Nie wszyscy dyrektorzy i pracownicy w firmie podzielają entuzjazm mojego coachee i nie wszyscy rozumieją jego zaangażowanie w nowe projekty.
Podczas coachingu klient doszedł do wniosku, że w pracy zawodowej jest od pewnego czasu rozdarty pomiędzy zadaniami nudnymi, przewidywalnymi, ale koniecznymi i biznesowo uzasadnionymi, a zadaniami twórczymi, które przynoszą mu wiele satysfakcji, choć początkowo mniej efektów finansowych, za to wiążą się ze sporym ryzykiem i nakładami. Mój klient jest dyrektorem programowym w jednej z firm świadczących usługi B2B, czyli business to business. W czasie sesji doszliśmy do wniosku, że ów przewidywalny obszar jest ściśle związany z tak zwanymi lokomotywami, z których żyje firma.
„Lokomotywy” lub „dojne krowy” to produkty i usługi pewne, od lat sprzedające się dobrze, na które popyt nie słabnie, a zapotrzebowanie jest przewidywalne. W jego branży są to na przykład usługi rekrutacyjne dla dużych sieci handlowych i ogólnopolskich korporacji, które wciąż szukają nowych pracowników. Wschodzącymi gwiazdami lub tak zwanymi trudnymi dziećmi są innowacyjne projekty e-learningowe i wielofunkcyjne portale internetowe oferujące pracę, pośrednictwo i porady. Słowem produkty, które dopiero raczkują, przynoszą niepewny zysk, a w niektórych miesiącach nawet straty. Mój klient doskonale zdaje sobie sprawę, że rozwijająca się organizacja potrzebuje i tego, i tego. Musi zarabiać w wypróbowany i sprawdzony sposób, wykorzystując lokomotywy, jeśli jednak chce się rozwijać, istnieć na rynku i konkurować (lokomotywy kiedyś przecież się wyeksploatują lub osłabną), musi oferować klientom nowości, wyprzedzać konkurencję, poszukiwać nowych mediów. Nie wszyscy jednak dyrektorzy i pracownicy w firmie podzielają poglądy mego coachee (czyli klienta coachingu), zwłaszcza dotyczące jego entuzjazmu i zaangażowania w nowe projekty i innowacje. Po co ryzykować, mówią, stopa zwrotu zainwestowanych środków jest niepewna, szanse na wykreowanie nowej potrzeby u klientów nikłe, natomiast zaangażowanie ludzi, czasu i pieniędzy tylko odciąga energię od zadań, z których jest pewny zysk.
W czasie sesji wykonaliśmy ćwiczenie, w którym klient eksplorował obie drogi, tę pewną i nudną oraz kreatywną i ryzykowną. W pewnej chwili dokonał niespodziewanego odkrycia. Rozentuzjazmowany użył metafory. Pierwsza z dróg, przewidywalna i bezpieczna, była jak czarny opel kombi z silnikiem Diesla. Pakowny, bezpieczny, łatwo go serwisować i naprawić, stosunkowo tani w eksploatacji, bezawaryjny i oszczędny. Słowem, auto dla handlowca albo dla rodziny. Natomiast druga opcja to był czerwony mini morris z białym dachem i rajdową szachownicą na drzwiach. Niski, niezbyt w ygod ny, nieekonomiczny, niepa kowny, drogi, za to piękny, designerski, wciąż modny i budzący emocje. Widząc podekscytowanie mego coachee, uznałem, że jest to doskonały moment na zadanie pytania granicznego – po odpowiedzi na nie odkryje być może coś więcej i dokona się przełom w jego stosunku do pracy. Spytałem: jeśli zdajesz sobie sprawę, że twoja firma potrzebuje opla, bo z niego żyje, ale też warto, żeby miała mini morrisa, bo on być może przyciągnie nowych klientów i stanie się hitem, przyszłą lokomotywą, jakie będzie idealne połączenie tych dwóch samochodów? Coachee zamilkł i na tym skończyliśmy sesję.
Następnego dnia rano przysłał mi zdjęcie auta, które było jego zdaniem połączeniem obu. Był to biało-czerwony fiat 500 ze szklanym dachem. Wtedy wysłałem kolejne pytanie: jaki produkt twojej firmy najbardziej odpowiada cechom fiata z twojego zdjęcia? PS: Może to być również eksperyment kreatywny dla twojego zespołu.