Żeby wszystko działało sprawnie, uczestnicy zabawy przestrzegają reguły EMS – Enter, Mark, Spend (Wprowadź, Oznacz, Wydaj). Najpierw wpisują na stronie internetowej numer seryjny banknotu, rok emisji i kod pocztowy miejsca, w którym pieniądze trafiły do ich rąk, potem umieszczają na banknocie adres witryny i zachętę do dołączenia do zabawy, a w końcu go wydają. Pozostaje mieć nadzieję, że kolejni posiadacze oznaczonego banknotu okażą zainteresowanie zabawą i dadzą znać o jego losach na stronie Where’s George?. Nie zdarza się to jednak często – tylko 11% banknotów wprowadzono do systemu więcej niż raz (rekordzistę raportowano 15 razy).
Baza danych Where’s George? w chwili pisania tego zdania zawiera numery seryjne 158.331.622 banknotów wartości 858.527.818 dolarów. Kilkanaście wzorowanych na niej witryn pozwala na śledzenie m.in. euro, dolarów kanadyjskich i australijskich, rubli, rupii i kun. Polska strona Gdzie jest Mieszko? nie zdobyła popularności i szybko zniknęła, jednak po wejściu do strefy euro będziemy mogli dołączyć do tropicieli unijnej waluty. Ale uwaga – to uzależnia! Rekordzista od 2002 r. zarejestrował 1.300.000 banknotów…
ŁOWCY SKARBÓW
Inna zabawa, która zyskuje wielbicieli, narodziła się wraz z możliwością korzystania z systemu GPS do celów cywilnych. Dwa dni po tym, jak 1 maja 2000 r. prezydent USA Bill Clinton zadecydował o zaniechaniu zniekształcania sygnału, dzięki czemu nie tylko wojsko, lecz każdy posiadacz odbiornika GPS może określać swoją pozycję z dokładnością do kilku metrów, mieszkający pod Portland Dave Ulmer ukrył w lesie wiadro, a w nim książkę, kasetę VHS, CD-ROM z mapami, magnetofon, puszkę fasolki, cztery dolary, procę, notes i ołówek. Po powrocie do domu podał współrzędne schowka uczestnikom grupy dyskusyjnej, skupiającej entuzjastów nawigacji satelitarnej. Już trzy dni później w sieci pojawiły się wpisy dwóch osób, którym udało się dotrzeć do skrytki. Posiadaczom GPS-ów na całym świecie pomysł się spodobał, a że wyprawa pod Portland w poszukiwaniu wiadra nie każdemu była na rękę, zaczęli więc zakładać własne kryjówki. Gdy w 2000 r. pod adresem www.geocaching.com ruszyła strona z bazą danych schowków, było ich zaledwie 75, dziś – ponad 900.000.
Jeśli ktoś chce włączyć się do ciekawej zabawy, powinien zacząć od wizyty na stronie www.geocaching.com (lub jej lokalnej alternatywy, np. www.opencaching.pl) i sprawdzenia, czy w okolicy ukryto jakieś skarby. Na pewno kilka się znajdzie, bo geocacherzy pochowali je wszędzie – zarówno na Antarktydzie, jak i na dworcu w Warszawie. Ponieważ odbiornik GPS nie wskazuje lokalizacji co do metra, znalezienie skrytki może zająć trochę czasu lub skończyć się fiaskiem. W razie sukcesu trzeba wpisać się do dziennika, można też wziąć sobie jedną z rzeczy, najlepiej zostawiając coś w zamian. W internecie należy zdać relację z wyprawy.
Zakładając własną skrytkę, warto pomyśleć o poszukiwaczach. Powinna być w ciekawym miejscu, odporna na niepogodę i tak schowana, by nikt nie natknął się na nią przypadkiem. W środku musi być dziennik i ołówek oraz drobiazgi, które znalazcy mogą sobie wziąć. W internecie trzeba podać jej współrzędne oraz wskazówki ułatwiające szukanie.
