Robert, 38-letni dyrektor finansowy dużej firmy z San Francisco, wrócił do domu zmęczony i sfrustrowany. Od tygodnia same problemy. Bogaty inwestor z Europy, z którym miesiącami prowadził rozmowy, wycofał się bez wyjaśnienia. Połowa zespołu chora, reszta w depresji, bo rzeba było obciąć im premie. „Mam ochotę na seks” – pomyślał Robert i aż uśmiechnął się na samą myśl. Jednak jego żona Joanne nie była w nastroju. Bolała ją głowa, bo przez cały dzień wisiała na słuchawce, negocjując z opryskliwymi maklerami z Nowego Jorku. Nie jadła obiadu i prawie rozbiła dziś samochód. Marzył jej się gorący prysznic, kakao i beztroskie dziesięć minut skakania po kanałach. A potem głęboki sen.
Czy Joanne powinna zgodzić się na namowy męża, mimo że nie ma na seks ochoty? – pytają Paula Szuchman i Jenny Anderson na pierwszych stronach książki „Spousonomics, czyli jak wykorzystać ekonomię do zarządzania miłością, małżeństwem i brudnymi naczyniami”. Na takie pytanie większości kobiet podnosi się ciśnienie. „Nie jesteś konkubiną w jego haremie, żeby dostarczać mu przyjemności, kiedy tylko jej zapragnie” – powiedziałaby siostra i przyjaciółki Joanne. „Ale to twój mąż, potrzebuje ciepła, bliskości i chwili wyładowania” – powiedzieliby pewnie koledzy Roberta. Jest też trzecie podejście. Ekonomista zasugerowałby, żeby Joanne zrobiła prostą analizę kosztów i korzyści. Bez emocji, rozliczania się z obowiązków i pytań, kto daje więcej, a bierze mniej, kto jest bardziej zmęczony, a kto bardziej podniecony. Ekonomista zadałby pytanie: czy marginalny koszt odbycia stosunku z Robertem (np. poświęcenie dziewięciu minut snu, pięciu minut telewizji czy dolewki kakao) przewyższa korzyści (orgazm, szczęśliwy mąż, spokojny poranek, brak kłótni)? Tu nie ma dobrych i złych odpowiedzi. Każdy sam podlicza bilans zysków i strat, i patrzy, co mu się bardziej opłaca.
Co zrobiła Joanne? W jej przypadku korzyści przewyższały koszty. Dlatego zgodziła się na szybki seks po kolacji. Do listy zysków dopisała później fakt, że Robert, wdzięczny i rozluźniony, pozmywał naczynia i wstawił pranie. A ona spała tej nocy wyjątkowo spokojnie.
Diagram na lodówce
CZYLI SPÓJRZ NA ZWIĄZEK JAK NA MODEL EKONOMICZNY
Prof. C. Lowell Harriss z Columbia University powtarzał studentom, że ekonomia to badanie podziału rzadkich dóbr i usług w celu zaspokojenia potrzeb społecznych. Paula Szuchman i Jenny Anderson, autorki książki „Spousonomic”, twierdzą, że tak samo jest w małżeństwie: ludzie mają ograniczone zasoby (pieniądze, czas, cierpliwość, energię), ale też potrzeby, które muszą być zaspokojone. Zasady ekonomii mają pomóc rozdysponować te rzadkie dobra tak, żeby związek miłosny działał, i to na wielu frontach.
Szuchman i Anderson to kobiety sukcesu, ale są też żonami i matkami. „Pierwszy rok mojego małżeństwa był dosyć wyboisty. Zachodziłam w głowę, jak to możliwe, żeby mocno kochające się osoby potrafiły się też ciągle ranić. Godzinami kłóciliśmy się o głupie stare krzesło w salonie: on chciał je wyrzucić, a ja zachować” – mówi w rozmowie z magazynem „Coaching” Paula Szuchman. To wtedy jej mąż Nivi zaproponował, żeby rozrysowali diagram z nastrojami w ich małżeństwie i powiesili na lodówce. Przez dwa tygodnie wpisywali do tabelki każdą kłótnię, sprzeczkę, dobry dzień, komplementy i miłosne igraszki. „Spojrzałam na nasz związek jak na model ekonomiczny. To był czas pierwszych fal kryzysu w USA. W redakcji »The Wall Street Journal«, gdzie pracuję, toczyły się dyskusje, jak to się wszystko skończy. Zaczęłam robić porównania między sytuacją gospodarki i naszego ogniska domowego” – tłumaczy Szuchman ze śmiechem.
