Ta dramatyczna historia ma niewiele wspólnego z prawdą. Faktem jest, że co mniej więcej cztery lata występuje tzw. rok lemingów, kiedy to populacja tych gryzoni na danym terenie zwiększa się nawet tysiąckrotnie. Istotnie, lemingom robi się wówczas ciasno i szukają nowych siedlisk. Niekiedy dochodzą nad morze i próbują je przepłynąć, co jest ponad ich siły, jednak te utonięcia są nieszczęśliwymi wypadkami, a nie aktami samobójstwa.
Do utrwalenia mitu o samobójczych skłonnościach arktycznych gryzoni najbardziej przyczyniło się studio Walta Disneya i film „Białe pustkowie” z 1958 r., pokazujący lemingi skaczące z urwiska na pewną śmierć. Filmując przyrodę, nie sposób nie uciekać się do małych oszustw, w tym przypadku jednak uzyskano efektowne zdjęcia drogą bardzo nieuczciwą. Film kręcono w kanadyjskim stanie Alberta, gdzie lemingi nie występują, kupiono je więc od eskimoskich dzieci zupełnie gdzie indziej. „Migrację” zwierząt sfilmowano w taki sposób, by kilkadziesiąt lemingów wyglądało jak tysiące, po czym zawieziono gryzonie nad rzekę i zepchnięto nad urwisty brzeg, gdzie mogły się salwować jedynie ucieczką w dół.
Mit o samobójstwach lemingów nie narodził się w głowach filmowców, ma źródła w Skandynawii, gdzie przed wiekami tak tłumaczono sobie nagłe wzrosty i spadki liczby lemingów. Naukowcy do dziś nie znają przyczyny tych zjawisk, choć podejmują różne próby wyjaśnienia – od pogody po plamy na Słońcu.