Prof. Kazimierz Michałowski, duma polskiej archeologii, podczas II wojny światowej działał w tajnej organizacji Muszkieterowie, a w jego willi „Moja mała” w Podkowie Leśnej mieściła się szpiegowska baza inżyniera Stefana Witkowskiego, szefa siatki – oto jedna z najczęściej powtarzanych historii o słynnym badaczu. Rzadziej wspomina się ostatnio o zawodowych dokonaniach profesora.
W 2021 roku, w którym obchodzimy 120. rocznicę urodzin Michałowskiego i 40. rocznicę jego śmierci, warto przyjrzeć się osiągnięciom twórcy „polskiej szkoły archeologii śródziemnomorskiej”. Nie powinny bowiem pozostawać w cieniu muszkieterskiej legendy również dlatego, że jest ona jedynie… nieporozumieniem!
Muszkieter? Raczej nie
„To wierutna bzdura” – tak informacje o szpiegowskiej działalności profesora prostuje w rozmowie z „Focusem Historia” jego córka Małgorzata Karkowska. Zwraca uwagę, że dom w Podkowie Leśnej należał przed wojną do rodziny jej matki Krystyny Baniewicz, a nie ojca. Willa nazywała się „Krychów”, bo zbudował ją dla Krystyny jej ojciec Tadeusz Baniewicz. Ponadto Kazimierz Michałowski zaczął w niej bywać dopiero, gdy poznał swoją przyszłą żonę, a stało się to w roku 1945. Nieżyjący już pasjonat historii Dariusz Baliszewski, w którego publikacjach pojawiła się informacja o powiązaniach profesora z Muszkieterami, tak nam komentował tę sprawę: „W świetle co najmniej trzech relacji ludzi związanych z Witkowskim, willa »Moja mała« była willą prof. Michałowskiego”.
Udało się nam ustalić, że prawdopodobnie doszło do nieporozumienia, wynikłego ze zbieżności nazwisk. „»Moja mała« to była willa, w której w czasie wojny przypuszczalnie przebywał Jerzy Michałowski, późniejszy ambasador” – tłumaczy Małgorzata Karkowska. Tym samym muszkieterska legenda pryska. Tym bardziej że II wojnę światową Kazimierz Michałowski spędził w obozach jenieckich (ucząc kolegów znaczenia hieroglifów!), a nie wśród szpiegów. Był już wtedy uznanym archeologiem, choć archeologią zajął się trochę z przypadku.
Zaczęło się to we Lwowie, tuż po odzyskaniu przez Polskę niepodległości. „Doświadczeni profesorowie musieli czuć się chyba trochę nieswojo w otoczeniu młodzieży, która na wykłady i seminaria przychodziła niejednokrotnie z pistoletami w kaburach przy pasach i bagnetami” – opisywał Michałowski naukę na Uniwersytecie Lwowskim. Był rok 1919, trwała wojna polsko-bolszewicka. Nastolatek z Tarnopola, którego śp. ojciec był oficerem armii austriackiej, nie myślał o karierze wojskowej, lecz o studiach. Czasy wojny jednak temu nie sprzyjały. „Nie był na froncie długo, ponieważ zachorował na tyfus” – opowiada jego córka. Jak zaznacza, także praca naukowa jej ojca potoczyła się inaczej, niż początkowo zamierzał. Skończył studia, zrobił doktorat z filozofii, po czym zajął się… archeologią.
Przypadkowy bohater
„Wybrał taki zawód m.in. z przyczyn patriotycznych” – uważa prof. dr hab. Karol Myśliwiec, kierownik Zakładu Egiptologii w Instytucie Kultur Śródziemnomorskich i Orientalnych PAN, uczeń i współpracownik Michałowskiego. „Rozglądał się, które dziedziny nauk humanistycznych są mało rozwinięte w Polsce. Zorientował się, że w dziedzinie archeologii śródziemnomorskiej Polska nie postawiła jeszcze pierwszych kroków, a na świecie była to jedna z legitymacji krajów wysoko rozwiniętych”. Najpierw Michałowski musiał się wiele nauczyć na stypendiach na uniwersytetach w Paryżu, Berlinie i Rzymie. A także podczas wyjazdów terenowych. Było na nich ciekawie nie tylko z przyczyn naukowych.
„Ojciec był w młodości człowiekiem rozrywkowym. Francuzi, z którymi pojechał na wykopaliska na wyspie Delos, także… Ponieważ mieli tam tylko lampy naftowe, to rzucali cienie na ścianie domku misji archeologicznej i obrysowywali swoje profile. Kiedy byłam w latach 70. na Delos, widziałam zachowany profil ojca” – opowiada Małgorzata Karkowska. Może to właśnie ta atmosfera w połączeniu z obowiązkowością Michałowskiego nabytą podczas wojny, spowodowały rozkwit jego talentu?