Jenny Anderson, jej koleżanka z sekcji biznesowej dziennika „The New York Times”, miała podobne dylematy. Spotkały się i postanowiły o tym napisać. I tak powstała książka „Spousonomics” (od słów „spouse”: mąż/żona i „economics”: ekonomia), która kilka lat temu podbiła Amerykę.
„Zasady biznesowe w miłości, a dlaczego nie? Przecież ze społecznego punktu widzenia małżeństwo to także instytucja, rządząca się pewnymi zasadami. Należy o nią dbać, inwestować czas i uczucia, żeby dobrze funkcjonowała” – komentuje Grażyna Czubińska, seksuolog i doradca rodzinny, działaczka Polskiego Centrum Zdrowia Seksualnego w Londynie. Podobnego zdania jest Monika Rybak, psycholog związana ze Stowarzyszeniem Mediatorów Rodzinnych. „Jest taka cudowna książka Aarona T. Becka »Miłość nie wystarczy«, który przygląda się temu, jak myślimy, a przede wszystkim jakie błędy popełniamy, myśląc, i jak to się dzieje, że mimo dobrej woli często się nie dogadujemy. To praca z 1988 roku, ale już tam Beck pisze, że warto wzmacniać relacje partnerskie w zgodzie ze swoistą małżeńską ekonomią: współdziałać, wybierając odpowiadające obojgu rozwiązania” – tłumaczy psycholog.
Prof. Gary Becker, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie ekonomii z 1992 r., przez wiele lat badał wzory, według których ludzie się pobierają, odkrywając m.in., że mężczyźni często wybierają na żony kobiety o niższym statusie majątkowym i społecznym. Jego badania nad rodziną skłoniły go do wysunięcia wniosku, że ludzie łaczą się w pary, zakładają rodziny, rozwodzą się itp., dokonując analizy zysków i strat. Z kolei w amerykańskim Relationship Research Institute prof. John Gottman, jeden z najbardziej znanych terapeutów małżeństw, przez dwadzieścia lat przyglądał się modelom szczęśliwych i nieszczęśliwych par. „Już po kwadransie obserwacji małżonków potrafimy nawet w 91 proc. przewidzieć, czy zostaną razem, czy się rozstaną” – twierdzi profesor. W jego laboratorium w Seattle pary najpierw wypełniają kwestionariusze osobowości. Później inicjowane są dyskusje na tematy sporne (kwestie finansowe, satysfakcji seksualnej albo podziału obowiązków), które nagrywa kamera. Już pierwsze trzy minuty nagrania pozwalają psychologom stwierdzić, czy związek ma szanse szczęśliwie trwać.
Podział pracy
CZYLI KTO ZMYWA NACZYNIA, A KTO WYPROWADZA PSA
32-letni Eric i Nancy pobrali się rok temu. Od początku zakładali, że w małżeńskim grafiku obowiązków najlepszą zasadą będzie sprawiedliwość. Oboje pracują w wolnych zawodach: Eric jest fotografem, Nancy projektantką mody dziecięcej. Sztuka jest im bliższa niż ekonomia. Ale wiadomo, że dom sam się nie sprzątnie, obiad nie ugotuje. Dlatego pracami domowymi postanowili się podzielić „50/50”. Przez tydzień sprząta i zmywa Eric, gotowaniem zaś zajmuje się Nancy. W następnym tygodniu na odwrót. Konieczność pilnowania terminów, sprawdzanie, czy Eric nie sprząta mniej dokładnie niż Nancy, frustracja Erica, że on gotuje skomplikowane potrawy, a Nancy robi tylko grzanki lub smażoną kiełbasę – to wszystko spowodowało, że z zakochanych szybko zamienili się w szalonych księgowych, rozliczających każdą sekundę pracy.
Jak twierdzą naukowcy z amerykańskiego Pew Research Center, podział obowiązków to, obok kwestii finansowych i erotycznych, największe wyzwanie dla małżeństw. „Ekonomia widzi to prosto: małżonkowie są jak dwa kraje, między którymi istnieje wymiana handlowa. Muszą usiąść do stołu negocjacyjnego i zobaczyć, co mają do zaoferowania” – tłumaczy Szuchman.
