Mac Miller, raper, (kiedyś mówiło się – “idol nastolatków”) musiał być sympatycznym chłopakiem. Miał miłą twarz, szczery uśmiech, opadające do dołu oczy pociesznego psiaka. Był bardzo młody – nie dożył nawet dwudziestu siedmiu lat. Był bardzo pracowity, zdążył nagrać mnóstwo kochanej przez fanów muzyki, jednak nie ma wątpliwości, że jego życie i kariera przerwały się przedwcześnie. Przyczynę śmierci młodego rapera poznaliśmy praktycznie od razu – było to przedawkowanie na domowej imprezie. To tylko jeden z narkotykowych zgonów ostatnich lat w amerykańskim show biznesie. Zażywanie opiatów i benzodiazepin spowodowało śmierci zarówno młodych gwiazd rapu, takich jak Lil Peep, którego kariera potrwała zaledwie parę miesięcy, jak i prawdziwych legend – od przedawkowania Fentanylu, opiatowego środka kilkaset razy mocniejszego od heroiny, umarł dwa lata temu sam Prince.
Kodeina, Xanax, Percocet, Oxycontin – te nazwy są dzisiaj częścią narkotykowego szyku
Wszystko ma swój kontekst – śmierci Lil Peepa i Maca Millera również. W przeciągu ostatniej dekady Hip-hop stał się największym kołem zamachowym kultury masowej na świecie. Wydarzyło się akurat w momencie, kiedy znalazł się on w swojej najbardziej nihilistycznej, depresyjnej i hedonistycznej fazie. Najpopularniejsi obecnie wykonawcy gatunku, tacy jak Migos, Future, Travis Scott, oraz niezliczona ilość młodych raperów z wytatuowanymi twarzami i pseudonimami z przedrostkiem Lil, w swoich tekstach opowiada o braniu leków psychotropowych i opiatowych jakby to były cukierki.
Kodeina, Xanax, Percocet, Oxycontin – te nazwy są dzisiaj częścią narkotykowego szyku, który na przestrzeni ostatniej dekady przedarł się, wraz z “trapowym brzmieniem” hip hopu do jego głównego nurtu. Ich działanie ma bezpośredni wpływ nie tylko na stan psychofizyczny raperów i ich słuchaczy, ale też na estetykę i brzmienie hip-hopu. Muzyka jest wolna, syntetyczna, chłodna i przymglona, jakby sama chciała wciągnąć słuchacza w wir wywołanej farmaceutykami, emocjonalnej próżni. Styl rapowania, nazywany pogardliwie “mumble rapem” – od bełkotu – rzeczywiście przypomina mówienie kogoś, kto zażył bardzo dużo leków uspokajających. Mac Miller i Lil Peep umarli od substancji, których zażywanie gloryfikuje co druga piosenka na amerykańskich, a w konsekwencji też europejskich listach przebojów.
Śmierci znanych artystów to medialne fakty. Facebook, Twitter i Instagram uwielbiają zbiorowe żałoby – rzucamy się do pisania komentarzy za każdym razem, gdy umiera jakiś bohater zbiorowej wyobraźni, muzyk, aktor, reżyser. Śmierci artystów dojrzałych i w starszym wieku, zakorzenionych już w naszej świadomości przypominają nam o przemijaniu i na krótką chwilę wyprowadzają na pierwszy plan mroczne widmo naszej własnej śmiertelności. Śmierci artystów młodych przywołują upiorny, ale i romantyczny mit ofiary z życia złożonej na ołtarzu sztuki. Do obu tych narracji dochodzi, oczywiście, stojące za mediami społecznościowymi kierowanie palca wskazującego na siebie. Publicznie opłakując, dzielimy się swoim bólem, bo przecież dany artysta, grając na naszych najbardziej skrytych emocjach był dla nas jak członek rodziny, ktoś bardzo bliski, ale również podświadomie zwracamy na siebie uwagę. Ale to temat na inny felieton. Być może, w ogóle nie jest to temat na felieton.
