Szlak Salkantay, którym można przez góry dotrzeć do Machu Picchu, przebiega na wysokościach 2000–4600 m n.p.m. Wędrówka nim wymaga aklimatyzacji, inaczej narażamy się na przykre skutki choroby wysokościowej. Osłabienie, zawroty głowy, trudności z oddychaniem, nudności – wszystkie te objawy mogą utrudnić, a nawet uniemożliwić wycieczkę jedną z piękniejszych dróg Andów. Chyba że zastosuje się starożytną metodę Inków i podczas marszu będzie się żuło liście koki.
Krasnodrzew pospolity, powszechnie zwany w Ameryce Południowej koką, to popularna andyjska roślina. Nikt w Peru nie kojarzy jej z narkotykiem. Krzew najlepiej czuje się w wysokich górach, gdzie klimat jest suchy i surowy. Aby odnaleźć najbardziej wartościowe sztuki, trzeba udać się na wysokość 450–1800 m n.p.m., w miejsce, gdzie średnia temperatura waha się między 18 a 20°C. Liście krasnodrzewu łagodzą objawy choroby wysokościowej. Ja sam doświadczyłem tego podczas wędrówki szlakiem Salkantay – problemy z oddychaniem szybko zniknęły, zimno przestało mi dokuczać, a żołądek przez długi czas nie domagał się jedzenia.
Z dobrodziejstw koki korzystano już 4500 tys. lat temu. Sztukę uprawy krasnodrzewu do perfekcji doprowadzili Inkowie, którzy wynieśli kokę na ołtarze. Ponieważ dodawała sił i ułatwiała oddychanie na dużych wysokościach, pomogła zbudować w górach całe miasta i monumentalne fortyfikacje. Inkowie wydrążyli w skałach tarasy pod uprawy i zbudowali skomplikowaną sieć dróg, które pokonywały sztafety szybkonogich kurierów zwanych chasquis. Ci znakomici sprinterzy nie poradziliby sobie z głodem, zimnem i zmęczeniem, gdyby nie koka.
Gdy Inkowie odkryli, że oleista esencja z krasnodrzewu ma właściwości przeciwbólowe, specyfik ten zaczęli stosować ówcześni chirurdzy przy skomplikowanych operacjach, takich jak usuwanie guzów mózgu.
Koka i kokaina
Liście koki zawierają aż 14 czynnych alkaloidów, z których największą sławą okryta jest kokaina. Ten związek chemiczny poza tym, że uśmierza ból, działa jako bloker białek transportujących dopaminę, tzw. hormon przyjemności.
Wandach koka była i jest ważnym elementem lokalnych wierzeń. Szamani curanderos używają jej podczas każdej spirytystycznej ceremonii w górach i w dżungli. „Andyjskie ludy traktują liście koki jak świętość. Wierzą, że za jej pośrednictwem możliwe jest nawiązanie kontaktu z takimi bóstwami jak Apus, Achachilas czy Pachamama” – mówi Alcides Alipo, wykładowca Centrum Folkloru Narodowego Uniwersytetu w San Marcos w Peru. „Liście tej rośliny są traktowane jako ofiara składana bogom podczas wielu ceremonii. Przykładem jest Tinka, czyli rytualne płacenie Matce Ziemi za pomyślność najbliższych żniw i urodzaj podczas zbiorów”.
W 1569 roku władze Peru pod presją Kościoła katolickiego zakazały stosowania krasnodrzewu. Tego zakazu nie potraktował poważnie żaden Indianin. Sprzeciwili mu się też właściciele kopalni złota. Koka była głównym stymulantem pracujących niewolniczo górników, którzy zużywali jej rocznie tyle, ile kosztuje pół tony złota. Ostatecznie Kościół musiał zaakceptować obecność problematycznego „chwastu” w życiu mieszkańców lądu podbitego przez Hiszpanów. Tym bardziej że chrześcijaństwo narzucone Indianom przez konkwistadorów zaczęło się zgrabnie przeplatać z lokalnymi wierzeniami.
„Wśród wielu legend próbujących wyjaśnić świętość koki wyróżnia się opowieść o tym, jak roślina uratowała Matkę Boską” – opowiada Alcides Alipo. „Otóż Maria, dowiedziawszy się o planowanej przez Heroda rzezi żydowskich noworodków, uciekała z małym Jezusem do Egiptu. Gdy dopadło ją zmęczenie i doskwierało pragnienie, zaczęła żuć liście napotkanej rośliny, którą okazała się koka. W ten sposób odzyskała energię i mogła kontynuować podróż”.
Ta właściwość kokainy sprawia, że osoba, która przyjmie odpowiednią ilość narkotyku, czuje euforię i silny zastrzyk energii.
Czy to oznacza, że andyjscy górale są bez przerwy odurzeni? Nic podobnego. W liściach krasnodrzewu stężenie kokainy waha się pomiędzy 0,5 a 1%. Nawet najwięksi miłośnicy tzw. chakchady (chakchar – w języku keczua oznacza żucie koki) nie byliby w stanie przeżuć wystarczająco dużo liści, aby odczuć narkotyczny efekt. A gdyby jakimś cudem znalazł się ktoś, kto podjąłby wyzwanie, jego wysiłek i tak poszedłby na marne – alkaloid w kontakcie ze śliną zamienia się w inny związek, ekgoninę. I to właśnie głównie jej działanie poczuje osoba żująca liście koki.