Ekonomiści nazywają to teorią przewagi komparatywnej, która została sformułowana przez Davida Ricardo w 1817 r. Twierdził on, że aby międzynarodowa wymiana handlowa była korzystna, między partnerami muszą istnieć różnice w kosztach wytwarzania dóbr. Jeśli Anglicy są lepsi w produkcji bawełny, a Portugalczycy wina, to nie ma sensu, żeby oba kraje produkowały i wino, i bawełnę. W życiu codziennym oznacza to, że każdy z nas jest dobry (albo lepszy od drugiego) w jakiejś czynności i to jej powienien się trzymać.
Dla Erica i Nancy oznaczało to wprowadzenie w ich życie specjalizacji. Każdy z partnerów powinien być odpowiedzialny za inną sferę życia domowego: Eric za zmywanie, bo robi to szybciej niż Nancy, a Nancy za sprzątanie. Dzieląc się obowiązkami (lub w języku ekonomisty: stosując wymianę handlową wg zasady przewagi komparatywnej), oboje zyskali w tygodniu ponad godzinę wolnego czasu. „Nancy i Eric zrozumieli, że opcja po równo nie jest dla nich. Dzieląc się obowiązkami według naturalnych zdolności, nie tylko zyskali więcej wolnego czasu. Stal i się mniej pryncypialni i przestal i się kłócić” – podkreśla Jenny Anderson.
Niechęć do straty
CZYLI DLACZEGO CZASEM WARTO IŚĆ DO ŁÓŻKA POGNIEWANYM
Nikt nie lubi przegrywać. Psychologowie i ekonomiści behawioralni są zgodni: w sensie emocjonalnym bardziej boli nas strata 200 zł, niż raduje dwa razy większa wygrana. To założenie ma nawet swoją nazwę: niechęć do straty. Pod koniec lat 70. psychologowie Daniel Kahneman i Amos Tversky przeprowadzili eksperyment, badający podejmowanie przez ludzi decyzji w warunkach ryzyka. Wynikało z niego, że unikanie strat jest dla nas ważniejsze niż zdobywanie zysków.
Jak zasady rynkowe mają się do życia domowego? Dobrym przykładem jest historia 35-letniej Anny, lekarki, i 38-letniego Andrzeja, bankowca, małżeństwa z dziesięcioletnim stażem i dwójką dzieci. Jak się kochają, to szaleńczo. Jak kłócą, to na noże. Największy problem? „Nasze awantury są tak wyczerpujące, że dochodzimy do siebie przez kilka dni. Ostatnio pokłociliśmy się o wakacje. Ja chciałam pierwszy raz od lat lecieć pod palmę bez dzieci. A Andrzej wymyślił trekking dla naszej czwórki, co logistycznie jest nie do opanowania. Krzyczeliśmy na siebie do piątej nad ranem. A o siódmej trzeba było wstać” – narzeka Anna.
„To, co na rynkach finansowych nazywa się niechęcią do straty, funkcjonuje też w związkach. Maklerzy giełdowi kupują akcje po coraz wyższych cenach, mimo że firma traci, ciągle licząc, że los się odwróci. Partnerzy w związkach robią to samo, chcąc za wszelką cenę przeforsować swój argument” – mówi Paula Szuchman.
Rozwiązanie? Psychologowie i ekonomiści są zgodni: wstrzymaj się z decyzjami na 24 godziny i zobacz, co wtedy będziesz czuł. „Kiedy pojawiają się problemy z zarządami firm, które przejmuję, i jedyne, na co mam ochotę, to natychmiast sprzedać ich akcje, wychodzę na spacer, a potem idę spać. Następnego dnia już wiem, czy miałem rację, czy to były tylko emocje” – twierdzi David Einhorn, prezes firmy Greenlight Capital Inc. w Nowym Jorku, która zarządza aktywami wartości 6,8 mld dolarów. Okazuje się, że zasada Scarlett O’Hary: „pomyślę o tym jutro” to nie tylko pochwała prokrastynacji, ale też recepta na udany związek. „Wbrew temu, co kolorowe pisma wmawiały nam przez lata, czasem warto pójść spać pogniewanym. Rano wiele problemów wygląda zupełnie inaczej. A jeśli tak nie jest, oznacza to, że korzeń gniewu tkwi głębiej” – mówi terapeuta rodzinny Gerald Weeks.
