Gdyby chodziło o władcę znaczącego dla Europy, zapewne zachowałyby się jakieś dokumenty w archiwach Watykanu i potężnych już wówczas klasztorów niemieckich. Nie było powodu, by je celowo zniszczyć, wypada więc uznać, że historyczne dla nas wydarzenie przeszło w ówczesnym świecie niezauważone. Nie zostało też docenione przez Kościół. Większość europejskich władców, którzy chrystianizowali swoje kraje, została wyniesiona na ołtarze. Czesi mają św. Wacława, Węgrzy – Stefana, Norwegowie – Olafa, Szwedzi – Eryka, Duńczycy – Kanuta, Rusini – Włodzimierza. W podobny sposób nie uhonorowano jednak ani Mieszka I, ani żadnego z jego potomków. Dlaczego?
W WIŚLECH SIEDZIAŁ, CHRZEŚCIJANOM URĄGAŁ
Wielkopolska leżała daleko od głównych szlaków handlowych, nie było w niej miast i dróg, nie przyciągała bogactwem. W zupełnie innej sytuacji znajdowała się Małopolska, przez którą prowadził ważny dla całej Słowiańszczyzny szlak z Zachodu przez Czechy do Rusi Kijowskiej i Bizancjum. Trudno przypuszczać, by w ślad za kupcami nie pojawiali się na nim chrześcijańscy misjonarze. Zwłaszcza że cały ten teren znajdował się w strefie oddziaływania Państwa Wielkomorawskiego, którego władca Mojmir I przyjął chrzest już w 831 r. Otrzymał go od germańskich Franków, czyli w obrządku łacińskim.
Jego następca Rościsław, chcąc uwolnić się spod kurateli Ludwika II Niemieckiego, przepędził łacinników i o pomoc w chrystianizacji poddanych zwrócił się do cesarza bizantyjskiego. Ten odpowiedział pozytywnie i w 863 r. działalność misyjną na Morawach podjęli Cyryl i Metody. Za zgodą papieża bracia przetłumaczyli liturgię łacińską na język staro-cerkiewno-słowiański, spisali teksty kościelne głagolicą i stworzyli nowy obrządek, nazywany słowiańskim.
W rozpowszechnionym tuż po śmierci misjonarza w 885 r. „Żywocie świętego Metodego” (znanym też jako „Legenda panońska”) znalazła się intrygująca wzmianka. Obdarzony zdolnością przepowiadania przyszłości Metody udał się do księcia, który „silny bardzo, siedząc w Wiślech, urągał wielce chrześcijanom i krzywdy im wyrządzał”. W trakcie spotkania mnich udzielił władcy rady i proroczej przestrogi: „Dobrze będzie dla ciebie, synu, ochrzcić się z własnej woli na swojej ziemi, abyś nie był przymusem ochrzczony na ziemi cudzej i będziesz mnie wspominał. I tak też się stało”. Jeśli faktycznie się stało, to niemal sto lat przed Mieszkiem I został ochrzczony – nieznany z imienia – władca plemienia Wiślan. Tyle że w obrządku słowiańskim, którego pod presją duchowieństwa niemieckiego zakazał w 885 r. papież Stefan V (bulla „Quia te zelo fidei”). Zagadkowe sformułowanie „w Wiślech” długo utożsamiano z Wiślicą. Dziś przyjmuje się, że oznaczało region. Dawni Słowianie Wisłą nazywali spływające z gór rzeki i wodospady. W Małopolsce było ich sporo, więc cały obszar od Karpat po Góry Świętokrzyskie był „Wisłami”, którymi rządził ów książę krzywdzący chrześcijan. A nad kim panował?
ŻELAZNY SKARB
Plemiona zamieszkujące ten region zwykło się nazywać Wiślanami. Niektórzy historycy powątpiewają w ich istnienie. Ale poza „Legendą panońską” o Wiślanach wspominają jeszcze dwa źródła z epoki: Geograf Bawarski (ok. 845 r. w „Opisie grodów i ziem północnej strony Dunaju” wymienia plemię Vuislane) i król Anglii Alfred Wielki (pod koniec IX w. zapisał, że na wschód od Moraw i na północ od Dacji leżał Wisle lond).
