Dlaczego musiałem zmienić mieszkanie?
Zacznijmy od małego wstępu, żeby pokazać Wam całą sytuację. Wynajmowałem z partnerką i kotem (ważny element historii) mieszkanie przy ul. Sobieskiego w Warszawie. 3-pokojowe, według właściciela o powierzchni 58 m2, ale wg ogłoszeń z identycznymi mieszkaniami zdecydowanie obstawiam 53 m2. Zalety? Spore, w dobrym stanie, z ładnym widokiem z 10. piętra, spokojni sąsiedzi. Wady? Lodówka o wysokości 50 cm i brak możliwości zmiany ze względu na zabudowę, przeszklony balkon (latem zejście poniżej 30 stopni w mieszkaniu to wyczyn, nawet z pomocą klimatyzatora) i lokalizacja. Obecnie to środek placu niekończącej się budowy tramwaju do Wilanowa, dzięki czemu dojazd z Centrum po godzinie 15 trwa 1,5 godziny. Cena? Niska, bo 3100 zł + media (prąd, woda, gaz, śmieci).
Właściciel mieszkania, zachwalając dobrą współpracę (potencjalne trzecie przedłużenie umowy), sumienność, kontakt itd. zaproponował świetne warunki przedłużenia umowy. 4200 zł + media lub zamiana mieszkania na dom o podobnej powierzchni za 5500 zł + media. Oferta była tak dobra, że po tym jak zamknęły się za nim drzwi przystąpiłem do szukania nowego lokum. Było w czym wybierać, a jedyną przeszkodą był czas, bo przeprowadzka musiała się odbyć w ciągu 1,5 tygodnia. Co nie wydawało się nie do przeskoczenia. Gdyby tylko nie jeden problem…
Czytaj też: Mamy lek na groźną chorobę. Blisko 80-procentowa skuteczność
Agencje nieruchomości to nieśmieszny żart. Ogłoszenie – jest. Mieszkanie – nie ma
W zdecydowanej większości portali z ogłoszeniami najmu mieszkań dominują te, które są dodawane i prowadzone przez agencje nieruchomości. Tych w Warszawie są co najmniej grube dziesiątki. Jeśli szukacie mieszkań bezpośrednio od właściciela, najszybciej znajdziecie je na OLX.
Nie robiło mi różnicy od kogo, przez kogo i jak mieszkanie wynajmę, bo z naszymi wymaganiami nie ma co wybrzydzać. Jak się okazuje rynek nie jest przystosowany do tak dziwnych wymagań. Bo widzicie, szukam mieszkania względnie dużego. Okolice 55 m2 lub więcej z trzema pokojami (może być salon z kuchnią) i chcę tam zamieszkać w dwie osoby z kotem. Za mieszkanie płacę w terminie, nie mam problemów z zainwestowaniem w jakieś modyfikacje, ze względu na pracę wiem, że zużywam dużo prądu i będę za niego płacić. W dodatku szukam mieszkania nieumeblowanego lub umeblowanego w małym stopniu. No i się zaczyna…
Jak tylko dwie osoby w trzech pokojach? To nie wprowadzam się z brygadą budowlańców lub obcokrajowców? Jak to więcej za prąd? Przecież tu mieszkała 5-osobowa rodzina i płacili 50 zł miesięcznie. A dlaczego meble nie odpowiadają? Przecież to nowa meblościanka z 1982 roku. A jak trzy pokoje, to pewnie w każdym ma być łóżko, najlepiej piętrowe.
Ok, może i wymagania mam dziwne, ale i pod nie udało mi się znaleźć sporo potencjalnych lokali. Dzwonię! Pierwsze mieszkanie odpadło ze względu na trochę za wysokie koszty. Przy drugim agentka musi dopytać o kota i ma oddzwonić. Przypominam się po czterech godzinach, oddzwania po kilku minutach z informacją, że kot odpada. W ogóle koty to ciekawa sprawa, bo w oczach agentów i wynajmujących to chodzący dewastatorzy. Co najwyżej mebli, ale po to mam własne. A zapewniam, że dzieci w mieszkaniu zrobią o wiele większe szkody niż kot. Wracając do rozmowy…
Agentka pyta o moje wymagania, ma czegoś poszukać i zadzwonić. W międzyczasie trafiam na inne ogłoszenia tej samej agencji, ale innego agenta. Co mi szkodzi, dzwonię i tu mam pierwszy szok – to, że ogłoszenia jest, to nie znaczy, że mamy to mieszkanie. Na ogół tych mieszkań nie ma. To trzeba zawsze dzwonić bezpośrednio do agencji i pytać. Aha… no to dzwonię i pytam. Agent zapytał o wymagania, poszuka i zadzwoni. Żadne z nich więcej nie zadzwoniło.
W międzyczasie dzwonię i piszę SMS-y na dwa bezpośrednie ogłoszenia z OLX. Choć przez kolejny tydzień ogłoszenia twardo wiszą na stronie, nikt nie oddzwania, ani nie odpisuje. To chcecie wynająć to mieszkanie czy nie?