Faktem jest, że po wykopaliskach w Delos, uwieńczonych pracą o portretach z epoki hellenistycznej i rzymskiej, młody naukowiec zdobył międzynarodowe uznanie. W latach 1937–1939 przeprowadził wykopaliska w egipskim Edfu, które przyniosły mu jeszcze większe poważanie. Ale poznał też smak „polskiego piekiełka”. Tak o tym pisał: „Owocem »normalnej« polskiej zawiści był artykuł w »Ilustrowanym Kurierze Polskim« (…), piętnujący rząd, który wyrzuca sto tysięcy złotych na wykopaliska w Edfu, kiedy brak jest kilku tysięcy złotych rocznie na nasz polski Biskupin”.
Hawass o Michałowskim
„Ten wybitny archeolog był dobrym przyjacielem Gamala Mokhtara – znakomitego archeologa, wieloletniego szefa egipskich służb archeologicznych i mojego mentora. Michałowski odegrał istotną rolę w początkach mojej kariery. Po pierwsze z powodu ważnej książki o egipskiej sztuce i architekturze, którą czytałem jako student. Po drugie z powodu filmu o upadku Nowego Królestwa, którego scenariusz napisał, a który zobaczyłem, gdy zaproszono mnie do Hiszpanii do telewizyjnego programu o piramidach”.
Dr Zahi Hawass, szef egipskiej Naczelnej Rady ds. Starożytności, w przedmowie do albumu, poświęconego polskiej archeologii w Egipcie.
Obrona żywych
W Edfu polska wyprawa odkryła m.in. cenną ceramikę i stele grobowe (które trafiły do Muzeum Narodowego w Warszawie). Michałowski zwrócił też uwagę, że mastaby [rodzaj grobowca – dop. red.] egipskich wielmożów zostały umieszczone w systemie fortyfikacji miasta, a nie na uboczu, jak zwykle bywało. „Po raz pierwszy więc w historii Egiptu udało się stwierdzić, że w obliczu niebezpieczeństwa zagrażającego życiu doczesnemu nie wahano się naruszyć uświęconego spokoju zmarłych dla obrony żywych” – pisał zaintrygowany. Wkrótce miał się przekonać, ile on sam będzie musiał poświęcić dla „obrony żywych”. Kolejna wojna wisiała w powietrzu. Nawet w Egipcie widział wśród poważanych badaczy sympatyków Hitlera.
Michałowski pisał: „Hermann Junker był jezuitą (…). Jak mógł on z tym pogodzić swoje niewątpliwe podówczas sympatie dla hitleryzmu – pozostaje dla mnie zagadką. (…) Faktem jest, że w jego gabinecie na biurku stała wielka fotografia jakiegoś esesmana z przepaską ze swastyką na ramieniu i że na zebraniach u niego można było spotkać zakamuflowanych w cywilu niemieckich oficerów, zapewne przebywających w Kairze w misji szpiegowskiej”. W obliczu wojny Michałowski, porucznik rezerwy pułku piechoty, wrócił do kraju.
„Następnego dnia byłem już w pułku. W dwa dni potem wyładowywałem się z wagonów na pozycjach odwodowych w Urlach, gdzie pierwszego września spadły na nas pierwsze bomby z samolotów niemieckich. Czternaście dni wojowania pokwitowanego po latach przyznanym mi Srebrnym Krzyżem Virtuti Militari nie miało nic wspólnego z archeologią” – wspominał. Za co został uhonorowany Virtuti Militari? Nie chwalił się tym. Jego córka przypomina sobie, że „dowodził oddziałem, który odbił z rąk Niemców szkołę”. Co robił podczas wojny? Znalazł się w obozie jenieckim w Woldenbergu [obecnie Dobiegniew – przyp. red.], gdzie jednak nie zajmował się konspiracją, ale nauczaniem. Został nawet rektorem swoistego „Uniwersytetu Woldenberskiego”, kształcącego jeńców na kilkunastu kierunkach.
Tam skarb twój
Nieznaną dotąd rzecz odkryła dr Violetta Rezler-Wasielewska, dyrektor Centralnego Muzeum Jeńców Wojennych w Łambinowicach-Opolu i biografka wojennych losów profesora. Dotarła do materiałów wskazujących, że Michałowski przebywał nie tylko w Woldenbergu. Jak wyjaśnia „Focusowi Historia”, najpierw był w Lienzu. To oflag położony w Alpach. Profesor pozostawał w nim do maja 1940 r., dopiero potem trafił do Woldenbergu. Ostatecznie obozowy etap życia profesora skończył się 30 stycznia 1945 r.