Czy było to państwo rządzone przez jednego księcia? Tego nie wiemy. Ale ten tajemniczy lud na pewno był zorganizowany, gdyż usypanie potężnych kurhanów, np. krakowskich kopców Wandy i Kraka, wymagało zbiorowego wysiłku. Podobnie jak wzniesienie rozległych grodów w Krakowie, Stradowie, Naszacowicach czy Wiślicy. Według archeologów rozkwitły wprawdzie już po włączeniu Małopolski do państwa Piastów, ale ich zalążki powstały wcześniej.
Nie ulega też wątpliwości, że ziemie zamieszkane przez Wiślan znajdowały się w orbicie wpływów schrystianizowanego Państwa Wielkomorawskiego. Jak dotąd nie udało się jednoznacznie stwierdzić, czy morawscy władcy Świętopełk i Mojmir II dokonali podboju tej krainy, czy ograniczali się jedynie do pobierania trybutu. Odnaleziony w 1979 r. w Krakowie zbiór ponad 4200 żelaznych sztab w kształcie ostrza siekiery, będących środkiem płatniczym w Państwie Wielkomorawskim, może potwierdzać istnienie którejś z tych form zależności. Jeśli faktycznie była to przygotowana danina, przepowiednia z „Żywota świętego Metodego” zyskuje na wiarygodności. Głosiła bowiem, że jeśli władca Wiślan nie nawróci się z własnej woli, zostanie zmuszony do tego przez obcych. I – jak stwierdza autor dzieła – tak się stało. Ale kiedy i gdzie?
ZAGADKA STAUROTEKINa Ostrowie Lednickim znaleziono coś, co zdawało się potwierdzać wcześniejszą dominację obrządku wschodniego nad łacińskim, a być może również wielkomorawskie pochodzenie protoplastów Mieszka I. Była to stauroteka, czyli relikwiarz do przechowywania najcenniejszej relikwii – drzazg z krzyża świętego. Wykonany z brązu, pokryty warstwą złota, ozdobiony czterema rozetkami i monogramem Chrystusa (XC) był tak cenny, że nie mógł się znaleźć na Lednicy przypadkowo. Co najciekawsze, miał kształt krzyża, ale nie łacińskiego, lecz… greckiego. Wnikliwe badania wykazały ponad wszelką wątpliwość, że stauroteka pochodzi z kręgu cywilizacji bizantyjskiej.Dlaczego przedmiot tak jednoznacznie kojarzący się z chrześcijaństwem wschodnim znalazł się w miejscu prawdopodobnego chrztu pierwszego polskiego władcy, i to chrztu w obrządku łacińskim? Od razu nasuwało się podejrzenie, że Mieszko I był jednak w jakiś sposób związany z rytem słowiańskim i Morawami.Rozwiązanie tajemnicy może być jednak inne. Prof. Gerard Labuda wysunął hipotezę, że w lednickim pałacu Bolesław Chrobry umieścił uprowadzoną z Kijowa księżniczkę Przedsławę, a stauroteka należała do niej lub któregoś z towarzyszących jej duchownych. Większość badaczy przychyla się jednak do poglądu, że relikwiarz był darem dla Bolesława Chrobrego od Otto-na III, który w drodze na zjazd gnieźnieński zatrzymał się w Lednicy. Chociaż wydaje się dziwne, że łaciński cesarz ofiarował innemu łacińskiemu władcy dzieło bizantyjskie, nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Żoną Ottona II i matką Ottona III była bizantyjska księżna Teofano. Dzięki sojuszowi z Teofano, sprawującą władzę regencyjną w imieniu małoletniego Ottona III, Mieszko już 20 lat po przyjęciu chrztu zerwał przymierze z Czechami. Odebrał im Śląsk i prawdopodobnie również część Małopolski.