Niekiedy w schowku można natknąć się na metalowy medal z wybitym numerem albo mały przedmiot z plakietką. Podróżują one ze skrytki do skrytki, a wiele z nich ma do wypełnienia misję, np. dotrzeć na Antarktydę albo odwiedzać tylko skrzynki ukryte w miejscach związanych z II wojną światową. Numer pozwala na śledzenie wędrówki – wystarczy, że geocacher zarejestruje go w bazie danych.
KSIĄŻKI NA WOLNOŚCI
Ron Hornbaker jest pomysłodawcą bookcrossingu (www.bookcrossing.com), trzeciej popularnej pozasieciowej zabawy internetowej, która od 2001 r. zdobyła 800.000 fanów. Wielbicielom książek zwykle nie jest łatwo się z nimi rozstać, ale pokusa możliwości śledzenia ich losów w internecie skłoniła do uwolnienia już 6 mln woluminów (w tym 3500 egz. „Kodu Leonarda da Vinci”). Uwolniona książka trafia na ławkę w parku lub inne dostępne miejsce. W idealnej sytuacji znalazca, zauważywszy w książce adres strony internetowej i numer, loguje się i daje znać, że książka trafiła w jego ręce, a po przeczytaniu wyprawia ją w dalszą drogę. Podobnie jak w przypadku banknotów większość książek przepada bez wieści, a bookcrosserom pozostaje nadzieja, że darmowa lektura sprawiła komuś przyjemność.
1000 DZIENNIKÓW
Zabaw z internetową centralą wymyślono znacznie więcej, jednak część nie zdobyła wielkiej popularności i po paru latach zaginął po nich ślad, w innych mogła wziąć udział tylko ograniczona liczba osób. Wydaje się, że niektóre z wczesnych akcji przepadły, bo wyprzedziły nieco epokę. Chodzi mi np. o wymyślone przed erą łatwego dostępu do sieci i wszechobecnej fotografii cyfrowej projekty wykorzystujące jednorazowe aparaty fotograficzne. Z największym zainteresowaniem spotkały się Cameo (później Random-pixel) Kevina Coksa oraz PhotoTag Ricka Dietza i Susan Brackney.
Pomysłodawcy oddawali nieznajomym jednorazowe aparaty fotograficzne z prośbą, by każdy zrobił jedno zdjęcie i podał aparat dalej. Osoba, która skończy kliszę, była proszona o wysłanie aparatu pod wskazany adres, a zdjęcia po wywołaniu i zeskanowaniu miały trafić na stronę www. ProjektCameo (fury. com/cameo, www.randompixel.com). Projekt ruszył w 1998 r. Z pierwszych siedmiu puszczonych między ludzi aparatów wróciły dwa, w 2000 r. z 12 wróciło pięć. W ramach PhotoTag w latach 2000–2004 r. wysłano w świat 47 aparatów, z których siedem wróciło, zanim strona przestała być aktualizowana. Dziś fotografie stanowią element niemal wszystkich internetowych zabaw tego typu.
Projekt ToyVoyagers (www.toyvoyagers. com) przypomina bookcrossing, z tą różnicą, że zamiast książek na wolność puszcza się zabawki. Tylko część z nich zostawiana jest w miejscach publicznych, z nadzieją, że ktoś je przygarnie i odezwie się na stronie internetowej. Inne krążą między fanami serwisu ToyVoyagers. Każda zabawka ma swoje cele, np. wejść na Etnę czy zażyć kąpieli w fińskiej saunie, ma też swój fotoblog, dokumentujący jej przygody. Jeśli samemu nie było się w Australii, miło jest spojrzeć na swojego misia sfotografowanego na tle opery w Sydney.
Podobna idea przyświeca projektowi 1000 journals (1000 dzienników). W 2000 r. artysta o pseudonimie Someguy puścił w świat tysiąc zeszytów, prosząc osoby, do których trafią, o dodanie do nich tekstów, rysunków i zdjęć oraz odesłanie do San Francisco. Wrócił tylko jeden, zeskanowane strony można obejrzeć na 1000journals.com.