Okopując się w swoich racjach (czyli dając się ponieść niechęci do straty), małżeństwa z długoletnim stażem mają tendencję do wpadania w kolejną pułapkę, tzw. efekt status quo. W ekonomii oznacza on wybieranie raczej rzeczy znajomych niż nowych, bo każda zmiana niesie ryzyko straty. Ekonomista Richard Thaler tłumaczy, że nasze szczęście nie jest jednostkową wartością, ale wypadkową porównania dziś z wczoraj.
Efekt status quo widać w związkach, które z tęsknotą wspominają swoje początki („co to były za szalone wakacje”), uznając, że to, co mają teraz, to tylko namiastka uczucia, którym darzyli się na początku. Psycholog Stephen Koncsol twierdzi, że należy postawić „grubą kreskę” między przeszłością i teraźniejszością, i skoncentrować się zyskach (dzieci, większy dom), a nie na stratach (wolność, szalony seks, wakacje bez dzieci).
Popyt i podaż
CZYLI JAK PODGRZAĆ ATMOSFERĘ W SYPIALNI
Ludzie w długoletnich związkach narzekają na seks. Najczęściej jest go za mało, a jak już jest, to słabej jakości. Według badania Uniwersytetu w Chicago z 2007 roku, średnio małżeństwa uprawiają seks 58 razy w ciągu roku, trochę więcej niż raz w tygodniu. Małżonkowie poniżej 30. roku życia kochają się prawie dwa razy częściej, czyli 111 razy w roku. Z kolei w badaniu 1000 losowo wybranych Amerykanów przeprowadzonym przez autorki „Spousonomics”, aż 78 proc. respondentów odpowiedziało, że w pierwszych miesiącach związku/ /małżeństwa uprawiało seks codziennie albo co najmniej 2–3 razy w tygodniu. Tylko 28 proc. utrzymało ten poziom do dziś. 54 proc. stwierdziło, że chciałoby, żeby w ich życiu było więcej czasu na erotyczne przyjemności. Media w Europie i w USA zaczęły już nawet pisać o epidemii „małżeństw bez seksu”
Dlaczego namiętność wygasa? Seksuolog Grażyna Czubińska twierdzi, że kiedy zaczyna szwankować intymność, a w życie codzienne wkrada się rutyna, ofiarą pada życie seksualne. Ekonomiści mają inne wytłumaczenie: to malejąca krzywa popytu. Gwoli wyjaśnienia, chodzi o sytuację na rynku dóbr i usług, w której wraz ze wzrostem ceny danego dobra maleje na nie zapotrzebowanie, a wraz ze spadkiem ceny zapotrzebowanie rośnie. Jeśli więc cena mleka mocno się zwiększy, konsumenci zaczną pić czarną kawę. A co z seksem? Autorki „Spousonomics” argumentują, że jeśli indywidualny koszt seksu wzrasta, zaczynamy optować za innymi przyjemnościami, które kosztują nas mniej (słodycze, film w łóżku). Koszt seksu to nie koszt monetarny, ale tożsamy z tym, co musimy poświęcić do jego zdobycia, czyli np. piętnaście minut filmu, pół rozdziału książki czy dwadzieścia minut snu. „Rozwiązanie problemu jest proste. Należy obniżyć indywidualny koszt seksu” – zapewniają Anderson i Szuchman, powołując się na rady kilkunastu małżeństw, które pracowały przy „Spousonomics”. Jak to zrobić?
Po pierwsze wprowadzić zasadę transparentności. Tak jak w gospodarce rynkowej, jasne komunikaty są ważne dla utrzymania płynności. Mów partnerowi, kiedy masz ochotę na miłość, nie pozwól mu/jej zgadywać. Druga zasada to zmiana nawyków. Czasem szybki „numerek” w ciągu dnia może być doskonałym odświeżeniem. Po trzecie komunikacja. Nikt nie będzie wiedział, co cię podnieca, jeśli tego nie zakomunikujesz. „Otwartość w związkach to połowa sukcesu, zarówno w łóżku, jak i poza nim” – podkreśla psycholog John R. Buri, autor książki „How to Love Your Wife”.