Kiedy Michałowski wrócił do ojczyzny, był zdruzgotany widokiem Warszawy. “Przypominało mi to jakieś ruiny miasta starożytnego, jeszcze niezupełnie odkopanego” – wspominał. Dostał wtedy propozycję od pewnego francuskiego wojskowego. Mógł w każdej chwili przewieźć Michałowskiego samolotem wojskowym do Paryża, gdzie przyjaciele zapewniali mu „stanowisko odpowiadające jego charakterowi profesora UW, aby mógł spokojnie prowadzić badania naukowe”. Ale Michałowski nie poleciał. “Mówił, że jego miejsce jest tu, bo odbudowywał Muzeum Narodowe” – wspomina córka profesora.
Kilkanaście lat po wojnie Michałowski znów udał się na wykopaliska. “Był postacią o tak ugruntowanej pozycji międzynarodowej, że władze nie chciały go lekceważyć, nie opłacało im się” – mówi dr Violetta Rezler-Wasielewska. Zaczęło się od starożytnego Myrmekjon na Krymie w 1956 r. Potem zaczął prace w syryjskiej Palmyrze, gdzie w 1960 r. odkrył skarb z prawdziwego zdarzenia! Tak wspominał ten moment: „Przez pustynię pędził ku mnie na rowerze jeden z robotników ekipy rozkopującej zachodnią dzielnicę miasta, cały podniecony, z wiadomością, że odkryto złoto! […] Znaleziono rozbite fajansowe naczynie, w którym znajdowało się dwadzieścia siedem złotych solidów Fokasa, Herakliusa I i II oraz Constansa, a także zespół damskiej biżuterii w postaci kolczyków, pierścionków, wisiorków i broszy”.
Grób Aleksandra
Lata 60. przyniosły kolejny wielki sukces: Michałowski odkrył zapomniane rzymskie ruiny w egipskiej Aleksandrii. „W tym miejscu miały powstać wieżowce. A tymczasem ojciec znalazł łaźnię i teatr [w tej chwili naukowcy przypuszczają, że Michałowski odkrył salę wykładową aleksandryjskiego uniwersytetu – przyp. red.]. Wygrał przy okazji skrzynkę whisky od gubernatora, który uważał, że nic tam nie będzie. Ale obiecanej nagrody ojciec nigdy nie dostał” – mówi Małgorzata Karkowska.
Tymczasem w miejscowej prasie wybuchła burza z zupełnie innego powodu. „Pojawiły się natychmiast artykuły o niesamowitym wydźwięku. Większość z nich sugerowała, że teatr teatrem, ale na pewno dokopię się w tym miejscu grobowca Aleksandra Wielkiego. Tak silna była wówczas presja sugestii, przypisującej każdemu przedsięwzięciu archeologicznemu na terenie miasta tylko i wyłącznie zamiar odkrycia tego grobowca […]. Jeden z dziennikarzy posunął się tak daleko, że wprost napisał o odkryciu przeze mnie grobu Aleksandra Wielkiego” – wspominał profesor.
Jego córka przyznaje, że uczony był zainteresowany tym tematem: „Szukał grobu Aleksandra, choć nie do szaleństwa. Pamiętam, że prowadził sondaże pod meczetem Nabi Daniela. Robiono tam głębokie wykopy. Pamiętam świetnie, jak spuszczał się po linach, kilkanaście metrów w głąb korytarzy. Wszyscy się bali, bo to było bardzo niebezpieczne”.
Towarzystwo faraonów
Grobu władcy Michałowski nie znalazł, ale po cennych ruinach w Aleksandrii wkrótce zajął się kolejnymi ambitnymi zadaniami. W imponującym kompleksie świątynnym w Deir el-Bahari polscy archeolodzy zaczęli rekonstruować świątynię Hatszepsut – kobiety-faraona. Pracami kierował oczywiście Kazimierz Michałowski. Dzięki niemu Polacy odkryli też w sąsiedztwie świątynię Totmesa III.
