Jakub Zygmunt, Focus.pl: Na początku sięgnijmy do korzeni twoich wypraw. Czy pamiętasz swoją pierwszą podróż? Ile lat wtedy miałeś?
Marek Kamiński: Pierwszą podróż w sumie trudno nazwać podróżą. Kiedy miałem 5 lat, uległem wypadkowi. Złamałem sobie rękę u cioci na wakacjach i znalazłem się w szpitalu. To było skomplikowane złamanie. Rękę składano mi kilka razy, bo ona nie chciała się zagoić. Spędziłem pół roku w szpitalu. Pochodzę z Gdańska, a to wszystko działo się w Łodzi, więc to była taka nietypowa podróż. Tak naprawdę przez większość życia nie zdawałem sobie z niej sprawy, dopóki nie zacząłem pisać własnej książki i dokonywać przy tej okazji refleksji nad swoim życiem.
Czytaj też: Marek Kamiński: Zdobycie bieguna odmieniło moje życie
– Czy pamiętasz jakiś konkretny moment z tego pobytu w szpitalu, który mógł w późniejszych latach jakoś na Ciebie wpłynąć?
– Zapadła mi w pamięć pewna noc, kiedy obserwowałem rozświetloną za oknem Łódź. Pamiętam również z tamtej chwili inne dzieci, które mówiły wówczas, że nigdy nie spotkają swoich rodziców. Mając w głowie ich słowa, którym bardzo wierzyłem, już wtedy nauczyłem się, że muszę liczyć na siebie. Ta historia miała jeszcze ciąg dalszy, ponieważ potem przebywałem bardzo długo w sanatoriach.
– Taka była Twoja pierwsza podróż jeszcze w dzieciństwie, ale czy jest jeszcze jakaś inna z późniejszych lat życia, która bardzo ukształtowała Ciebie takiego, jakim jesteś?
– Oczywiście. Druga bardzo ważna podróż dla mnie miała miejsce wiele lat później, kiedy już studiowałem. Byłem w dżungli na pograniczu Meksyku i Gwatemali. Tam spotkałem się samemu twarzą w twarz z dwoma jaguarami. Zresztą sam pobyt w Meksyku odcisnął na mnie bardzo duże piętno, ponieważ spędziłem wiele czasu w starych świątyniach i miastach Majów. W ogóle Majowie nazywali siebie ludźmi pisma. A ja sam wewnętrznie jestem bardzo związany ze słowem – język odgrywa dużą rolę w moim życiu. Dzięki temu jako człowiek wychowany w Europie spojrzałem na swoje życie z zupełnie innej perspektywy.
– Wielomiesięczny pobyt w szpitalu i przedzieranie się przez amerykańską dżunglę. Zaskakujący wybór dwóch podróży. Czy jest coś, co je łączy w jakikolwiek sposób?
– Obydwie z nich postawiły mnie w obliczu wydarzeń, których się nie spodziewałem. Nawet takich, których, nie chciałbym, by nastąpiły, ale jednak musiałem sobie dać w nich radę i fizycznie, i psychicznie. To nie były takie typowe podróże, gdzie wszystko idzie jak po sznurku, że wszystko mamy zaplanowane, ktoś nam w tym pomaga i załatwia niektóre kwestie. Chociażby w przypadku tych jaguarów to przede wszystkim uratowała mnie wtedy intuicja. Drapieżniki mogły mnie wtedy spokojnie zjeść, co się zresztą pewno nadal wydarza w Ameryce Środkowej.
Czytaj też: Jak ujarzmić i wykorzystać swoją podświadomość? Opowieść podróżnika
– Podróży w twoim życiu było zdecydowanie o wiele więcej. Zdobyłeś biegun północny i południowy, w tym również wybierając się tam razem z Jaśkiem Melą. Co więcej, wyszedłeś na najwyższą górę Grenlandii, przebyłeś Pustynię Gibsona w Australii. Tych wypraw mógłbym wymieniać jeszcze więcej, a każda z nich będzie charakteryzować pokonywaniem własnym granic w różnych typach środowisk, od pustynnego, przez wysokogórskie, po polarne. W jakich warunkach najtrudniej Ci się zdobywało cele?