Pokusa nadużycia
CZYLI NIE BĄDŹ W DOMU LOKATOREM
Lata 80. XX wieku. Na przedmieściach Buenos Aires w dawnych osiedlach komunalnych rozprzestrzenili się squatersi. Właścicieli mieszkań nie interesowało, co się z nimi dzieje, a okolica z dnia na dzień podupadała. W końcu rząd rozpoczął proces wykupywania mieszkań od prawowitych właścicieli i przekazywania praw mieszkaniowych obecnym lokatorom za ułamek ceny. Ponieważ w grę wchodzi ły długotrwałe procedury prawne, część squatersów szybko stała się właścicielami, a część wciąż jeszcze zajmowała mieszkania nielegalnie. Wtedy wkroczyli ekonomiści Sebastian Galiani i Ernesto Schargrodsky. Zaczęli się przyglądać, jak zmiana prawa własności wpłynęła na mentalność mieszkańców. Okazało się, że ci, którzy stali się właścicielami, zaczęli inwestować. Liczba mieszkań z nowymi podłogami wzrosła o 40 proc., a domów z wyremontowanymi kominami – o 47 proc. Dzieci z rodzin „własnościowych” osiągały też lepsze wyniki w szkole. W prosty sposób zafundowano mieszkańcom squatów awans społeczny.
Ekonomiści nazywają ten efekt syndromem lokatora. Lokator, w przeciwieństwie do właściciela, nie dba o dom, który wynajmuje. Nie zależy mu, bo to nie jego własność. I tu pojawia się problem znany jako pokusa nadużycia, który sprawia, że jeśli jesteśmy chronieni przed ryzykiem (za pomocą ubezpieczenia czy innej formy systemu bezpieczeństwa), zachowujemy się dużo bardziej ryzykownie, niż gdybyśmy byli pozostawieni sami sobie.
Co ciekawe, pokusa nadużycia zdarza się często w długoletnich związkach. Małżeństwo jako instytucja społeczna zapewnia przecież bezpieczeństwo. Tak było z Beatrice i Troyem, kolejnymi bohaterami „Spousonomics”. Kiedy się poznali, byli hippisami. Jeździli po USA rozklekotanym samochodem, spali gdzie popadnie, Troy grał całe dnie na gitarze, a Bea zajmowała się prostą logistyką (na której stacji benzynowej w promilu 200 km będzie najtańsza benzyna). W końcu przyszedł czas na stabilizację. Urodziły się dzieci. Bea zatrudniła się w biurze, a Troy pisał teksty piosenek i grał w zespole. Uwielbiał Beę, ale nic nie robił. „W końcu coś we mnie pękło. Byłam zmęczona. Zamiast dwójki dzieci miałam trójkę” – mówi Beatrice. Miała dwa wyjścia: zostawić go albo spróbować zmienić. Żadne z nich nie było proste. Jak sprawić, żeby ktoś się bardziej angażował? Dać mu obowiązki. To działa zarówno w firmie, jak i w małżeństwie – przekonują autorki „Spousonomics”. I tak zrobiła Bea. „Mianuję cię dyrektorem w naszej domowej firmie. Zajmujesz się dziećmi w weekendy, praniem i serwisem samochodu. Płacisz też swoje rachunki i sam zaopatrujesz się w piwo i chipsy” – wytłumaczyła któregoś dnia zaskoczonemu małżonkowi. Na początku nie było łatwo. Ale kiedy w pierwszy weekend dzieci zaczęły skakać mu po głowie, samochód nie chciał zapalić, a w domu nie było ani jednej czystej skarpetki, Troy zaczął się interesować organizacją życia rodzinnego. W ekonomicznym ujęciu stał się współwłaścicielem swojego domu, a nie tylko jego lokatorem.
