zaprasza go do kraju. Wzruszony i pełen obaw wysiada z samolotu w krakowskich Balicach. Niedaleko tego lotniska, w miejscowości Gdów, zaraz po wojnie przyrzekł sobie jako mały chłopak, że zostanie pilotem. Kiedy wita go w Polsce dziennikarz, twardy uciekinier nie potrafi ukryć łez. W Narodowym Muzeum Lotnictwa i Kosmosu w Waszyngtonie obok samolotu MiG-15bis wisi w gablocie lotniczy kombinezon Jareckiego. Ten sam, który założył na galowy mundur tuż przed ucieczką na Bornholm. Franciszek Jarecki zmarł 24 października 2010 r. w Erie w stanie Pensylwania. Miał 79 lat.