Miejskie centrum LGBTQ i schronisko dla nieletnich. Pomysły, których boi się Polska działają w Izraelu

Odbierający mnie na lotnisku pracownik lotniska ma na oko dwadzieścia kilka lat, doskonale ułożone włosy, wypielęgnowany zarost i szeroko się uśmiecha. Spod kołnierzyka niebieskiej mundurowej koszuli wystaje fragment tatuażu przechodzącego z pleców na szyję.
Miejskie centrum LGBTQ i schronisko dla nieletnich. Pomysły, których boi się Polska działają w Izraelu

Oczywiście pyta mnie o wynik meczu, tego wieczoru polska reprezentacja wygra na warszawskim Stadionie Narodowym 4:0 z Izraelem, ale o tym mam dowiedzieć się za chwilę. On sam woli inne sporty, na przykład tenis czy koszykówkę, „noga” go średnio interesuje. Pytam, czy planuje wybrać się na „Pride”. 

– Chciałbym, ale raczej tego dnia będę pracował – odpowiada i zaraz dodaje – ale mój chłopak pójdzie na pewno. Jest znanym drag queen, powinieneś zobaczyć jego profil na Instagramie, jest boski.

Tym zamierzam się tu zająć, dowiedzieć się jak żyje się osobom LGBTQ w Izraelu. W Tel Awiwie działają instytucje, o których powstanie w Polsce wciąż starają się środowiska i organizacje związane z tęczową wspólnotą.  Chcę dowiedzieć się jak to tu działa, jak koegzystuje silna religia z obyczajową rewolucją. 

Miasto na skraju tęczy

Gdy wjeżdżam do Tel Awiwu na jednym z murów przy autostradzie czytam napis spray’em na murze: „Religion and faith are not the same” (religia i wiara to nie to samo). Na resztę podróży postaram się to przyjąć jako motto.

To miasto liczy sobie około 400 tysięcy mieszkańców. Podobno codziennie do pracy przyjeżdża tu dwa razy tyle, o czym mogą świadczyć zakorkowane ulice rano i wieczorem. Wkrótce jednak będzie jeszcze gęściej.

Uczestniczka parady w 2019 roku. Fot. Błażej Grygiel

Do najbardziej tolerancyjnego miasta Ziemi Obiecanej, a może nawet całego Bliskiego Wschodu, przyjeżdżam zobaczyć paradę słynną na cały świat równości. Poprzedniego roku przez centrum i wzdłuż nabrzeża przeszło około 250 tysięcy roztańczonych osób wielu kolorów, orientacji i kultur. Dzieje się to w państwie wyznaniowym, którego dominującą religią jest judaizm, a ten w swojej tradycyjnej formie potępia homoseksualizm. Ortodoksyjni rabini odrzucają tęczowy ruch. Władze świeckie natomiast balansują na linie między szacunkiem wobec wiary i tradycji, a prężnie działającym ruchem sojuszników LGBTQ, w którym są aktywiści, artyści, organizacje pozarządowe.

 

Czerwiec to międzynarodowy „Pride month”, a jego punktem kulminacyjnym w różnych miastach są parady lub manifestacje. Tu warto zaznaczyć, że to ważne rozróżnienie, szczególnie w Izraelu. Różne miasta to różne formy manifestowania solidarności lub postulatów społeczności LGBTQ. Jerozolima na przykład, gdzie dochodziło do przepychanek z ortodoksyjnymi kontrmanifestantami, to miejsce gdzie „Pride” jest demonstracją i miejscem przedstawienia najważniejszych haseł. W 2015 doszło tu do zasztyletowania uczestniczki marszu. Nastoletnia dziewczyna, nota bene heteroseksualna, przyszła wspierać swoich homoseksualnych przyjaciół. Zginęła od ciosów zadanych przez ortodoksyjnego żyda, ujętego natychmiast przez policję. Od tamtej pory wszystkie parady i manifestacje LGBT (nie tylko w Jerozolimie) mają wzmocnioną ochronę ze strony służb oraz wojska.