– Myślę, że wyprawy na biegun północny i południowy, także te z Jaśkiem Melą, były najcięższe pod każdym względem, i fizycznym, i psychicznym. Jeśli chodzi o pierwszą, to tutaj przede wszystkim potęga i nieprzewidywalność Oceanu Arktycznego były największym wyzwaniem. Na Antarktydzie podczas zdobywania bieguna samotność dała mi się we znaki. Natomiast w przypadku wypraw z Jaśkiem Melą to poczucie odpowiedzialności za życie drugiego człowieka. Teraz patrząc z dłuższej perspektywy czasu, w tym wyprawach mniej ważne było osiąganie celu czy przetrwanie w ekstremalnym warunkach. Proces doświadczania, poznawania człowieka i mechanizmów działania własnego umysłu były o wiele istotniejsze niż chociażby zdobycie tych biegunów.
– Chciałbym na chwilę zatrzymać się przy Twoim poczuciu samotności, o którym wspomniałeś przy okazji wyprawy na biegun południowy. Idąc przez tak ogromną, pustą przestrzeń, musiało się kłębić w Twojej głowie wiele myśli. O czym myślałeś podczas tej wędrówki?
– Nim odpowiem na to pytanie, to chciałbym podzielić się refleksją, jak czasem ludzie podchodzą do moich wypraw. Bardzo często sprowadzają je do scenografii: jest zimno i biało, więc po w ogóle tam iść? Dziwią się, że zamiast robić ich zdaniem ważne, pożyteczne rzeczy, to decyduję się na coś, co jest nikomu w zasadzie niepotrzebne. Jest to mylenie scenografii ze sztuką teatralną, w której ja jako podróżnik jestem aktorem odgrywającym jakąś rolę. Bardzo często zauważa się, że takie wyprawy są jakieś płaskie, bo wynika to też z naszego języka. Chociażby Inuici mają kilkadziesiąt określeń na śnieg, a my mamy jedno.
– Wracając jednak do tego, co człowiek myśli u progu wędrówki przez Antarktydę…
– Na początku wydawało mi się, że nie ma szans, abym w ogóle to zrobił. Czułem ogromny opór psychiczny. Skoro w ciągu dnia przejdę 5 czy 10 kilometrów, to jak mam w takim tempie pokonać 1400? Przezwyciężenie tych przeciwności w mojej głowie, że ten cel jest tak daleko, było pierwszym krokiem.
Czytaj też: Jak radzić sobie z porażkami – 12 reguł Marka Kamińskiego
– Pierwszym krokiem do zupełnej zmiany optyki patrzenia na świat. Jak jeszcze przemieniły cię wyprawy na bieguny?
– To był w ogóle ciekawy proces, ponieważ na co dzień żyjemy bardzo zewnętrznym światem. Część ludzi nie ma ani chwili czasu, aby zajrzeć w głąb siebie, żeby być z samym sobą. Wiele osób wręcz boi się tego, aby pobyć w samotności nawet przez 20 minut. Uważaliby to za pewien rodzaj kary. Wydaje mi się, że takie bycie z sobą w świecie wewnętrznym jest tak samo ważne jak w świecie zewnętrznym, ale tego pierwszego nie jesteśmy w ogóle uczeni. W szkole dowiadujemy się, jak zdobyć świat zewnętrzny, że trzeba zdobyć wykształcenie czy mieć karierę. Mało natomiast wiemy, jak rozwijać ten wewnętrzny świat: jak radzić sobie z emocjami, porażkami, samotnością, akceptowaniem tego, że inni są lepsi ode mnie albo jak radzić sobie z tym, jak ktoś nam powie, że jesteśmy do niczego.
– Tak więc stojąc u progu 50-dniowej wędrówki przez Antarktydę, bałem się tej pustki, że zostanę sam z sobą, że będzie to jakaś kara. W rezultacie jednak poczułem, że był to pewien przywilej. Spędziłem sam ze sobą tyle dni, że mogłem poznać siebie i nie skupiać się na świecie zewnętrznym. Oczywiście tych dróg do spotkania siebie jest więcej. Nie musi to być Antarktyda.