W tym samym czasie rząd egipski postanowił wybudować Wielką Tamę Asuańską. Miała dostarczyć milionom Egipcjan energii elektrycznej, ale zalanie olbrzymiego terenu groziło też zniszczeniem kompleksu świątynnego Ramzesa II w Abu Simbel. Aby ocalić zabytek, naukowcy postanowili… pociąć go na kilka tysięcy części i przenieść kilkadziesiąt metrów wyżej. Udało się. Kierownikiem tej niesamowitej operacji, przeprowadzonej w latach 1964–1968, był z ramienia UNESCO właśnie Michałowski. Na miejscu został po nim ślad – podpis. Tam, gdzie przeniesiono cud starożytnej architektury.
„Na akcie erekcyjnym, wmurowanym w piedestał posągu Ramzesa II w sanktuarium wielkiej świątyni, znajduje się, obok podpisu Przewodniczącego Zgromadzenia Ogólnego UNESCO i ówczesnego ministra kultury Egiptu, podpis Polaka” – zaznaczył profesor w swoich „Wspomnieniach”. Ale to nie te osiągnięcia uznano za dzieło życia Kazimierza Michałowskiego. W opinii naukowców na to miano zasłużyły wykopaliska w Faras w latach 1961–1964. Dały one początek nowej nauce: nubiologii.
Gorączka w Faras
„Rozpoczynając wykopaliska w Faras nie wiedziałem, że odkryję katedrę, ukrytą w piaskach pustyni” – przyznał profesor po latach. Tak jednak się stało, dzięki jego doświadczeniu i umiejętnościom dedukcyjnym. Inni widzieli tylko cytadelę arabską na wzgórzu, on dostrzegł, że pagórek jest sztucznie usypany, więc musi coś kryć. Tak znalazł w Faras unikatowe średniowieczne malowidła i budowle, świadczące o rozwoju chrześcijaństwa w Nubii.
Odkryć tych dokonał zespół Michałowskiego pod presją czasu, bo także Faras groziło zalanie. „Gnębiły nas nieznośne upały, a trzeba było się spieszyć, gdyż wiedzieliśmy, że za rok zakończy się ewakuacja ludności Nubii,a wtedy spiętrzone wody Nilu zaleją cały teren – wspominał profesor. – Trzeba było za wszelką cenę ocalić odkryte arcydzieła sztuki. Pozostał nam jeden stolarz, członkowie misji musieli więc sami brać się do zbijania skrzyń. Nie brak było wypadków i chorób”. Znów się udało.
A do Muzeum Narodowego w Warszawie trafił z Faras m.in. przepiękny fresk ze św. Anną, z magnetyzującymi oczami, trzymającą palec na ustach w geście milczenia. Do Muzeum Narodowego, bo Michałowski był nie tylko profesorem UW, kierownikiem Zakładu Archeologiii Śródziemnomorskiej PAN i Stacji Archeologii Śródziemnomorskiej UW w Kairze, ale również zastępcą dyrektora warszawskiego muzeum.
Polska archeologia święciła triumfy, choć teoretycznie brakowało jej ku temu bazy. „Pieniędzy na wykopaliska było zawsze mało. Na przykład park samochodowy to były stare zniszczone nysy albo gaziki. Jak ojciec prowadził wykopaliska w Faras, to konieczny był landrover, żeby się tam dostać przez pustynię. Po wielu pertraktacjach pozwolono kupić starego landrovera” – opowiada Małgorzata Karkowska o warunkach pracy ojca. Niestety ten światowiec, który znał odkrywcę grobu Tutanchamona Howarda Cartera czy pisarkę Agathę Christie (żonę archeologa Maksa Mallowana), wzbudzał też zawiść. Tym bardziej że politycznie był podejrzany…
Naganne odchylenie
Zacznijmy od tego, że Michałowski nie należał do PZPR i pomagał ludziom zdaniem komunistów podejrzanym (np. dręczonej przez bezpiekę prof. Barbarze Filarskiej). Były też drobiazgi: zaczytywał się w książkach o Jamesie Bondzie i zabierał swoją ekipę do kina na filmy o sławnym imperialistycznym agencie. Pewnie podobałyby mu się też filmy o Indianie Jonesie: jak on znał Egipt z lat 30., szukał legendarnych skarbów i… panicznie bał się węży.
Tymczasem w kraju rozpowiadano, jakie to luksusy panują w polskiej stacji w Kairze. „Były wizytacje prominentów partyjnych, np. Zenona Kliszki. Chciał sprawdzić, co ten Michałowski tam ma. A stacja była bardzo skromnie wyposażona. Mój ojciec miał pokój z łazienką (jako chyba jedyny), a w niej wybuchający piecyk gazowy i wannę z odchodzącą emalią. Kliszko, jak to zobaczył, to uciekł do Polski. W porównaniu z innymi zagranicznymi instytutami, warunki były spartańskie” – mówi Małgorzata Karkowska.