1/4 studentów bierze jakieś leki psychotropowe
Oprócz śmierci samych artystów, od narkotyków i leków na receptę umierają też, a raczej – przede wszystkim, zwykli ludzie. Roczna ilość przedawkowań środków opiatowych w Stanach Zjednoczonych rośnie w tempie geometrycznym. W 1999 roku na terenie USA umarło 5 tysięcy osób. W 2017 roku było to ponad 70 tysięcy (dane za Centers for Disease Control and Prevention). Zwykli ludzie to oczywiście niedostrzegalna statystyka, nad którą możemy co najwyżej załamać ręce. Ale zamiast tego, idźmy dalej.
Około sześciu procent dzieci w wieku szkolnym w USA przyjmuje Ritalin, lek przepisywany na ADHD, czyli zespół nadpobudliwych zachowań. Jedna czwarta studentów na amerykańskich uniwersytetach bierze jakieś leki psychotropowe. Leki benzodiazepinowe, takie jak Xanax, służące do regulacji emocji i wytłumiania lęku, zażywa w USA pięć procent populacji.
Oczywiście, nie ulega wątpliwości, że wielu ludziom te leki zabierają cierpienie, przynoszą ulgę, a nawet ratują życie. Nie ulega wątpliwości, że farmaceutyka psychiatryczna często jest potrzebna, aby normalnie funkcjonować, w przypadku depresji i zaburzeń lękowych. Ja również biorę leki psychotropowe – 15 mg escitalopramu dziennie. Dzięki nim pozbyłem się w końcu towarzyszących mi od dzieciństwa napadów lęku. Mogę normalnie funkcjonować, odróżniać rzeczywiste zaniepokojenie od ataków paranoi, pracować, regularnie spać, uprawiać sport i medytować. Nie są to jednak leki przeciwnapadowe – nie działają od razu, jak benzodiazepiny, ani nie zmieniają świadomości.
Brak bólu, brak euforii są fetyszami współczesnej kultury
Czym innym jest jednak leczenie ludzi, a czym innym jest paradygmat kulturowy, który opiera się na tłumieniu emocji, zanim te w ogóle się pojawią oraz na natychmiastowej redukcji jakiegokolwiek cierpienia. Brak bólu, brak euforii są fetyszami współczesnej kultury. By dalej trzymać się hip-hopu, twarze popularnych dzisiaj raperów są nieruchome, przypominają pośmiertne maski. Travis Scott, 21 Savage, Lil Uzi Vert na teledyskach pozują z na wpół otwartymi ustami, przypominając trupy. Ostatni raz Tanatos był tak modny na początku lat dziewięćdziesiątych, w epoce grunge’u, kiedy Alice In Chains i Nirvana mówili do nas niemalże z tej drugiej strony. Ich teksty i muzyka były jednak złowróżbne, pokazywały nałóg jako pułapkę bez wyjścia. 18-letni raper Lil Pump pozuje na instagramie z urodzinowym tortem w kształcie ogromnej tabletki Xanaxu. Jednak, czy pozorowany nihilizm współczesnego hip-hopu, (na którym biznes muzyczny i odzieżowy zarabia grube miliony dolarów), nie jest tylko rewersem tej samej monety, na której awersie wybita jest podstawowa obietnica popkultury, obietnica wiecznej młodości i szczęścia, która nigdy nie jest w stanie się spełnić?
Mac Miller miał raptem dwadzieścia sześć lat, był dziewięć lat młodszy ode mnie. Był z pokolenia, które od dzieciństwa dorastało z lekami jako czymś zupełnie naturalnym, zabierając tabletki do szkoły razem z kanapkami i zeszytami. Coraz więcej leków jest przepisywanych na prozaiczne zawirowania emocjonalne okresu dojrzewania. Poczucie alienacji, nieśmiałość, skrytość, nadpobudliwość, wahania nastrojów, hormonalne burze stają się jednostkami medycznymi wymagającymi leczenia. Szeroką panoramę emocji najbezpieczniej jest zwęzić do małego, niby-smartfonowego ekranu, zamienić w emoji.