– Moje wyprawy, czy to na biegun północny czy południowy, były także dla takim przewrotem kopernikańskim, tylko na odwrót. Przed Kopernikiem sądzono, że to Ziemia jest centrum Wszechświata i wszystko kręci się wokół niej. Ja natomiast czułem, że to świat zewnętrzny jest centrum i wokół niego się wszystko kręci. Dzięki wyprawom zrozumiałem jednak, że to ja poniekąd stwarzam w dużej mierze ten świat zewnętrzny. To nasze myśli sprawiają, że podejmujemy decyzje, a potem one zamieniają się w dom, mieszkanie, zawód i rodzinę, które mamy. We wszystko.
– Czyli można powiedzieć, że to głowa dochodzi na biegun, a nie nogi?
– Dokładnie. Osiągnięcie trudnych celów jest bardziej związane z umysłem niż tylko z ciałem. Ciekawym doświadczeniem była sytuacja z wyprawy na biegun północny. Razem z nami wystartował angielski komandos, który nie dotarł na biegun. Miał znakomite warunki, wysportowane ciało, przygotowywał się do wyprawy trzy lata, ale to wszystko miało tylko wymiar fizyczny. Jego głowa nie była wystarczająco elastyczna. Odporność w tym przypadku polega na umiejętności adaptacji, a nie na byciu fizycznie silnym. Po polsku odporność kojarzy się nam z jakąś tarczą, którą się bronimy, z czymś twardym, solidnym. Dobrze to widać podczas silnej burzy z wichurą. Drzewa, które są właśnie sztywne, bywają wyrywane razem z korzeniami, natomiast chociaż trawa, która jest elastyczna – położy się na ziemi i z powrotem wstanie. O to samo chodzi też z odpornością w naszej głowie.
– Twoje wyprawy zasiały ziarno także na innych gruntach. W 1996 roku powstała fundacja twojego imienia. Rozpocząłeś działać na polu pracy z dziećmi i młodzieżą, prowadząc różne projekty. Obecnie większość twojej energii jest skierowana w stronę drugiego człowieka, chociaż dzięki swoim dokonaniom mógłbyś skierować wszystkie reflektory na siebie i stać się gwiazdą podróżnictwa. Czy pomysł pomocy młodemu pokoleniu pojawił się u ciebie podczas którejś z wędrówek, czy może wcześniej już kiełkowała taka idea w twoim życiu?
– Myślę, że już od dzieciństwa bliskie było mi słowo „sens”. Od zawsze kierowałem się intuicją, żeby robić to, co dla mnie ma sens, w co sam wierzę. Oczywiście też jestem w pewnym sensie ukształtowany przez swoje dzieciństwo, przez ten pobyt w szpitalu w Łodzi, przez jakiś rodzaj samotności, przez to, że moje marzenia były inne niż marzenia ludzi z otoczenia. Często z tego powodu mnie wyśmiewano i nie czułem akceptacji.
– Pamiętam, że podczas wyprawy na biegun południowy zrozumiałem, że nie chcę zdobywać tego bieguna sam dla siebie. Wraz z zespołem uruchomiliśmy wtedy zbiórkę pieniędzy na szpital chemioterapii w Gdańsku. Dzisiaj mało kto już o tym pamięta, że tamtą wyprawę postanowiłem poświęcić dzieciom chorującym na nowotwory i przebywającym w gdańskim szpitalu, który miał być zlikwidowany i przeniesiony do Bydgoszczy. Udało się zapobiec jego zamknięciu. Na Antarktydzie dostałem drogą internetową wiele listów od dzieci z tego szpitala, a po powrocie spotkałem się z nimi na żywo. To wtedy odkryłem, że te wyprawy dają dużo więcej innym ludziom niż mi. Doświadczenie podczas nich zdobyte może zmieniać życie ludzi. Następnym krokiem wówczas była wyprawa z Jaśkiem Melą. Wtedy musiałem wymyślić taki plan działania, aby wrócił z niej cały i zdrowy. Jego przemiana po zdobyciu celów i to, że uwierzył w siebie i dostał narzędzia do realizowania swoich marzeń, co zresztą robi do dzisiaj, spowodowało, że można sprawić, by także inni zdobywali swoje „bieguny”.
