Ponure wieści. Specjaliści przewidują, że wkrótce dojdzie do katastrofy na orbicie, która zmieni wszystko

Jeszcze nigdy w historii na orbicie okołoziemskiej nie działo się tak dużo, jak obecnie. Mamy na orbicie dwie pełnoprawne stacje kosmiczne a rakiety co kilka dni dostarczają tam dziesiątki satelitów. Tak naprawdę sytuację zmieniły rakiety wielokrotnego użytku oraz powstające megakonstalecje satelitów. Dzięki nim tempo podboju kosmosu znacząco wzrosło. Problem w tym, że sytuacja ta ma poważne skutki uboczne.
Ponure wieści. Specjaliści przewidują, że wkrótce dojdzie do katastrofy na orbicie, która zmieni wszystko

SpaceX zrewolucjonizował technologie satelitarne wprowadzając do sektora kosmicznego megakonstelację Starlink. Okazało się, że w ramach jednego projektu można stworzyć sieć tysięcy niewielkich satelitów, które będą w stanie dostarczać internet na całej powierzchni Ziemi. Pierwotnie firma Elona Muska uzyskała pozwolenie na umieszczenie na orbicie 12 000 satelitów, jednak z czasem plany się rozrosły do rekordowych 42 000 satelitów. Zważając na to, że jeszcze na początku XX wieku na orbicie łącznie znajdowało się 2000 satelitów, fakt, że teraz jedna firma chce mieć na orbicie dwadzieścia razy więcej, jest iście zdumiewający.

Wyzwaniem jednak jest kontrolowanie tych wszystkich obiektów na orbicie okołoziemskiej i pilnowanie, aby żadne z nich się ze sobą nie zderzyły. W 2024 roku sytuacja wygląda poważnie. Chiny rozpoczęły budowę swoich megakonstelacji, a w kolejce stoją kolejni zainteresowani. W tym tempie kwestią czasu jest sytuacja, w której na orbicie będzie nie 10 000 a milion satelitów różnego rodzaju. Powstaje pytanie, czy jesteśmy w ogóle w stanie nad tym zapanować.

Czytaj także: Kosmiczna kolizja: chiński satelita został trafiony resztkami rosyjskiej rakiety

Warto także pamiętać, że na orbicie okołoziemskiej znajduje się już teraz ponad 30 000 śmieci kosmicznych o rozmiarach większych niż 10 centymetrów. Jak na śmieci przystało, nie posiadają one żadnych napędów, przez co nie mamy żadnej możliwości kontrolowania trajektorii ich lotu, nawet jeżeli uda nam się dostrzec zawczasu, że znajdują się na kursie kolizyjnym z innym śmieciem kosmicznym, czy satelitą.

I to jest bardziej poważny problem, niż się można spodziewać.

W najnowszym wywiadzie dla Forbesa jeden z inżynierów firmy LeoLabs zajmującej się monitorowaniem satelitów na orbicie okołoziemskiej przekonuje, że obecna sytuacja na orbicie to dosłownie tykająca bomba. Darren McKinght przekonuje, że do zderzenia dojdzie, prędzej czy później.

McKnight wie, co mówi. Jego firma śledzi za pomocą radarów obiekty o rozmiarach minimum 10 centymetrów. Warto jednak pamiętać, że na orbicie są także obiekty znacznie mniejsze i są ich całe miliony. Problem w tym, że przy prędkościach orbitalnych uderzenie obiektu o średnicy nawet kilku milimetrów jest w stanie uszkodzić satelitę, przebić stację kosmiczną czy zagrozić życiu astronautów, a przecież takich małych obiektów nawet nie śledzimy. Doskonałym przykładem jest tutaj uszkodzenie ramienia robotycznego Canadarm2 na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej w 2021 roku. Także i wtedy winnym okazał się niewielki śmieć kosmiczny.

Na wyższych orbitach znajdziemy także segmenty rakiet wyrzuconych w przestrzeń kosmiczną głównie przez Stany Zjednoczone i Związek Sowiecki w czasach, w których nikt za bardzo nie przejmował się tłokiem na orbicie okołoziemskiej. Te obiekty nigdy nie miały wrócić na Ziemię a jedynie dryfować sobie wokół Ziemi. Efekt? Zaledwie dwa lata temu dwa takie górne człony rakiety — jeden sowiecki, drugi amerykański — zbliżyły się do siebie na zaledwie nieco ponad 100 metrów.

Czytaj także: W oczyszczaniu orbity ze śmieci może pomóc technologia rodem z Gwiezdnych Wojen

Gdyby doszło do zderzenia, powstałby obłok tysięcy odłamków, z których każdy leciałby w swoją stronę, zagrażając innym satelitom. Gdyby któryś z nich zderzył się z innym satelitą, mógłby powstać kolejny obłok odłamków, które zaczęłyby uderzać w inne satelity. Taka reakcja łańcuchowa mogłaby doprowadzić do tzw. syndromu Kesslera, w którym coraz większa populacja odłamków niszczyłaby kolejne satelity, powiększając liczebność śmieci kosmicznych. Ludzkość mogłaby wtedy jedynie bezradnie obserwować rozwój sytuacji.

Warto zdać sobie sprawę z tego, do czego doprowadziłaby taka sytuacja. Nie mamy praktycznie żadnych technologii, które pozwoliłyby nam oczyścić tak zaśmieconą orbitę okołoziemską. Samoistne oczyszczenie przynajmniej najniższych orbit mogłoby zająć dekady. Do tego czasu musielibyśmy sobie zrobić przerwę nie tylko w lotach załogowych, ale w wysyłaniu sond kosmicznych, teleskopów kosmicznych i satelitów komunikacyjnych. Na taki hamulec w rozwoju chyba nie jesteśmy przygotowani.