CHRZCILI CZECHÓW I LACHÓW
Święty Metody przebywał na Morawach w latach 873––885. Jeśli ostrzegał księcia, mógł to zrobić tylko wtedy. W kilku grodach Małopolski archeolodzy odkryli ślady zniszczeń z końca IX w. Nie ma jednak pewności, czy to skutki inwazji Morawian, czy walk z sąsiednimi plemionami, ot choćby wojowniczymi Gołęszcami.
Powodem domniemanego najazdu i przymusowego chrztu władcy Wiślan miało być prześladowanie chrześcijan. W domyśle tych, których nawrócili Cyryl i Metody, a więc żyjących w granicach Państwa Wielkomorawskiego. Tak interpretowali wzmiankę z „Żywota” zwolennicy hipotezy o ochrzczeniu pierwszego polskiego księcia w obrządku słowiańskim.
W latach 60. XX w. „Legendę panońską” inaczej odczytał archeolog prof. Jerzy Gąssowski. Według niego wiślański książę nie urządzał łupieżczych wypraw na Morawian, ale prześladował chrześcijan we własnym kraju. Mogli się tam pojawić, bo przecież żadne granice nie chroniły przed przenikaniem nowej religii.
Pośrednio potwierdza to najstarsza ruska kronika „Powieść lat minionych”, w której zapisano, że Cyryl i Metody chrzcili Morawian, Czechów i… Lachów. Nie krzewili nowej religii ogniem i mieczem, lecz perswazją, osobistym przykładem i co najważniejsze, odprawiali obrzędy w zrozumiałym przez Słowian języku. To mogło pociągać i skłaniać do przyjmowania chrztu. Nie tyle władców, ile ich poddanych.
Na taką „samowolę” książę nie chciał pozwolić, więc „urągał wielce chrześcijanom i krzywdy im wyrządzał”. Robił to bezkarnie, dopóki za współwyznawcami nie wstawił się Metody. Gdy przestroga duchownego nie pomogła, do akcji wkroczyli politycy – Świętopełk lub jego następca Mojmir II.
Zapewne nigdy już się nie dowiemy, czy któryś z nich pojmał i zmusił do przyjęcia chrztu zadziornego księcia Wiślan. Ale nawet jeśli do tego doszło, nie miało to większego znaczenia, bo już 20 lat później Wielka Morawa padła pod ciosami Węgrów. Na jej gruzach wyrosło państwo Czechów, a rządzący nim Przemyślidzi związali się z chrześcijaństwem łacińskim. Żelazny skarb odnaleziony w Krakowie mógł być zatem trybutem nie dla Morawian, lecz Czechów, bo siekieropodobne płacidła to nie waluta narodowa, ale broń i narzędzie użyteczne dla każdego. Zaś silne wpływy Czech na terenie domniemanego państwa Wiślan są dobrze udokumentowane. Wystarczy wspomnieć najstarszą katedrę na Wawelu, której patronem został św. Wacław.
MILENIJNA SENSACJA
Jeśli książę Wiślan został zmuszony do przyjęcia chrztu, to po uwolnieniu spod wielkomorawskiej kurateli mógł już sobie wierzyć, w co chciał. Poddani, którzy dobrowolnie i z przekonania przyjęli nową religię, zapewne dalej przy niej trwali. Powinni zatem pozostawić po sobie jakieś ślady…
Podczas przygotowań do obchodów milenijnych w Polsce przeprowadzono zakrojone na szeroką skalę badania archeologiczne mające poszerzyć wiedzę o początkach naszego państwa. Sensację wywołało znalezisko w Wiślicy, uważanej za jeden z głównych grodów Wiślan. Odkopano tam fundamenty kościoła, a po wybraniu dalszych warstw ziemi, tuż obok wyłoniła się owalna gipsowo-gliniana niecka średnicy ok. 4,2 mi głębokości 20–37 cm. Przylegała do niej platforma w kształcie trapezu.