Niemiecki farmakolog Otto Nieschulz wykazał, że ekgonina jest nawet 80 razy mniej toksyczna niż kokaina i w przeciwieństwie do niej nie uzależnia. Jak działa? Po 20 minutach od podania lekko podnosi się ciśnienie tętnicze, oddech staje się wolniejszy i delikatnie zwężają się źrenice. Rośnie też poziom glukozy we krwi, przez co zanika uczucie głodu i zmniejszają się objawy choroby wysokościowej.
Obok ekgoniny na organizm wpływ wywierają również inne zawarte w koce alkaloidy i enzymy. Wśród nich jest np. działająca uspokajająco rezerpina – wyizolowana w 1952 roku, stosowana m.in. w tradycyjnej medycynie chińskiej. Ponieważ ma silne działanie przeciwpsychotyczne, stała się też pierwszym skutecznym lekiem stosowanym przy schizofrenii (została jednak wycofana z terapii ze względu na liczne efekty uboczne). Inne alkaloidy z koki to higryna, substancja usprawniająca krążenie krwi, oraz atropina – trucizna, która pobudza pracę serca, zmniejsza wydzielanie śluzu w płucach i rozkurcza mięśnie gładkie. W niewielkich dawkach sprawia, że dochodzi do lekkiego rozszerzenia oskrzeli, co ułatwia oddychanie i pozwala przyjąć więcej tlenu. Ma to ogromne znaczenie na dużych wysokościach, gdzie powietrze jest rozrzedzone, ubogie w tlen.
Białe zęby, mroczne rytuały
Indianie łączą kokę z „glinką” o nazwie llipta. To wymieszane z wapnem i namoczone w słonej wodzie sproszkowane ziarna komosy ryżowej. Taką papkę suszy się na słońcu i formuje kulki lub paski. Dodatek llipty rozmiękcza twarde i łykowate liście, ale przede wszystkim neutralizuje kwaśny odczyn soków żołądkowych, tym samym ułatwiając przyswajanie alkaloidów.
Hiszpańscy kronikarze zauważyli coś jeszcze. „Sok z hayo (inna tradycyjna nazwa koki) musi być bardzo pomocny w utrzymywaniu zdrowych zębów, co jest zauważalne nawet u sędziwych Indian” – pisał Lucas Fernández de Piedrahíta, gubernator Panamy w XVII w. Rdzenni mieszkańcy Peru do dziś stosują liście koki jako środek przeciwbólowy przy zapaleniach zatok i bólach zębów. Efekt wzmacniający szkliwo zaś to zasługa dobrze przyswajalnego wapnia – w liściach krasnodrzewu jest go kilkanaście razy więcej niż w mleku! Dawkę tego mikroelementu Indianie przyjmują też w llipcie.
Od koki do coli
Europejczycy zainteresowali się krasnodrzewem w II poł. XIX wieku, gdy włoski neurolog dr Paolo Mantegazza opublikował pracę na temat właściwości jego liści. W 1860 r. niemiecki uczony Albert Niemann wyekstrahował z krasnodrzewu kokainę. Narkotyk zyskał popularność w pewnych kręgach, jego miłośnikiem był m.in. Zygmunt Freud. Jednak prawdziwy kokainowy szał ogarnął mieszkańców dużych europejskich miast, gdy w sklepach pojawił się wyskokowy napój Vin Mariani. Jego twórca, francuski chemik Angelo Mariani, połączył ekstrakt z liści koki z alkoholem. Tak więc produkt, którego głównym składnikiem było wino Bordeaux, odurzał i pobudzał jednocześnie. Można więc było po pijaku balować bez opamiętania, zarywając nawet kilka nocy z rzędu. Po kokainowe wino sięgał zarówno Thomas Edison, jaki i papież Leon XIII, którego wizerunkiem promowano trunek.
Wkrótce na rynku pojawiło się sporo napojów inspirowanych recepturą Vin Mariani. Wśród nich znalazł się produkt aptekarza z Georgii w USA Johna Pembertona. Pemberton’s French Wine Coca różnił się od narkotycznych drinków m.in. dodatkiem ekstraktu z bogatych w kofeinę orzechów koli. Aby zdobyć więcej klientów, aptekarz wyprodukował też bezalkoholową wersję napitku. Kiedy w 1914 r. zakazano sprzedaży towarów spożywczych zawierających kokainę, firma Pembertona usunęła ze swojego produktu ten alkaloid. Narodziła się coca-cola.
Dziś w Peru koka ma się dobrze. Za samo porównywanie jej do narkotyku można narazić się andyjskim góralom. Państwo ściśle kontroluje uprawy krasnodrzewu, by ukrócić działalność kokainowych karteli, a mieszkańcy Andów na każdym kroku żują liście świętego krzewu. Podają je nawet dzieciom, gdyż rozrzedzenie krwi jest niezbędne do życia na dużych wysokościach. Prędzej czy później przekonują się też o tym podróżujący po Ameryce Południowej turyści, z ulgą racząc się mate de coca, herbatką ze świeżych liści koki.