Ale „życzliwi” dalej pisali donosy i roznosili plotki. Na efekty nie trzeba było długo czekać. „Poprzez woźnego trafiło na biurko Michałowskiego pismo od rektora, informujące że nie jest już profesorem na Uniwersytecie Warszawskim. Powodem był wiek Michałowskiego i niechęć władz. Rektor był bardzo »partyjny«, profesor i jego uczniowie nie. Odwołano Michałowskiego w sposób bardzo niegodny i niewłaściwy” – opowiada nam prof. Karol Myśliwiec.
Gest robotników
Czas, gdy rodziła się „Solidarność”, w nieoczekiwany sposób zbiegł się ze śmiercią Michałowskiego. „29 listopada 1980 r. w Muzeum Narodowym wyświetlano pokątnie film »Robotnicy ’80«. Ojciec wychodził z tego seansu taki zadowolony, pokrzepiony »Solidarnością«. Na schodach, ustępując miejsca kobiecie z dzieckiem, poślizgnął się, przewrócił i złamał nogę w biodrze. Konieczna była operacja. Niestety, powstał zator. Ojciec stracił przytomność. Potem wdało się zapalenie płuc i zmarł 1 stycznia 1981 r.” – wspomina córka profesora. Z tym okresem łączy się jeszcze jedno smutne doświadczenie. „Kiedy ojciec leżał w szpitalu po wypadku, nie wiedział, że usunięto go z prezydium PAN. I zrobili to ludzie z »Solidarności«” – mówi Małgorzata Karkowska.
Kiedy po latach pytamy o tę przykrą sprawę działaczy „Solidarności”, są zdziwieni. Ich zdaniem to posunięcie prawdopodobnie uzasadniał zaawansowany wiek profesora. Bez innych podtekstów. „Gdyby było coś innego, to byłby skandal. Na pewno bym o tym wiedział jako późniejszy wysoki funkcjonariusz związkowy” – mówi nam prof. dr hab. Janusz Kruk, obecnie kierownik krakowskiego oddziału Instytutu Archeologii i Etnologii PAN.
Prof. Michałowski pozostawał człowiekiem skromnym i życzliwym ludziom. Wdzięczność okazywały mu czasem osoby zupełnie niespodziewane. „Jakże byłem wzruszony, kiedy będąc w 1942 roku w obozie jeńców, otrzymałem skromną paczkę żywnościową, zawierającą daktyle i słodkie placki, przysłaną przez mojego raisa – nadzorcę robotników z Edfu” – wspominał profesor.
Skąd taki gest? Pewnie nawet nie stąd, że Kazimierz Michałowski wiele zrobił dla archeologii Egiptu. Bardziej prawdopodobne jest raczej, że rais zapamiętał profesora witającego się z fellachami uściskiem dłoni, co wielu przybyszów z zagranicy wtedy szokowało.
KAMIENIE MILOWE
1937-39: prowadzi wykopaliska w Edfu, dzięki którym w warszawskim Muzeum Narodowym powstaje stała ekspozycja sztuki starożytnej
1939-45: walczy w kampanii wrześniowej, potem w obozie jenieckim kieruje tzw. Uniwersytetem Woldenberskim
1919-24: Michałowski studiuje we Lwowie. Przerywa naukę i bierze udział w wojnie polsko-bolszewickiej
1942: traci brata, który zginął podczas nalotu nad Essen
1945: w zrujnowanym wojną kraju odbudowuje Muzeum Narodowe
1959: przekonuje władze do powołania Polskiej Stacji Archeologii Śródziemnomorskiej w Kairze. Podkreśla, że poziom kultury danego kraju mierzy się tym, czy posiada własne wykopaliska w Egipcie
1960: odkrywa skarb w Palmyrze, pełen złotych monet i biżuterii
1960-1966: w Aleksandrii budzi sensację odkryciem starożytnego „teatru” i rzekomym odnalezieniem zaginionego grobu Aleksandra Wielkiego
1961-1964: prace w nubijskim (sudańskim) Faras dają Muzeum Narodowemu ponad 60 unikatowych malowideł. Polacy stają się fachowcami w nowym kierunku badań — nubiologii. Nadzoruje rekonstrukcję świątyni słynnej kobiety-faraona Hatszepsut w Deir el-Bahari
1961-1970: przewodniczy komitetowi ds. ratowania kompleksu świątynnego Abu Simbel
1966: Wydaje bestseller „Nie tylko piramidy…: sztuka dawnego Egiptu”