Skojarzenia nasuwały się same – tak wyglądały wczesnośredniowieczne baptysteria, czyli misy lub baseny chrzcielne. Przyjmujący chrzest wchodzili do wypełnionego wodą zbiornika, kapłan stał na podeście i dopełniał obrzędu. Rozmiary misy świadczą o masowym charakterze obrzędu. Znaleziono więc dowód, że chrześcijaństwo na ziemiach polskich pojawiło się całe stulecie wcześniej, niż dotychczas twierdzono. I nie przyszło z łacińskiego Zachodu, lecz słowiańskiego południa.
Badania w Wiślicy finansowało państwo, a wojującym z Kościołem władzom PRL bardzo zależało na zeświecczeniu obchodów milenijnych. To miało być tysiąclecie polskiej państwowości, a nie chrztu! Dlatego, nie czekając na wyniki bardziej szczegółowych badań, odkryciu nadano rozgłos. Sugerowano, że chrześcijaństwo pojawiło się na naszych ziemiach wcześniej niż w 966 r. i przyniosło jedynie konflikty. Nie należało więc świętować samego chrztu, lecz fetować pojawienie się państwa polskiego na arenie międzynarodowej.
Z czasem naukowcy ostudzili entuzjazm w kwestii Wiślicy. Misa częściowo zachodziła pod fundamenty XI-wiecznego kościoła, a więc musiała powstać wcześniej. Czy jednak na pewno była chrzcielnicą? A jeśli tak, czy należy ją łączyć z obrządkiem słowiańskim, czy dopiero z akcją chrystianizacyjną Piastów?
Każda hipoteza znalazła i zwolenników, i krytyków. Podobne gipsowe obiekty znaleziono na Morawach w Mikulczycach i Sadach (Uherské Hradiště). Były to jednak ważne centra chrześcijaństwa, natomiast w Wiślicy mogli się co najwyżej pojawić wędrowni misjonarze. Na potrzeby krótkotrwałych misji nie budowano tak solidnych baptysteriów; chrzczono albo „żywą wodą”, czyli w rzekach i jeziorach, albo w przenośnych drewnianych kadziach.
ZAGIPSOWANA TAJEMNICA
Dopóki obowiązywała teoria, według której w czasach Państwa Wielkomorawskiego Wiślica była stolicą Wiślan i potężnym grodem, obecność trwałego basenu chrzcielnego dałaby się wytłumaczyć. Ale precyzyjne datowanie pozostałości po zespole pałacowym i kościołach wykazało, że osiągnęła świetność dopiero w XI i XII w.Za życia św. Metodego mogła być co najwyżej prowincjonalną osadą, ale nie siedzibą księcia.
Co zatem w niej znaleziono? Kolejne zespoły archeologów udzielały różnych odpowiedzi. Domniemane baptysterium miało być miejscem, w którym przygotowywano zaprawę do budowy kościoła, poidłem dla bydła, posadzką jakieś budowli…
Odkrycie z Wiślicy ani nie potwierdziło, ani nie zanegowało hipotezy o silnych wpływach obrządku słowiańskiego w Małopolsce. Misa faktycznie może być basenem chrzcielnym, ale niekoniecznie związanym ze św. Metodym, lecz z duchownymi prowadzącymi chrystianizację tego regionu w czasach pierwszych Piastów. Co nie oznacza, że przed misjonarzami obrządku łacińskiego nie dotarli tam krzewiciele chrześcijaństwa rytu słowiańskiego.
SŁOWIAŃSKA HEREZJA
Wszyscy nasi kronikarze od Galla Anonima po Jana Długosza byli łacinnikami. Mnisi prowadzący archiwa klasztorne i kościelne też. Mogli więc zadbać o to, by w dokumentach nie pozostał żaden ślad po konkurentach. Zwłaszcza że w 1054 r. doszło do wielkiej schizmy i stosunki między chrześcijaństwem wschodnim a zachodnim stały się bardzo napięte.