Tymczasem, jak wiedzą wszyscy, którzy nadużywali substancji zmieniających świadomość – to, że włożysz zatyczki do uszu, nie likwiduje źródła hałasu. Emocje spychane w dół, gdy wygłuszenie zniknie, wybijają na zewnątrz ze zwielokrotnioną siłą. Ludzie od dzieciństwa taktowani i regulowani za pomocą leków, wchodzą w dorosłość kompletnie nieprzygotowani na idące z nią emocjonalne wyzwania. Dla człowieka od dzieciństwa odcinanego od kontaktu ze sobą i ze światem, każda kraksa może być katastrofą. Wszystkie małe rozstania, zdrady i bankructwa dnia codziennego mogą urastać do rozmiarów niewyobrażalnych tragedii. Cierpienie w kontakcie z rzeczywistością rośnie, i wymaga kolejnych, coraz to bardziej zaawansowanych wygłuszeń. Czyli większych dawek – leków antydepresyjnych, uspokajających, alkoholu, w końcu opiatów, które dają ten jeden, niepowtarzalny, rozmiękczający wszystko kop.
To banał, ale warto powtarzać go głośno
I powtarzać bez przerwy, jak różaniec albo mantrę –
Cierpienie, ból, rozczarowanie, przemijanie, porażka są integralną częścią życia.
Zdanie sobie sprawy z tego faktu, nie na poziomie taniego nihilizmu internetowych memów, ale głęboka, spokojna realizacja i akceptacja tego faktu, może być jedynym ratunkiem dla wrażliwych ludzi, którzy od dzieciństwa byli tuczeni sztucznym cukrem kultury masowej.
Życie polegające na redukcji bólu i rozczarowań od najmłodszych lat jest życiem na zatruty kredyt. Nieumiejętność przeżywania cierpienia wiąże się z nieumiejętnością przeżywania szczęścia. Mac Miller miał dwadzieścia sześć lat, przepiękną dziewczynę, która bardzo go kochała (piosenkarkę Arianę Grande) oraz miliony dolarów. Osiągnął bajkowy wręcz sukces. Żadna z tych rzeczy nie powstrzymała go przed przedawkowaniem opiatów, od których był uzależniony. Realizacja marzeń, do pogoni za którymi namawia nas współczesny, korporacyjny coaching, wcale nie gwarantuje redukcji cierpienia. Gwarantuje je za to sama pogoń, bieg w wyścigu społecznej presji. Ta trudna i piękna prawda znana jest od paru tysięcy lat, a wygłosił ją niejaki Budda Gautama. Może uratowałaby życie Macowi Millerowi, gdyby ktoś mu o niej opowiedział. Może uratowałaby mu życie medytacja zen, która jest najlepszym sposobem na uświadomienie i przeżycie tej prawdy. Ale to temat na inny felieton. Być może, w ogóle nie jest to temat na felieton.
W Polsce sytuacja jest trochę inna, w pewnym sensie odwrotna
Jako kraj zapóźniony w stosunku do zachodu, traktujemy choroby psychiczne jako temat tabu. Do choroby wciąż wstyd się przyznać. Leczeniu poddaje się niewielka ilość zdiagnozowanych. Dużo więcej ludzi uśmierza swój ból psychiczny innym, powszechnie dostępnym oraz społecznie akceptowanym lekiem/narkotykiem, czyli alkoholem. To wciąż on jest przyczyną największej ilości uzależnień i zaburzeń w naszym kraju – ludzie niepijący są w Polsce traktowani jak specyficzna mniejszość, nad zaleczonymi alkoholikami wciąż wisi obowiązek tłumaczenia się i spowiadania ze swojego nałogu. W Polsce w kraju żołnierzy wyklętych i ofiarnych czynów, trzeba być twardym, i nie można się nad sobą rozżalać. Twardy jest ten, kto się nie mazgai, ten, kto pije dużo wódki.
Oczywiście, wódka to nie wszystko. W Polsce koncerny farmaceutyczne zarabiają rocznie około dziesięciu miliardów złotych. Chorym psychicznie wstyd się leczyć, ale Polacy walą drzwiami i oknami po leki na choroby wymyślane w obsługujących koncerny farmaceutyczne domach mediowych, takie jak halitoza czy zimne stopy i dłonie.
Lekomania w Polsce to mit – uważa prezes Polskiego Związku Producentów Leków bez Recepty.
Według Ministerstwa Zdrowia w Polsce żyje około 6 milionów osób nadużywających alkoholu.
Na małym ekranie obraz nie jest zbyt wyraźny, ale na pewno nie razi cię światło.