Kolejny dzień – sobota. Sprawdzam, czy agencja od ogłoszenia pracuje i dzwonię. Niemożliwe! My nie mamy takiego ogłoszenia. Tłumaczę kobiecie, że mam otwartą stronę jej agencji. Podaję numer oferty, adres strony, za ile, jaka nieruchomość, powierzchnia, lokalizacja. No ona takiego nie ma. Nie pyta też, czy interesuje mnie coś innego, kończymy rozmowę.
Następny telefon i znowu to samo – Nie może być. To na pewno u nas?! Mimo wszystko słuchać po głosie, że ktoś umie prowadzić rozmowę, ktoś inny ma to sprawdzić i oddzwonić. Oddzwania agent, słyszę że jest gdzieś w trasie i informuje mnie, że dokładnie wszystko sprawdzi, potwierdzi, dopyta i zadzwoni. Brzmi konkretnie, ale nie dzwoni. Dzwonię do niego w poniedziałek i pytam co z tym mieszkaniem, no i kotem. Bo ja z kotem chcę. Ustala kwestię kota, dzwoni, że z kotem tak, ale mieszkanie jest do wynajęcia na nie dłużej niż rok. Odpada, ale zbiera moje wymagania i zadzwoni z propozycjami. Minęły prawie trzy tygodnie, ewidentnie dalej szuka. Ale przekazuje mi przy tym cenną informację i już wiem, z czego wynika cały ten cyrk.
Czytaj też: Bosch rozdaje pieniądze za zakup zmywarki. Można zgarnąć kilkaset złotych zwrotu
W trosce o klienta agencje nieruchomości zadbały o odpowiedni monopol rynku
Z rozmowy z agentem dowiedziałem się, że biura nieruchomości mają zawiązane porozumienie, dzięki któremu swobodnie wymieniają się ofertami. Dlatego też jedno ogłoszenie może być w ofercie 50 biur nieruchomości i dlatego też dzwoniąc z pytaniem może go fizycznie nie być. Bo system automatycznie zaciąga i dodaje, a od tygodnia nikt nie odklikał, że jest już wynajęte. Jeśli faktycznie tak jest i z tego samego systemu korzystają biura dobre i takie… powiedzmy niezbyt sumienne, to nic dobrego z tego nie wyjdzie.
Dowiedziałem się też, że to wszystko dla mojego dobra, bo dzięki temu dowolny agent może mi przedstawić ofertę, biura się swobodnie wymieniają informacjami, a dzięki temu ja mogę szybko i sprawnie wyznają mieszkanie. W teorii może i tak, ale w praktyce widzę to zupełnie inaczej. To zbudowanie monopolu na rynku i skazywanie szukającego na wynajęcie przez biuro nieruchomości. A co mi nerwów napsuje użeranie się z ludźmi, którzy nie mają najmniejszego pojęcia o tym, co oferują klientom to moje. Być może gdybym trafił na kogoś kompetentnego, kto potrafiłby i chciał wykorzystać ten swobodny przepływ informacji to faktycznie byłoby to ułatwienie. Niestety, nie było mi to dane, ale ostatecznie szczęście się do mnie uśmiechnęło.
Czytaj też: Tereny nienależące do żadnego kraju wciąż istnieją? Jeden z nich znajduje się w Europie
W końcu trafiłem na kompetentną agentkę nieruchomości
Miałem już serdecznie dość użerania się z kolejnymi agencjami nieruchomości, ale mieszkanie samo się nie wynajmie. Ten wpis nie jest reklamą, zwyczajnie uważam, że przy tak niskim poziomie obsługi biur warto polecić kompetentne osoby i na takie trafiłem w agencji Citihome z Otwocka.
Wszystko wyglądało podręcznikowo – dzwonię na numer z ogłoszenia, zadaję pytania, umawiam się na obejrzenie mieszkania. Lokal w porządku, umawiamy się na podpisanie umowy, trafiamy na bardzo sympatycznych wynajmujących, którzy nie mają problemu z tym, żebyśmy się wprowadzili kilka dni przed początkiem nowego miesiąca. Całość trwa dwa dni, ale na dobrą sprawę to łącznie jakieś cztery godziny, wliczając dojazdy.
Domykając historię, zamiana mieszkania wychodzi na plus, bo jest większe – 63 m3 i tańsze – 3600 zł z groszami plus prąd i nadwyżka wody i gazu, w zdecydowanie lepszym otoczeniu – Gocław (więcej sklepów i szeroko pojętego życia). Da się? Da się, tylko najpierw trzeba trafić na kompetentne i odpowiedzialne osoby, a z tym na rynku najmu mieszkań nie jest łatwo. To prawdziwa droga przez mękę i aż chce się powiedzieć, że tu jest zawsze coś. Do niedawna były to chore ceny, a jak te się w miarę unormowały, to pojawiły się kolejne schody.