– Najczęściej postępuję według tego, co podpowie mi intuicja, ale w tym przypadku bardziej zadziałała matematyka, która podpowiedziała mi, jak mógłbym się tym doświadczeniem transformacyjnym. Zrozumiałem, że mogę zmienić życie wielu ludzi, wydobywając z wypraw tę mechanikę działania, żeby uwierzyć w siebie, być sprawczym, posiąść narzędzia do osiągania celów, ale wszystko w warunkach, jakie mamy tu na miejscu. Podczas spotkań autorskich spotkałem wiele dzieci, które czuły się skrzywdzone przez świat, nie widziały sensu życia. Coraz bardziej zacząłem dostrzegać problem depresji u młodych ludzi. Chociaż dotąd to droga podróżnika miała dla mnie ten główny sens, to teraz prawdziwym wyzwaniem, nowym biegunem, było to, jak przekazać te doświadczenia w formie programów, aplikacji i warsztatów tak, aby pomagały innym ludziom.
– Wtedy właśnie zbudowałeś trzy start-upy: Fundację Marka Kamińskiego, Kaminski Academy i Wydawnictwo Makami.
– To one posłużyły do tego, aby budować te narzędzia. Zdałem sobie sprawę, że psychika młodych ludzi jest bardzo ważna. Zwrócę uwagę na to, że w szkole mamy wychowanie fizyczne, ale brakuje nam wychowania psychicznego. Statystyki WHO dotyczące depresji i prób samobójczych u młodych ludzi pokazują, że problem wciąż narasta. Co ważne, te tendencje nie powstały przez pandemię czy wojnę w Ukrainie, ale istniały już wcześniej. W ciągu ostatnich lat zostały bardziej uwydatnione. Problemy psychiczne mają związek z szybkim rozwojem technologii, zmianą modelu życia i szybko zmieniającym się światem.
– Twoje zaangażowanie na rzecz zdrowia psychicznego dzieci i młodzieży zaczęło się również odzwierciedlać się w sposobie podróżowania.
– W ostatnich latach, jeśli brałem udział w wyprawach, to tylko w takich, które ściśle były związane z moją główną misją. Jest nią hasło „milion biegunów”, które odnosi się do chęci zmiany miliona ludzkich żyć na pełniejszą wersję samego siebie.
Czytaj też: Marek Kamiński o sile paradoksu: “Liczy się droga tu i teraz”
– Zmieniasz życie ludzi m.in. za pomocą aplikacji. Jakiej konkretnie?
– Zbudowaliśmy aplikację Life Plan App, która zawiera ćwiczenia do samorozwoju. Jest w niej przedstawiony cały proces, który prowadzi do zmiany. Ponadto stworzyliśmy program dla dzieci ukraińskich. Działamy również poza Europą, w Ruandzie i Kenii.
– Oczywiście to nie jest tak, że tylko ja opracowuję te programy. Moja Metoda Biegun jest rozwijana razem z psychologami, psychiatrami i psychometrami. Tworzymy obecnie diagnostykę odporności psychicznej dla dorosłych i młodzieży. Połączenie diagnostyki z procesami pozwala nam mierzyć, na ile nasze programy są skuteczne. W tej chwili mamy już tysiące „absolwentów”, którzy ukończyli programy, ale cały czas staramy się budować ten ekosystem.
– Częścią tej pracy jest również Kongres Mocy, który odbędzie się Warszawie?
– Dokładnie. 27-28 października br. będzie miał miejsce Kongres Mocy (czyli nasze wydarzenie społeczno-biznesowe, na którym połączymy siły psychologów, mentorów biznesowych, i przedsiębiorców). Mowa tutaj będzie oczywiście o mocy psychicznej. Poza tym organizuję także Marsze Mocy w różnych miastach Polski. Jako organizacja mamy też programy dla biznesu. Współpracujemy z dużymi koncernami. Tak naprawdę to dopiero początek drogi, którą obraliśmy.
– Na chwilkę zatrzymajmy się przy wspomnianej odporności psychicznej. Czym ona się charakteryzuje?