Uczestnicy parady 2019. Fot. Błażej Grygiel

W Tel Awiwie, gdzie praktycznie na każdym rogu ulicy widać tęczową flagę, a ilość mieszkańców miasta co „wyszli z szaf” to 30% całej jego populacji. Tak, wedle statystyk co trzeci przechodzień w Tel Awiwie należy do LGBTQ i… raczej się o tym nie dowiesz, bo przecież nikt nie ma tego napisanego na czole. Wbrew panującym w niektórych częściach środkowo-wschodniej Europy stereotypom, nie będzie porywał także twoich dzieci czy próbował rozbić rodziny. Dość jednak ironii.

Tutaj parada równości co roku ma skromniejszą część demonstrującą, za to znacznie mocniejszą „imprezową”. Przed wyruszeniem pochodu oczywiście można posłuchać przedstawicieli organizacji czy zajrzeć na jedno ze stoisk i ich wesprzeć, podpisać petycję, porozmawiać o problemach.

Główną osią pride w Tel Awiwie jest jednak wspólna zabawa. Miejscy urzędnicy szacują, że nawet połowa uczestników pochodu nie należy do społeczności LGBTQ, ale chętnie wspiera ją w walce o swoje prawa i chce razem z nią się bawić. Tu jednak często włączają się związane ze sprawą NGO’sy, które studzą ten entuzjazm i dodają, że tęczowe kolory są na flagach, ale rzeczywistość wcale nie jest taka kolorowa.

Na recepcji hotelu, w którym się zatrzymam, spotykam Keshet Bar-Yadin. Jest psychologiem pomagającym rodzinom i bliskim osób, które popełniły samobójstwo. Pochodzi z Polski i każe do siebie mówić „Kasia”. Nie mogę jej nie zapytać o to jak wyglądają statystyki samobójstw wśród osób LGBTQ.

 

– Około 30%, które „wyszły z szafy” miało próby samobójcze – odpowiada i dodaje – Podobnie mniej więcej 40% osób trans i 20% homoseksualistów.

W tęczowym i tolerancyjnym Tel Awiwie przygotowujący się na „pride” będę miał okazję posłuchać o tej znacznie mroczniejszej stronie izraelskiej rzeczywistości tych spoza tradycyjnych konserwatywnych norm.

Hasło parady 2019 – “Miłość to miłość” na budynku knajpki w Tel Awiwie. Fot. Błażej Grygiel

Trzy miejsca, trzy kolory

1. Biały: dom wolności

Beit Dror oznacza „dom wolności”. To działające w Tel Awiwie schronisko interwencyjne dla niepełnoletnich osób LGBTQ. Trafiają tu najczęściej dzieci w wieku 13-18 lat. Mogą pozostać na miejscu od kilku dni do nawet sześciu miesięcy. Beit Dror w założeniu jest alternatywą dla tych, którzy po konflikcie z rodziną, wyrzuceniu z lokalnej społeczności lub ucieczce z obawy przed przemocą, może trafić na ulicę.

Drzwi do “Domu wolności”. Fot. Błażej Grygiel

Ośrodek finansowany jest przez ministerstwo pracy i polityki społecznej, prowadzi go pozarządowa organizacja Otot. Siła napędową są tu wolontariusze, którym zresztą nie może zostać każdy. Żeby tu pracować trzeba być pewnym, że zostanie się na miesiące, a nawet lata. Budowanie zaufania w pracy z młodzieżą nie jest łatwe, a szczególnie ze skrzywdzonymi z powodu swojej orientacji czy tożsamości. Dlatego nie może być mowy o częstych rotacjach osobowych.