Warto jednak pamiętać, że Cyryl i Metody prowadzili misję ewangelizacyjną za przyzwoleniem Rzymu, zaś Jan VIII w bulli „Industriae tuae” z 880 r. uznał zwierzchnictwo Metodego nad Kościołem w Państwie Wielkomorawskim, czyli także nad przebywającymi tam kapłanami frankijskimi.
Pod względem doktrynalnym obrządek słowiański nie różnił się wówczas niczym od łacińskiego. Odmienności dotyczyły jedynie liturgii, którą odprawiano w języku Słowian. Takiego uprawnienia nie mieli Germanie, co musiało im mocno doskwierać. Dlatego niemieccy hierarchowie naciskali na papieża, by cofnął przywilej i natychmiast po śmierci Metodego osiągnęli cel.
O sytuacji w ówczesnym Rzymie świadczą losy Jana VIII, którego próbowano otruć. Trucizna okazała się zbyt słaba, więc zwijającego się w bólach papieża dobito młotem (882 r.). Jego wywodzący się z wielkich rzymskich rodów następcy uwikłali się już całkowicie w walkę o władzę i szukając sojuszników, spełniali ich żądania. Najpotężniejszym sprzymierzeńcem był niemiecki cesarz. Dla obrządku słowiańskiego na terenach objętych działalnością misyjną Germanów oznaczało to wyrok śmierci. Uznano go za heretycki, bezwzględnie zwalczano i zacierano po nim wszelkie ślady. Mimo to w kronice Galla Anonima znalazło się sformułowanie, że po śmierci Bolesława Chrobrego opłakiwali go wszyscy mieszkańcy królestwa, Latini i Slavi. A więc obok łacinników byli jednak jacyś „słowianie”.
Kolejny trop prowadzi do Krakowa. Według oficjalnych źródeł, potwierdzonych także przez niemieckiego kronikarza Thietmara, papież Sylwester II erygował diecezję krakowską w roku 1000. Wtedy też urząd objął tam pierwszy biskup Poppon – Niemiec z Turyngii. I wszystko byłoby jasne, gdy-by nie pewien intrygujący szczegół. Otóż w odnotowującym najważniejsze wydarzenia z życia państwa i Kościoła „Roczniku kapituły krakowskiej” wymieniono dwóch wcześniejszych biskupów: Prohora i Prokulfa.
SEKRET MIESZKA IIW 1027 r. zabiegająca o poparcie Mieszka II księżna szwabska Matylda przesłała mu pergaminową księgę modlitewną i pełen komplementów list. Napisała w nim m.in.: „Nie dość Ci tego, że możesz we własnym i w łacińskim języku chwalić godnie Boga, zapragnąłeś jeszcze w greckim”. Albo zachwycała się wykształceniem księcia, albo przemyciła między wierszami fakt, że w państwie Mieszka II istniały trzy obrządki chrześcijańskie: łaciński, słowiański i bizantyjski. To zaś oznaczałoby, że w Polsce wpływy miało Bizancjum, co mogło być nie w smak Rzymowi i cesarstwu. W efekcie religijnych różnic i walk o polityczne wpływy ćwierć wieku później doszło przecież do wielkiej schizmy – rozłamu w chrześcijaństwie na Kościół wschodni i zachodni.
CHWALĄ BOGA W DWÓCH JĘZYKACH
Już w XIX w. historycy, m.in. Maksymilian Gumplowicz, zauważyli, że ze względu ma greckie imię pierwszy z nich mógł być biskupem obrządku słowiańskiego.
Według „Rocznika” kierował biskupstwem w latach 969–986, a więc przed przyłączeniem Małopolski do państwa Piastów. Kto Prohora powołał? Ze względu na uzależnienie Krakowa od Czech mógł być misjonarzem z Pragi lub Ołomuńca. Albo – choć tacy badacze jak ksiądz Władysław Szcześniak, autor „Obrządku słowiańskiego w pierwotnej Polsce”, kategorycznie to wykluczają – biskupem obrządku słowiańskiego.