Asymetryczna informacja
CZYLI DLACZEGO I JAK ROZMAWIAĆ
Kiedy psychologowie i socjologowie mówią, jak ważna dla związku jest dobra komunikacja, sami nie wiedzą, jak blisko im do ekonomistów. Blokada komunikacji (w języku ekonomistów nazywana informacją asymetryczną, czyli taką, w której jedna ze stron jest lepiej poinformowana niż druga) w transakcji handlowej może prowadzić do oszustwa albo przerwania pertraktacji. Także w związku jest zalążkiem wielu problemów. Psycholog Elżbieta Kołakowska stawia rozmowę z partnerem na samym szczycie listy małżeńskich obowiązków. „Oczywiście, ważne jest dbanie o taką komunikację, która sprzyja wzajemnemu rozumieniu się, a nie tylko dyskusji i przekazywaniu informacji. Podstawą jest komunikacja oparta na empatii, umiejętności słuchania i niezakładania złej woli. To sprzyja utrzymywaniu bliskości i eliminuje poczucie samotności w związku” – tłumaczy. Według psychologów w związkach często popadamy w sidła uproszczeń, tzw. heurystyk, które są czymś w rodzaju mentalnego algorytmu pozwalającego nam na porządkowanie świata. Jedną z typowych myślowych heurystyk jest heurystyka dostępności. Wiemy o tym, co my zrobiliśmy, bo było i jest nam dostępne. Za to nie wiemy, co dokładnie i dlaczego zrobili inni. „Dlatego wiemy lepiej, ile razy to my wynosiliśmy śmieci, trudniej jest nam wyobrazić sobie, ile razy zrobił to nasz małżonek. Stąd często niesłuszne poczucie niesprawiedliwości i przekonanie, że to my się bardziej staramy i angażujemy” – wyjaśnia Monika Rybak.
Otwarta komunikacja otwiera nas na informacje, których nie jesteśmy w stanie się domyślić, a które blokują dobre funkcjonowanie związku. Jedna z terapeutek wspomina parę leczącą się z powodu niskiego libido, która przez pięć lat małżeństwa kochała się tylko w pozycji misjonarskiej. Podczas spotkania u seksuologa kobieta wyznała, że marzy jej się seks, podczas którego to ona jest „na górze”. „Przecież to moja ulubiona pozycja, a ty nigdy się na nią nie godziłaś!” – zdumiał się mężczyzna. Okazało się, że ona kiedyś spróbowała tej opcji, ale partner zsunął ją z siebie (on twierdzi, że przez przypadek) i więcej nie miała śmiałości. A on dalej myślał, że jest konserwatywna. Niedomówienia to jedna z głównych przyczyn rozpadu związków. „To dlatego podczas terapii najważniejsze są momenty, kiedy partnerzy po raz pierwszy zaczynają się słyszeć. Rozmawiamy o tym, co obojgu się wydarzyło, każde z nich mówi o własnych reakcjach i często po raz pierwszy dowiaduje się, że partner reaguje inaczej. Żona, którą mąż chwali za talenty kulinarne przy gościach, martwi się, że według niego ona nadaje się tylko »do kuchni« i czuje się upokorzona. A on nie może uwierzyć w taką jej interpretację jego słów” – opowiada Rybak.
Ekonomizacja miłości sprawia, że czas, który oszczędziliśmy na kłótniach i nieporozumieniach, możemy przeznaczyć na przyjemności i pielęgnowanie relacji. Nie dajmy się jednak zwariować. Małżeństwo to nie jest prosty kontrakt, który – jeśli nie przynosi oczekiwanych korzyści – możemy zareklamować. W końcu, jak mawiał jeden z najbogatszych ludzi świata, najbardziej ryzykowną inwestycją rynkową jest właśnie miłość.
WYWIAD
WYBIERZCIE KWESTIĘ, W KTÓREJ NIE MOŻECIE SIĘ POROZUMIEĆ, na przykład sposób spędzania sobotnich wieczorów (wyjście na tańce kontra zostanie w domu i oglądanie telewizji). Niech jedno z partnerów pobawi się w reportera i przeprowadzi wywiad z drugą osobą na temat jej/jego potrzeb związanych z kwestią sporną. Powinno to być dziesięć minut pytań, czystego zdobywania informacji, bez jednego komentarza i bez wyrażania własnego zdania czy odnoszenia się do własnych pomysłów. Ma to być po prostu próba zrozumienia, na czym zależy partnerowi. Wyniki można spisać na kartce.
STATUS QUO
SPISZ LISTĘ WCZORAJSZEGO (czyli z czasów początku związku) STATUS QUO I DZISIEJSZEGO. Ćwiczenie pozwala dostr zec poz y tywne strony teraźniejszości i odc zarować przeszłość, która we wspomnieniach wydaje się zawsze różowa.