– Za każdym razem, gdy nastolatek tu trafia staram się poznać tło rodzinne – mówi Lilach Pines, która jest tu terapeutką i stara się naprawiać nadszarpnięte międzyludzkie mosty – Sprawdzamy, czy nie ma zagrożenia, jeśli nastolatek pochodzi na przykład z arabskiej grupy lub ortodoksyjnie religijnej. Kontaktujemy się z policją, z opieką społeczną. Gdy stwierdzimy, że nie ma zagrożenia pierwszą rzeczą jest kontakt z rodzicami.

 

Zaraz, nastolatek prawdopodobnie przecież właśnie przed nimi ucieka, zatem czy nie poczuje się zdradzony? Sprawa nie jest prosta, izraelskie prawo zakłada, że schronisko nie może przyjąć dziecka bez zgody rodziców. Ci jednak najczęściej się zgadzają zdając sobie sprawę, że skoro od nich uciekł to raczej nie ma ochoty prędko wracać, a z drugiej strony grozi mu pozostanie na ulicy.

Pomieszczenie, gdzie terapeutka Lilach pracuje z młodzieżą i rodzicami. Fot. Błażej Grygiel

Jeśli natomiast rodzina lub dom dziecka został oceniony jako niebezpieczny władze mogą wydać nakaz by dziecko trafiło do schroniska, dla własnego bezpieczeństwa. Wtedy rodzina nie ma wiele do powiedzenia.

– Dzieciaki zostają czasem na jedną noc, czasem na dłużej – kontynuuje Lilach – Mogą tu zresztą przyjść zawsze, nawet po powrocie do rodziny. Mogą przyjść też z nią i skorzystać wspólnie z mojej pomocy. Będę kontynuować interwencję, gdy wrócą do domu.

Jeżeli sprawa dotyczy samej kwestii LGBTQ, najczęściej udaje się ją rozwiązać w kilka tygodni.

– Znacznie trudniej jest gdy dochodzi problem na przykład rozwodu, albo przemocy domowej. To wymaga dłuższej interwencji – dodaje Lilach.

Jeden z pokoi w ośrodku. Fot. Błażej Grygiel

W ośrodku znajduje się 14 łóżek, przez całą dobę codziennie dyżurują opiekunowie, którzy pracują w parach na dwie zmiany. Dzieciaki mieszkając tu chodzą do publicznej szkoły, mogą liczyć na ciepłe jedzenie, bezpieczny nocleg i często naukę codziennych potrzebnych rzeczy. Niektóre z nich dopiero tutaj mają okazję posprzątać same swój dom, nauczyć się gotować czy wykonywać drobne prace remontowe. Opiekunowie starają się trenować w nich takie umiejętności, które pomogą w usamodzielnianiu się. Ośrodek właśnie przechodzi remont i chodzimy po nim z daleka od białych, świeżo malowanych ścian.

Niektórzy spędzają tu znacznie dłużej niż 6 miesięcy. Tzuf jest osobą trans, przechodzi trzyletni proces korekcji płci (kobieta na mężczyznę), dlatego zdecydowano by mogła bezpiecznie mieszkać w Beit Dror. Ma 18 i pół roku, do ośrodka trafiła w wieku 15 lat.

 

– Nie wiedziałam jak patrzeć ludziom w oczy, jak z nimi rozmawiać – mówi – Tu nauczyłam się tego, trwało to bardzo długo. Nie powinnam się bać tego kim jestem.

Planuje szybko znaleźć pracę i zacząć nowe życie. Ośrodek ma listę zaprzyjaźnionych pracodawców, którzy nie mają problemu z zatrudnieniem osoby transpłciowej. Do Beit Dror trafiają nie tylko dzieciaki z miasta. O wiele trudniej mają te, które mieszkają w małych miejscowościach albo bardzo tradycyjnych społecznościach. Wiele z nich pojawia się na paradzie „Pride” w tel Awiwie, dlatego wolontariusze organizacji związanych z LGBTQ mają tam ręce pełne roboty: rozdają ulotki, rozmawiają i krążą pomiędzy ludźmi w koszulkach z dużym numerem telefonu, adresem i napisem „masz do kogo się zwrócić”.