Prokulf miał sprawować swój urząd do 1014 r. Ta data koliduje z pontyfikatem Poppona, więc oficjalni historycy Kościoła uznają ją za rezultat pomyłki kopisty „Rocznika”. A może jednak to średniowieczni cenzorzy przeoczyli wzmiankę potwierdzającą, że na początku tysiąclecia istniały w Krakowie dwa biskupstwa – łacińskie kierowane przez Poppona i słowiańskie pod zwierzchnictwem Prokulfa?
Wszak jeszcze w 1147 r. krakowski biskup Mateusz zapraszał cystersa Bernarda z Clairvaux, by wsparł dzieło nawracania Rusinów, Czechów i Polaków. Nie wiadomo, czy miał na myśli pogan, czy „fałszywych chrześcijan”, za jakich uważano wyznawców chrystianizmu rytu słowiańskiego. Z kolei w XIV-wiecznym kalendarzu z Wiślicy wymieniany jest święty Gorazd. To uczeń, którego św. Metody wyznaczył na swego następcę jako biskupa Moraw. Z jakiego powodu czczono tam duchownego, który głosił naukę uznaną przez papieża za heretycką?
Wpływy obrządku słowiańskiego mogły nawet wykraczać poza granice Małopolski, bo Gall Anonim „fałszywy-mi chrześcijanami” nazywał również Mazowszan. W 1986 r. w Podebłociu na Mazowszu archeolodzy znaleźli trzy gliniane tabliczki pokryte znakami przypominającymi pismo. Prof. Andrzej Buko, autor „Archeologii Polski średniowiecznej. Odkrycia – hipotezy – interpretacje”, datuje całe rozległe stanowisko archeologiczne w Podebłociu na okres między VIII a początkiem XI w. Dwie z tabliczek udało się odczytać: na jednej zidentyfikowano greckie litery IXH, co może być skrótem inwokacji Iesos Christos Nika – Jezus Chrystus Zwycięża; napis IXS na drugiej to prawdopodobnie monogram Jezusa Chrystusa.
Poszlak potwierdzających istnienie chrześcijaństwa na ziemiach polskich przed chrztem Mieszka I jest więc wystarczająco dużo, by uznać to za bardziej niż prawdopodobne. Dlaczego jednak to nie Wiślanie – mający bliższy kontakt z ówczesnymi centrami cywilizacyjny-mi – lecz wielkopolscy Polanie stworzyli zręby polskiego państwa?
Z MORAW DO POZNANIA
Jeszcze bardziej zadziwia fakt, że Polanie pojawili się na scenie historii nagle i od razu z wielkim rozmachem. O ich istnieniu nie wiedział jeszcze Geograf Bawarski. W jego wykazie Polan nie ma w ogóle, są natomiast Goplanie, którzy szybko przepadli w mrokach dziejów.
Badania metodą dendrochronologiczną (datowanie obiektów za pomocą analizy porównawczej słojów drewna) wykazały, że do końca lat 30. X w. w Wielkopolsce budowano niewiele i bardzo powoli. Na przełomie dekad nastąpiło gwałtowne przyspieszenie. W ciągu 2–3 lat wzniesiono aż cztery potężne grody (w Bninie, Gnieźnie, Gieczu, Lądzie), rozbudowano i ufortyfikowano dwa kolejne (w Poznaniu i Grzybowie).
Co się stało? Prof. Przemysław Urbańczyk w książce „Mieszko Pierwszy Tajemniczy” zwraca uwagę na zbieżność w czasie przełomu cywilizacyjnego w Wielkopolsce z upadkiem Państwa Wielkomorawskiego spowodowanym najazdem Węgrów. Uciekający przed inwazją „Morawianie” rozproszyli się po sąsiednich krainach; według prof. Urbańczyka dotarli także nad Wartę. Ponieważ stali na wyższym poziomie rozwoju cywilizacyjnego, zapoczątkowali przyspieszony rozwój okolic Gniezna i Poznania. Niewykluczone, że – podobnie jak skandynawscy Waregowie na Rusi – przejęli władzę nad miejscową ludnością, czyli Goplanami, a Mieszko to potomek emigrantów.
