Nie wiem, czy jest wśród wszystkich marek samochodowych druga, która wywołuje we mnie tyle sprzecznych uczuć co Toyota. Z jednej strony cała stajnia „niepsujnych”, nowoczesnych ale zachowawczych, chętnie wybieranych w Polsce aut jak Auris, Yaris i Aygo. Z drugiej – luksusowe lexusy i samochód dla menedżera – Avensis, nie mówiąc o Corolli, która przez lata była główną nagrodą w konkursie Miss Polonia, przez co kojarzyła mi się z wielkim światem luksusu, pięknymi paniami z nogami długości 3/4 ekranu i powiewem zachodu (teoretycznie powinna z powiewem ze wschodu, ale wtedy takowy przywoływał na myśl co najwyżej radioaktywne wiatry z Czarnobyla i nie mniej trujące z Moskwy). Ale jakby tego było mało, Toyota to także stajnia osobliwości jak ujmujący mnie CH-R (tak wyobrażałem sobie nowego Juke’a, ale Nissan najwyraźniej przysypia) i nie ujmujący mnie wcale Prius, choć patrząc na sprzedaż można odnieść wrażenie, że jestem w mniejszości. Obok tych wszystkich grup jest jeden samochód, który sam w sobie jest grupą, czyli GT86.
Nie ukrywam, że od dawna żaden samochód nie ekscytował mnie tak jak GT86. Spoglądając w oczy kryzysowi wieku średniego, przelatują przez moją siwiejącą (szczęśliwie dość leniwie siwiejącą) głowę myśli: „a może by tak coś bardziej sportowego”. Na Porsche mnie nie stać, BMW też trochę drogo, a taki lekko używany GT86 jest niewiele droższy niż Nissan Qashqai i to w wyposażeniu podstawowym. Wydawało się więc, że to auto na miarę mojego kryzysu.
Mister Perfect
Auto w swojej powierzchowności podoba mi się bardzo. Coupé to moje ulubione nadwozie. Jeśli do tego dorzucimy soczysty kolor (który według mnie to marsjańska czerwień, ale został też określony przez inne osoby, brązowym jak i pomarańczowym) – idealnie. Nie zmieniłbym tu nic. Szkoda, że tak mało na rynku jest niedużych coupé w rozsądnej cenie, ale najwyraźniej brak zainteresowania takim segmentem. Tym lepiej dla Toyoty. Wsiadanie może osobom walczącym z kryzysem przysporzyć problemów, bo samochód jest naprawdę niski, szczęśliwie crossfity i siłownia utrzymujące moją tężyznę fizyczną na zadowalającym poziomie pozwalały mi wślizgiwać się do środka zwinnie niczym Daniel Craig do Astona Martina. Poczucie bliskości asfaltu nie opuszczało mnie także podczas samej jazdy. Samochód wydaje się resorakiem w świecie wielkich SUV-ów i chwilami miałem obawy, że zostanę rozjechany. Ale w miarę możliwości rozpychałem się na boki, warcząc od czasu do czasu groźniej niż mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać. Główne pytanie, które sobie zadawałem od kiedy zobaczyłem to auto, brzmiało: czy dwustukonny samochód z dwulitrowym silnikiem, w dość rozsądnej cenie jest rzeczywiście autem sportowym czy może pozorantem? Na prawdę nie wiele potrzebowałem, żeby sobie odpowiedzieć. Jedne światła, pierwsza prosta i wiedziałem: stanowczo samochód sportowy! Bulgoczący na wysokich obrotach silnik pozwala uwierzyć, że pod maską chowa się znacznie więcej niż 200 koni. Krótkie biegi, krótkie sprzęgło, sportowa kierownica i fotel. Do tego twarde zawieszenie i tylny napęd – trudno o dobitniejsze dowody świadczące o sportowym charakterze auta. I choć czasami widziałem niesportowe limuzyny, które z lekkością zostawiały mnie w tyle, mimo że prężyłem muskuły na wysokich obrotach, nie sądzę żeby ich kierowcy mieli aż tyle frajdy co ja. To trzeba usłyszeć i poczuć. Jakby tego było mało, deska i wykończenie, choć przyzwoite, to raczej minimalistyczne. Dokładnie takie, jakiego byśmy się spodziewali. Przyznam jednak, że gdybym miał na to wpływ, odkręciłbym szybkę i wpuścił wiatr zmian. Choćby malutką bryzkę.
Wciąż jednak to samochód do jazdy na co dzień. Tutaj jest różnie, jeśli chodzi o argumenty. O ile bagażnik zaskakuje pozytywnie(ok. 240 litów to nie rekord świata, ale mówimy o małym coupé), o tyle tylna kanapa bez problemu pomieści co najwyżej sporych rozmiarów skrzata po amputacji nóg, ewentualnie torbę średniej wielkości. Za to pozytywnie zaskakuje średnie spalanie, podczas nieprzesadnie ekonomicznej jazdy, na poziomie około 10 litów na 100 km. Nieźle!
Yes! Yes! Yes!
Dużo radości dostarczyło mi jeżdżenie GT86. Przez cały czas zadawałem sobie pytanie, czy samochód kupowany przez pasjonatów do jazdy po torach, to mógłby być mój kolejny wybór jako samochód do jazdy codziennej? Kilka rzeczy może irytować na dłuższą metę, jak choćby niezbyt wygodne wsiadanie/wysiadanie czy bardzo twarde nadwozie, ale osobom, które jak ja jeżdżą stosunkowo mało, wszystko to rekompensuje przyjemność z prowadzenia Toyoty. Jedyne moje obawy, których nie udało mi się zweryfikować, to jak poradzą sobie systemy kontroli trakcji w parze z tylnym napędem na śliskich polskich drogach, ale to już historia na inny klimat. Kupowałbym!
To już taka tradycja. Bonus dla wytrwałych: wywiad z Miss Polonia z 1988 roku.
Zdjęcia: Robert Wiertlewski