Drogi Google… mam raka, czy jestem w ciąży?
Technologia jest niesamowita!, jak rzecze jeszcze jeden znany doktor. Rano idziesz na badanie krwi, a wieczorem masz wyniki w internecie. Szybko sprawnie, zarówno na NFZ, jak i prywatnie. A skoro masz wyniki krwi w sieci, to po co jakieś tam konsultacje z lekarzem. Sprawdźmy, co odpowiada o nich doktor Google. Wysokie CRP? SEPSA. Bilirubina w moczu? Marskość wątroby albo nowotwór. Takich przykładów można mnożyć. Bo co badanie, to inna diagnoza, a jak połączysz to z jakimś dodatkowymi objawami w sieci to bingo! Już masz chorobę. Jeśli Ty się nie nakręcisz, to nakręcą się Twoi bliscy. Szczególnie google’owanie objawów i problemów udziela się oczywiście madkom bombelków.
Nie wiem, jakie są statystyki samodiagnozy z użyciem Google’a, ale z pewnością nie są niskie. Troska o własne czy bliskich zdrowie jest wskazana, ale panika, czy paranoja zdecydowanie już nie. Ważne więc, aby te diagnozy stawiali lekarze. I po otrzymaniu wyników wypada iść na wizytę lekarską, od biedy skorzystać z teleporady, a nie tylko wyszukać możliwe choroby w wyszukiwarce.
W tym tekście nie napiszę niczego odkrywczego. Natomiast może jeszcze jeden materiał nikomu nie zaszkodzi, zwłaszcza że jesteśmy w przededniu kolejnych istotnych zmian w sieci i pozyskiwaniu informacji. Natomiast już tu i teraz brakuje nam krytycznego myślenia, umiejętności odsiania ziarna od plew, przeprowadzania szerszego researchu oraz analizy. Dokładnie takiej, jaką próbujemy zrobić gdy kupujemy w komisie 18-letni samochód za 3500 zł i zwołujemy do tego cały komitet zakupowy.
Czytaj też: Największy konkurent ChatGPT. Google Bard w Polsce działa – ale czy warto z niego korzystać?
Po pierwsze – weryfikuj!
Moja początkowa historia z wynikami medycznymi w Google’u odnosi się w rzeczywistości do wszystkich kwestii. Łącznie do tych, w których sam się specjalizuję. Naprawdę nie zadowalajmy się byle czym i kopmy do źródła. Sprawdźmy, dokąd zaprowadziła nas wyszukiwarka, co to za serwis, co to za redaktor, kiedy dany tekst został napisany. Te trzy rzeczy mogą nam już dużo powiedzieć i być pierwszym weryfikatorem wiarygodności źródła. Dawno temu, kiedy słowo dziennikarz pisaliśmy jeszcze przez duże D – każdy news musiał zostać zweryfikowany w co najmniej dwóch źródłach. Dziś absolutnie tego nie robią nawet największe stacje – bo trwa wyścig z czasem, wyścig na kliki itd. Natomiast my jako czytelnicy, odbiorcy, chcąc wyrobić sobie jakąś opinię, powinniśmy jednak sięgać głębiej. Tak, czasem w mało przyjemne miejsca, jak na przykład przesłuchanie Wiadomości TVP czy zajrzenie na serwis braci Karnowskich. Ale bez widzenia wielu warstw, bez widzenia wielu wątków trudno jest mieć własne zdanie. Za to często „głupiejemy” na rzecz własnego komfortu i wygody.
Wciąż nie rozumiem, jak można wejść do sklepu po pralkę, lodówkę, czy telewizor bez wcześniejszego zweryfikowania informacji o tej kategorii urządzeń. Przecież to nie są produkty, które kupujemy co tydzień. Kupujemy je raz na dekadę lub dłużej. I wydajemy na nie niemałą kwotę, niezależne czy dla kogoś to 1000 zł jest dużo, czy 10000 zł. Ale zarówno w segmencie budżetowym, jak i premium wybór jest szeroki, a różnice na tyle znaczące, że coś jest warte danej ceny, a coś innego nie będzie dla nas dobrą opcją.
Czytaj też: Użycie ChataGPT to banał. Stworzyłem aplikację internetową z dodatkiem sztucznej inteligencji
Sztuczna inteligencja nie wyręcza nas z weryfikacji informacji
Piszę to nie dlatego, że kwestia ta dotyczy osób, powiedzmy to, mniej lotnych. Nasza ufność w internecie dotyka niemal każdego i to niezależnie od grupy wiekowej. Niestety też nie mamy, chociażby w programie edukacji, nauki korzystania z Google’a – a to wręcz obowiązkowe kilka godzin, które warto poświęcić, by efektywniej funkcjonować w społeczeństwie.
Warto tę kwestię mieć też na uwadzę w momencie gdy wchodzimy w świat inteligentnych asystentów, czy to w formie ChatGPT, Bard, czy podobnych. Po pierwsze będziemy musieli nauczyć się odpowiednio promptować (czyli zadawać pytania w taki sposób, aby uzyskać satysfakcjonująca odpowiedź). Po drugie nie otrzymujemy właściwie odpowiedzi, skąd ta wiedza jest, a zwłaszcza gdy ChatGPT sięga po różne źródła, otrzymujemy niezły galimatias.
A może się mylę? Może AI jednak ułatwi nam życie i już wkrótce właśnie wyniki badań będą perfekcyjnie analizowane i opisywane przesz sztuczną inteligencję z odpowiednio dobranymi terapiami? Na ten moment bardziej ufajmy lekarzom i nie wierzmy we wszystko, co jest napisane w sieci, zwłaszcza gdy nie jesteśmy w stanie tego zweryfikować.