Ci, którzy tęsknią za czasami, gdy w skrzynce pocztowej znajdowało się pocztówki, dołączają do projektu postcrossing (www.postcrossing.com). Strona założona w 2005 r. przez Paula Magalhaesa z Portugalii ma już ponad 100.000 zarejestrowanych użytkowników ze 199 krajów, a liczba otrzymanych przez nich kartek zbliża się do 3.000.000. Zasada jest prosta: po dodaniu do bazy swojego adresu pocztowego otrzymuje się adres innej osoby, do której wysyła się pocztówkę. Gdy kartka dojdzie, adresat odnotowuje to w bazie, a adres nadawcy trafia do innego internauty, który śle mu kartkę. Rekordziści wysłali po ponad 1500 pocztówek.
Niektóre zabawy powstały przypadkiem, gdy pomysł spodobał się innym i zaczęli go kopiować. Tak narodził się np. Degree Confluence Project (www.conflu ence.org), polegający na odwiedzaniu i fotografowaniu miejsc przecięcia się południków i równoleżników o współrzędnych wyrażonych liczbą całkowitą. W taki sposób czas wolny spędzał w 1996 r. Alex Jarrett. Ponieważ relacje z wypraw umieszczał w internecie, z czasem dołączyli do niego inni. Dziś już ponad 5700 skrzyżowań miało gości, lecz nawet po wykluczeniu punktów na oceanach i w pobliżu biegunów na wizytę czeka jeszcze 10.000 miejsc.
Pozasieciowe gry internetowe łączy jedno – ich sercem i motorem jest strona www. Z niej uczestnicy czerpią informacje i na niej rejestrują swoje poczynania, a że jest ogólnodostępna, by przyłączyć się do zabawy, wystarczy mieć na to ochotę.
GDZIE JEST WIRUS?
Śledzenie wędrówek banknotów wydało się bezużytecznym wariactwem, dopóki nie przyciągnęło uwagi naukowców. W 2005 r. fizycy z Uniwersytetu Kalifornijskiego, uniwersytetu w Getyndze i Instytutu Maksa Plancka – wychodząc z założenia, że z ludźmi podróżują nie tylko pieniądze, lecz także wirusy – opublikowali w „Nature” artykuł, przekonujący że dane zebrane przez serwis Where’s George? mogą posłużyć do zbudowania modelu rozprzestrzeniania się epidemii. Niegdyś choroby rozprzestrzeniały się po świecie powoli, bo ludzie podróżowali rzadko i wolno. W średniowieczu epidemia potrzebowała trzech lat, by przejść z południa na północ Europy, przesuwając się średnio dwa kilometry dziennie. Dziś ludzie w kilka godzin pokonują ocean, przenosząc wirusy na inny kontynent. Podobne własności ma wędrówka banknotów.
Pojawienie się pierwszych zakażeń wirusem świńskiej grypy w Stanach Zjednoczonych stworzyło naukowcom możliwość sprawdzenia swojego pomysłu w praktyce. Model rozprzestrzeniania się epidemii po kraju, bazujący na danych ze strony Where’s George? autorstwa fizyków z Northwestern University pod kierownictwem Dirka Brockmanna, po wprowadzeniu pierwszych danych przewidywał około 2000 zachorowań na świńską grypę w ciągu czterech tygodni. Podobną prognozę, choć z użyciem innej metody, otrzymali naukowcy z Indiana University. Model oparty na wędrówkach banknotów cieszył się dużym zainteresowaniem mediów. W jednym z wywiadów Dirk Brockmann stwierdził: „Martwiłbym się, gdybyśmy pomylili się o rząd wielkości i np. zamiast 1000 przypadków byłoby ich 10.000”. I chyba wypowiedział to zdanie w złą godzinę, bo minęły zaledwie dwa tygodnie, gdy ogłoszono, że choć potwierdzonych zakażeń jest w Stanach 7415, w rzeczywistości ich liczba może już przekraczać 100.000. Gdy fakty zaczęły wyprzedzać model, Brockmann nie tracił rezonu i tłumaczył rozziew między modelem a raportami zaniżonymi danymi o liczbie zachorowań w Meksyku, które pierwotnie posłużyły do obliczeń. Po wprowadzeniu nowych danych model prognozował 90.000 zachorowań do końca maja, trafnie przewidział ogniska zachorowań w Kalifornii, Teksasie, Illinois i na Florydzie.