MIODOWY WEEKEND
Każda para powinna co najmniej RAZ DO ROKU ZROBIĆ SOBIE MIODOWY TYDZIEŃ LUB WEEKEND. Wakacje od codzienności. Można je zacząć od gry w dwukolorowe karteczki. Każda ze stron spisuje swoje erotyczne fantazje na oddzielnych karteczkach (np. on białe, ona czerwone), które zawija i chowa do pudełka. Co wieczór losujecie po dwie i realizujecie marzenia drugiej strony. Albo zabawa w „9 i pół tygodnia”. Pamiętacie sceny z filmu z Mickeyem Rourke i Kim Basinger? Spróbujcie pobawić się swoją seksualnością. Przyjmujemy zasadę, że wszystko, co akceptują obie strony, jest dozwolone. Przede wszystkim wyjdźmy z sypialni. Do seksualnych przyjemności tak samo nadaje się kuchnia, łazienka i plener.
ZAANGAŻUJCIE WSZYSTKIE ZMYSŁY.
1. WZROK
Zawsze kochaliście się przy lampce? Zapalcie świeczki. Śpisz w pidżamie? Załóż koszulkę. Seks to dla was pozycja misjonarska? Zrób jej masaż, zapytaj, gdzie powinieneś ją pieścić.
2. SŁUCH
Rozmawiajcie ze sobą podczas seksu. Mówcie o tym, na co macie ochotę.
3. ZAPACH
Perfumy, olejki czy naturalny zapach skóry? Spróbujcie czegoś nowego.
4. SMAK
Z zamkniętymi oczami karmcie się nawzajem czekoladą, bitą śmietaną, ostrygami.
WCZORAJ \\DZIŚ
Tańce do rana w klubach \\Seans „Gorączki sobotniej nocy” ze znajomymi
Niedzielne poranki w łóżku z gazetą \\Niedzielne poranki w łóżku z dziećmi
Plotki o znajomych \\Rozmowy o inwestycjach emerytalnych
Opieka nad dwoma psami i kotem \\Opieka nad dwójką dzieci
Sobotni kac po imprezie \\Sobotni poranek na placu zabaw
Randki \\Nocne randki, kiedy dzieci idą spać
NA „NIE”
ELŻBIETA KOŁAKOWSKA, psycholog, prowadzi Pracownię Psychologiczną „Inspiracje”: Nie uważam, żeby szczęście w małżeństwie zależało od arbitralnie stosowanych zasad dotyczących podziału obowiązków. W dobrym związku taki podział dokonuje się sam, w sposób naturalny, jest elastyczny, może się zmieniać i zawsze jest odpowiedzią na cały kontekst rodzinnej sytuacji, potrzeb partnerów, wartości, które są ważne dla każdej ze stron, a przede wszystkim jest wyrazem wspólnej wizji związku.
NA “TAK”
MONIKA RYBAK, psycholog związana ze Stowarzyszeniem Mediatorów Rodzinnych: Partnerzy często marnują sporo czasu, dochodząc swych praw każdego dnia na nowo, zamiast wyjaśnić sobie swoje oczekiwania i podział obowiązków. Codziennie inwestują czas i wysiłek w ustalenie, kto dzisiaj wyrzuci śmieci, kto kupi chleb… Jeśli mamy nieustabilizowany „lifestyle”, takie dyskusje mogą być potrzebne, ale większość z nas ma swoją rutynę. Zamiast dzwonić do siebie w czasie pracy, żeby omawiać, kto akurat tego dnia zrobi zakupy, lepiej zadzwonić, żeby zapytać o samopoczucie, zaplanować miły wieczór albo poflirtować.
LISTA
Każdy z partnerów niech zrobi własną listę obowiązków domowych, które lubi wykonywać i w których jest dobry. Potem porównajcie nawzajem swoje listy, ponegocjujcie, „pohandlujcie”, kto i co może robić. Spróbujcie przez kilka dni, czy taki podział pracy wam odpowiada.
ŚCIEŻKI ROZWOJU
- Aaron T. Beck „Miłość nie wystarczy” Media Rodzina, Poznań 2002 Autor pokazuje, jak wiele w miłości zależy od naszych dobrych i złych nawyków.
- www.spousonomics.com Autorki „Spousonomics” prowadzą też blog, na którym gościnnie wpisują się znani ekonomiści, psycholodzy i terapeuci.
- John M. Gottman „Siedem zasad udanego małżeństwa” Wydawnictwo UJ, Kraków 2006 Autor zrewolucjonizował badania nad miłością, wprowadzając do jej obserwacji naukowe metody. Sprawnie łączy matematykę z psychologią.