– Odporność psychiczna nie jest jedną cechą, ale bardziej pewnym systemem cech związanych z radzeniem sobie z porażkami, kreatywnością, umiejętnością wyznaczania sobie celów i planowania. Odporność psychiczna została opisana przez wielu psychologów jako umiejętność przyszłości, z angielskiego „future skills”. Już teraz jest bardzo ważna w życiu zawodowym, podczas nabywania wiedzy czy w naszej codzienności.
– Mówiąc o tym wszystkim, myślę, że Kaminski Foundation i Kaminski Academy wyróżniają się spośród innych organizacji zajmujących się tą tematyką. Nie jesteśmy jedynym podmiotem działającym na polu budowania odporności psychicznej, ale naszą przewagą jest to, że tworzymy przy tym rozwiązania skalowalne. Nie ograniczamy się tylko do pogadanek, wykładów czy warsztatów. Chociaż to wszystko jest oczywiście ciekawe i ważne, to moje możliwości są ograniczone i nie mogę być wszędzie żeby prowadzić to osobiście. Poza tym, także psychologów jest za mało w stosunku do potrzeb.
– Dlatego potrzebna jest technologia…
– Tak i to ta technologia, która często sama przyczynia się do napędzania problemów psychicznych u młodzieży czy dorosłych. Ona jednak może również pomóc. Dla mnie, filozofa, jest to ciekawe zagadnienie: technologia tak naprawdę nie jest ani zła, ani dobra. Wszystko w zasadzie zależy od tego, w jaki sposób ją użyjemy.
Czytaj też: Poznaj samego siebie. “Żeby być bardziej wolnym, trzeba wykonać pracę nad sobą”
– To wszystko nie wygląda na to, jakbyś miał się przygotowywać do przejścia na emeryturę. Wręcz przeciwnie. Działasz coraz prężniej. Skąd czerpiesz na to wszystko moc? Co jest twoją motywacją do działania?
– Motywuje mnie to doświadczenie, które zdobyłem na biegunach, podążanie za swoją intuicją i to, że realizacja wszystkich projektów przywraca sens życia innym ludziom. Na pewno jednym z czynników, który napędza do działania jest też to, że ci ludzie, którym pomogłem zbudować odporność psychiczną, wracają do mnie.
– A najbardziej, co ci daję siłę?
– Poczucie sensu z tego, co robię. Ale dodam jeszcze, że staram się być w tym wszystkim takim szewcem chodzącym w butach. Codziennie resetuję się, poświęcam pół godziny z rana dla siebie i dopiero potem pędzę do świata.
– Jest takie powiedzenie: „zaczynaj z wizją końca”. Kiedy sobie pomyślę, że te wszystkie narzędzia, które stworzyłem, przeżyją moje życie, to lepszego końca nie jestem sobie w stanie wyobrazić. Jest to jakiś rodzaj transcendencji i rozważań o nieśmiertelności, której część z nas intuicyjnie pragnie. Mnie jako filozofowi taka wizja daje ogromną moc.
– Jeszcze jedno pytanie na koniec. Z czego jesteś dumny? Tak ogólnie w życiu i konkretnie, z jakiegoś własnego dokonania.
– Jestem dumny, że udało mi się cały czas być sobą, mimo że miałem wiele pokus, jak wcześniej wspomniałeś, by się stać się kimś innym. Bycie sobą jest bardzo trudne w dzisiejszych czasach. Natomiast jeśli chodzi o jakieś zdarzenie, to cieszę się z napisania książki „Moje Bieguny”. W zasadzie to był pierwotnie dziennik, który pisałem podczas wypraw, ale stał się potem książką, która pomogła wielu ludziom. „Moje Bieguny” jako słowo, stały się kamieniem węgielnym dla dalszych działań. Pomyślałem, że skoro coś takiego, co nie jest interaktywne, a zmienia już ludzkie życie, to stworzę aplikację i programy, by móc pomagać na jeszcze szerszą skalę.
Więcej informacji na temat działalności Marka Kamińskiego można znaleźć na stronach: marekkaminski.com oraz kongresmocy.pl
Zdjęcia opublikowane za zgodą Marka Kamińskiego