Napis w ogrodzie, w ośrodku – “Jest tylko jedna rasa, ludzka rasa.” Fot. Błażej Grygiel

Zdjęcia z dzieciakami, które skorzystały z pomocy “Beit Dror”. Fot. Błażej Grygiel

2. Srebrny: klinika

Nowoczesna srebrna wieża Ted Arison Medical Tower to jedno z medycznych serc Tel Awiwu. Działa tu unikalna na skalę całego kraju klinika: Centrum Medycyny i Zdrowia Transpłciowego. Lekarze różnych specjalizacji prowadzą pacjenta lub pacjentkę (choć sami nie lubią używać tych wyrazów) przez wszystkie etapy zmiany płci. Koszt operacji i kuracji hormonalnej związane z korektą pokrywa ubezpieczenie społeczne.

Od 2016 roku, gdy klinika ruszyła, przeszło przez nią około 2 tysiące pacjentów. W pierwszym roku była to tylko trójka, do połowy 2019 już pojawiło się około 140 osób. Każda osoba przed rozpoczęciem leczenia przechodzi konsultacje z psychologiem dziecięcym, u osób nieletnich konieczna jest także konsultacja i zgoda rodziców.

O rozpoczęciu procesu i jego finansowaniu z ubezpieczenia za każdym razem decyduje specjalna komisja, złożona tylko z lekarzy. Klinika prowadzi daną osobę po kolei przez wszystkie etapy zmiany: od kuracji hormonalnej przez korekty plastyczne po dalsze konsultacje. Przyjmowanie leków trwać będzie w końcu przez całe życie, zmieniać się będą jedynie dawki.

 

Co ciekawe, jeszcze przed rozpoczęciem terapii każdy pacjent przechodzi konsultację dotyczącą przyszłej płodności i planów dotyczących założenia rodziny. Młodzi pacjenci często nie myślą o tym, jednak jak przekonują lekarze, jeśli się w porę tego nie zabezpieczy – potem będzie za późno. U większości pacjentów świadomość bycia trans zaczyna się wraz z dojrzewaniem płciowym. U kobiet w ciałach mężczyzn do najczęściej 11-12 lat, u mężczyzn w ciałach kobiet około roku wcześniej.

Klinika oferuje możliwość przechowywania spermy oraz jajeczek jeszcze przed korekta płci. W przypadku spermy to dość prosta procedura, u kobiet wymaga zaprzestania na pewien czas terapii hormonalnej. Lekarze chwalą się, że w ciągu dwóch lat osiągnęli tutaj zachowanie płodności u transkobiet na poziomie 37%, u transmężczyzn (co jest znacznie trudniejsze) na poziomie 5%. Przekonują, że skoro w dwa lata udało się uzyskać taki wynik, to następne przyniosą prawdziwą rewolucję.

Centrum medyczne w Tel Awiwie, gdzie spotykam się z pracownikami kliniki. Fot. Błażej Grygiel

Kłopot w tym, że na terenie Izraela pewnych procedur wykonać nie można. Zarodek zawsze przypisany jest do matki, zatem tylko kobieta, od której pobrano jajeczko może mieć go wszczepionego w swoją macicę. Jeśli podczas korekty płci zachowa macicę, można z niej skorzystać, ale nie ma możliwości na przykład wszczepienia zarodka z jej ciała do innej kobiety. Klinika omija to pobierając materiał i w razie potrzeby przesyłając go do jednego z zaprzyjaźnionych ośrodków medycznych poza granicami Izraela. Tam dana para jedzie dokonać zapłodnienia in vitro.

Najmłodszy pacjent kliniki miał 4 lata, skorzystał z pomocy dziecięcego psychologa by porozmawiać o swoich wątpliwościach kim jest oraz kim się naprawdę czuje.

Młodzi trans, którzy trafiają do wojska (służba wojskowa w Izraelu jest obowiązkowa dla wszystkich, niezależnie od płci) mogą kontynuować proces leczenia, armia ponosi jego koszt.