Wielkomorawskie elity były jednak schrystianizowane, co rodzi pytanie o sens ponownego chrztu księcia wywodzącego się z tej grupy. Wyjaśnienie, że uchodźcy przyjęli miejscowe zwyczaje i dopiero po zadomowieniu wrócili do swej religii, nie wydaje się przekonujące. A może Mieszko nie tyle się ochrzcił, ile przechrzcił, przechodząc z obrządku słowiańskiego na łaciński? To też trochę karkołomna teoria. W historiografii przeważa pogląd, że potęga Polan wyrosła na… lęku o przetrwanie.
NAJWIĘKSZE ZAGROŻENIE
W naszej tradycji zakorzeniło się przeświadczenie, że Mieszko przyjął chrzest z Czech, by przeciwstawić się agresywnej polityce Niemiec [patrz ramka „Potrójne zagrożenie”]. To efekt uprzedzeń historyków, którzy podjęli pierwsze poważne badania nad początkami polskiej państwowości w XIX w., gdy Polska znajdowała się pod zaborami. W rzeczywistości największe zagrożenie stanowili dla Mieszka I Czesi, którzy już z radą przyboczną. W każdym razie podjął iście salomonową decyzję, która miała zmienić czeskiego księcia Bolesława I Okrutnego z wroga w… teścia.
Prawdopodobnie w roku 963 zaczęły się negocjacje małżeńskie. Łatwo nie było, bo Bolesław solidnie zapracował na swój przydomek. Władzę przejął, mordując starszego brata Wacława, ogłoszonego po śmierci świętym. Rządził twardą ręką, ale zależało mu na po-prawieniu wizerunku. Dlatego zgodę na oddanie ręki córki Mieszkowi uzależnił od przyjęcia przez niego chrztu. W „Roczniku kapituły krakowskiej” pod datą 965 r. zapisano: „Dubrouka ad Meskonem venit” – Dobrawka przybyła do Mieszka. To wszystko, co wiemy o wiekopomnym ślubie. Notatka z następnego roku informuje, że „Mesco dux Polonie baptizatur” – Mieszko, książę Polski, został ochrzczony. Ani słowa więcej.
Nie wiemy, jak przebiegał chrzest, ale można przyjąć, że zgodnie z ówczesnym rytuałem Mieszko zanurzył się w chrzcielnym basenie. Ślady takiego obiektu odkryto na Ostrowie Lednickim i dość powszechnie przyjmuje się, że ceremonia odbyła się właśnie tam. Pewności jednak nie ma. Niektórzy naukowcy, m.in. prowadząca badania archeologiczne na terenie Ostrowa Tumskiego prof. Hanna Kóčka-Krenz, opowiadają się za Poznaniem. Współcześni historycy raczej wykluczają, rozpropagowane przez Jana Długosza, Gniezno. Znajdowało się tam centrum kultów przed-chrześcijańskich i wyrzekanie się ich w takim miejscu byłoby zbyt wyzywającą prowokacją wobec tradycjonalistów.
Zajęty wielką polityką Mieszko niezbyt angażował się w ewangelizowanie poddanych. Poza kaplicą i niewielkim kościołem w Poznaniu nie znaleziono dowodów świadczących, że za jego rządów budowano obiekty sakralne. Archeolodzy nie zauważyli też, by cokolwiek zmieniło się w obrzędach pogrzebowych, ciała zmarłych nadal palono. W dokumentach nie ma też wzmianek, by innowierców nawracano siłą.
Może ta bierność spowodowała, że w oczach Kościoła nie zasłużył tak jak inni europejscy władcy na świętość. Nietrudno też było dostrzec, że uznawał chrzest bardziej za środek niż cel. kontrolowali Śląsk i Małopolskę, a nie zamierzali na tym poprzestać. Nie wiadomo, czy książę sam wpadł na ten pomysł, czy był to efekt burzy mózgów podczas jego spotkań.