Do tej pory jednie raz lekarze musieli korzystać z pomocy sądu: gdy w rozwiedzionym małżeństwie jedna ze stron blokowała możliwość korekty młodej osoby. Ostatecznie sąd stwierdził, że operacja to znacznie mniejsze zagrożenie niż pozostawienie sprawy bez zmian i ryzyko depresji i samobójstwa tej osoby.

3. Różowy: miejskie centrum

W samym centrum miasta spotykamy się z przedstawicielami organizacji pozarządowych by porozmawiać o tym jak wygląda status osób LGBTQ w Izraelu i co można lub trzeba dla nich zrobić. Niewielki budynek w parku Meir ma w sobie kilka sal i między innymi przyjemną kawiarnię. Przed budynkiem stoi pomnik osób LGBTQ zabitych przez nazizm – różowa konstrukcja w kształcie trójkąta.

Pomnik ofiar LGBTQ zabitych przez nazistów. Fot. Błażej Grygiel

Tablica pamiątkowa przy pomniku. Fot. Błażej Grygiel

Trzy osoby i trzy różne głosy. Liana Meirom z IGY, jednej z największych organizacji LGBT w Izraelu zwraca uwagę na to, że jest bardzo wiele do zrobienia poza wielkimi miastami. Nie tylko zderzenia ze społecznościami ortodoksyjnymi są kłopotem. Sprawy utrudniają także politycy.

– Większość interesuje się czymś innym i LGBTQ schodzi na dalszy plan – mówi – Mimo tego, że deklarują wsparcie wolą realizować inne projekty. Wszystko, co dostaliśmy, wywalczyliśmy sobie sami.

Mówiąc to ma na myśli wyroki Sądu Najwyższego, bo to właśnie za ich pomocą zdobywane są kolejne przyczółki. Małżeństwa jednopłciowe nie są tu przyjęte, ale jeśli para zawrze takie w innym kraju, będzie tu uznawane. Pary jednopłciowe mogą tutaj także żyć w konkubinacie.

 

Lehorit Sorek, była kandydatka do Knesetu, dodaje do tego opowieść o formularzu rekrutacyjnym do wojska. Każda młoda osoba w Izraelu prędzej czy później na niego trafi. Znajdują się tam rubryki z pytaniami o imiona ojca i matki. Co jednak gdy dziecko wychowuje się w domu z dwoma matkami? To przykład Sorek, która mieszka ze swoją partnerką i dziećmi. Gdy jej córka szła do wojska zapytała którą z matek wpisać jako ojca. W 2016 dzięki staraniom Sorek słowa „ojciec” i „matka” zastąpiono słowami „rodzic 1” oraz „rodzic 2”. Wierzy, że jeszcze uda jej się wziąć legalny ślub ze swoją partnerką w Izraelu – to jej kolejny priorytet.

– Chcę moich praw tutaj – mówi zdecydowanie.

Wiara w jej przypadku jest ważnym słowem. Sorek stworzyła organizację zrzeszająca religijne osoby LGBTQ. To wyjątkowa grupa, którą religijni pytali jak mogą wierzyć i łamać święte prawa, a tęczowa społeczność dziwiła się jak mogą pozostawać przy wierze, która ich odrzuca.

Zaczęło się od muzyki. Sorek postanowiła do tanecznego repertuaru parady równości dorzucić tradycyjną muzykę żydowską, która zresztą jest wyjątkowo porywająca. Wraz z przyjaciółmi pożyczyła z pracy samochód, zamontowała na nim głośniki i ruszyła razem z paradą. Pomysł wydawał się z początku dość szalony, a jednak szybko zyskał popularność, a plotka o tym by religijni LGBTQ stali się widoczni szybko się rozeszła. Obecnie samochody prywatne w gęstych paradach nie mogą brać udziału, ochrona policji i wojska od tragedii w Jerozolimie w 2015 jest znacznie mocniejsza. Jednak pomysł pozostał i się rozwija.

Co ciekawe, od pewnego czasu podczas parad nie widać protestujących ortodoksów. Zmieniło się to dlatego, że rabini zakazali im przychodzić z kontrmanifestacjami. Dlaczego? Otóż okazało się, że dzieci ortodoksyjnych społeczności zaczęły pytać kim są ci weseli kolorowo ubrani ludzie, którzy się tak świetnie bawią i czy mogą do nich dołączyć. Zatem zakaz ma uniemożliwić „deprawację” i potencjalne „pokuszenie”.

Miejskie centrum LBGTQ w Tel Awiwie. Fot. Błażej Grygiel

Twarze parady

Pomysł schroniska czy urzędniczego wsparcia dla społeczności LGBTQ nie jest nowy, pojawił się także w Polsce. W lutym 2019 prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski podpisał Kartę Praw LGBT dla stolicy. Wywołało to falę sprzeciwu w całej Polsce, niektóre regionalne samorządy zaczęły forsować uchwały o „strefach wolnych od LGBT”, a prezes Prawa i Sprawiedliwości w kontekście pomysłu wprowadzania wychowania seksualnego do szkół wypowiedział wiele znaczące „wara od naszych dzieci”.

Zdjęcia i rozmowy z uczestnikami jednej z największych na świecie parad równości, rozgrywającej się na naprawdę trudnym dla LGBTQ Bliskim Wschodzie pokazują, że może jest szansa, że ten strach z czasem uda się złagodzić.

Wesołe drag queens, mówiące z bardzo wyraźnym wschodnim akcentem – Lisa Drive i Madame Kazanova. Fot. Błażej Grygiel

William pochodzi z Jerozolimy. Uczestniczy w marszach tam, przyjechał też do Tel Awiwu. Przekonuje, że nie interesuje się polityką, chce po porostu równości dla wszystkich. Fot. Błażej Grygiel

Haim ma 23 lata i to jego pierwsza parada, jest szalenie podekscytowany. Przyjechał tu w towarzystwie Eti, swojej mamy.  Fot. Błażej Grygiel

 

Pierwszy i drugi z prawej to Eli oraz Kobi Von Yosef. Para mężczyzn jest ze sobą od 13 lat, ślubu rok temu udzielił im konserwatywny, ale nie ortodoksyjny, rabin. “Przebijamy szklany sufit” – mówią z uśmiechem. Fot. Błażej Grygiel

Meira i Arza (obie w wieku 75 lat) – przyjaciółki, obie hetero. Brat Meiry jest gejem i od lat mieszka w Londynie. Panie przyszły wspierać paradę. Fot. Błażej Grygiel

Thomas jest byłym bokserem. Jego tatuaże pochodzą z czasów w klubie bokserskim: karabin AK47, człowiek-lew, rękawice bokserskie. Za chwilę ruszy w roztańczonej paradzie z centrum miasta na plażę. Fot. Błażej Grygiel

“Niedźwiedzi szaman” – jeden z tak zwanych “misiów” czyli grupy subkultury gejowskiej opartej na zainteresowaniu panami z krągłościami. Misie miały swoją własną flagę w paradzie i zwartą grupę sympatyków. Starają się walczyć ze stereotypowym postrzeganiem homoseksualizmu jako domeny tylko najefektowniej wyrzeźbionych na siłowniach mężczyzn. Fot. Błażej Grygiel

W Izraelu sytuacja tęczowej społeczności nie jest łatwa ani różowa, a ostatnio także tamtejsi politycy starają się ją wykorzystywać – z tym, że w przeciwieństwie do naszych chętniej zamiast nią straszyć stosują „pinkwashing” czyli wybielanie się próbami podpięcia pod ruch. To, co zobaczyłem i usłyszałem w Tel Awiwie potwierdziło coś, co dla mnie osobiście jest proste i jasne, ale powinno wybrzmieć chyba dla wielu znacznie głośniej – szczególnie w naszej części Europy. Nie ma się kogo bać.