Tomasz Judym, bohater powieści Stefana Żeromskiego „Ludzie bezdomni”, budzi politowanie współczesnych czytelników. A także szyderstwo. Jest bowiem tak nierzeczywisty, nierealistyczny. To społecznik skłonny do rezygnacji z własnych dochodów, byle tylko pomagać chorym, których nie stać na sfinansowanie leczenia. Najpierw namawia warszawskich lekarzy, by zechcieli za półdarmo (albo wręcz za darmo) przyjmować tych, którzy nie mogą opłacić wizyty. Potem w uzdrowisku Cisy (pod tą nazwą ukryty jest Nałęczów) walczy z dyrektorem sanatorium o zasypanie lokalnych stawów (malowniczych, ale będących też siedliskiem malarycznych komarów, które są utrapieniem dla chłopów). Wreszcie osiada w Zagłębiu, by leczyć robotników.
Jego mentorem jest inżynier Korzecki, który wprowadza go w mroczny świat klasy robotniczej, zdegenerowanej przez warunki życia i pracy. Korzecki sam jest społecznikiem (o skłonnościach samobójczych) mocno zaangażowanym w pomoc biednym i wykorzystywanym pracownikom tamtejszych zakładów.
W finale powieści Judym odrzuca wyznanie miłości Joasi Podborskiej, tłumacząc, że życie rodzinne przeszkodziłoby mu w pełnieniu służby społecznej. To o tyle dziwne, że Joasia – sierota marząca o prawdziwym domu – ze skłonnościami do pracy społecznej – wydaje się idealną towarzyszką życia dla kogoś takiego jak doktor Tomasz. Postawa Judyma wygląda więc na dziwactwo nie tylko z punktu widzenia dzisiejszych, ale nawet i tamtych skłonnych do egzaltacji czasów.
A jednak… Kiedy inżynier Korzecki popełnia samobójstwo, wygląd jego mieszkania – do którego wpada poinformowany o zdarzeniu Judym – budzi niepokój. Panuje tam ogromny rozgardiasz, szuflady są wyciągnięte, a ich zawartość przemieszana, jakby ktoś w nich grzebał. Na biurku inżyniera leży anatomiczny portret ludzkiej głowy z naniesionymi czerwonymi liniami prowadzącymi od potylicy do skroni. Także układ zwłok budzi wątpliwości: wygląda to tak, jakby ofiara strzelała, przykładając rewolwer do potylicy właśnie – a tak raczej nie czyni samobójca.
Jednym słowem, wnikliwy czytelnik dojrzy w tej scenie liczne niekonsekwencje, które każą podważyć tezę o samobójstwie inżyniera. Ta scena to raczej portret skrytobójstwa! I to takiego, jakie bywa udziałem policji politycznej…
W scenie finałowego rozstania z Joasią dr Judym jest podekscytowany, niemal wściekły. Wskazując na nędzne mieszkania zagłębiowskiej klasy robotniczej, prawie krzyczy: „Ja muszę rozwalić te śmierdzące nory”. Tak nie zachowuje się społecznik i lekarz, tylko rewolucjonista. I dalej tłumaczy Joasi, że wolałby umrzeć jak Korzecki (co budzi przerażenie dziewczyny, myślącej że chodzi o śmierć samobójczą), a wreszcie wzdycha, że chciałby jej coś ważnego powiedzieć, ale nie może. Joasia jest zdezorientowana i, ulegając perswazji ukochanego, odchodzi.
Powieść Żeromskiego ukazała się w roku 1899. Narastały wtedy niepokoje społeczne, które eksplodują rewolucją 1905 r. W zaborze rosyjskim wzmaga się polska działalność konspiracyjna. Pisarz musiał liczyć się z cenzurą carską, ukrył więc przesłania swej książki w metaforycznych niedopowiedzeniach. I tak – Korzecki to w istocie patriotyczny konspirator, którego zabija carska tajna policja, inscenizując samobójstwo. Zaś Judym, wciągnięty przez niego do konspiracji, odrzuca życie rodzinne z Joasią, by nie narażać jej na niebezpieczeństwo. Niczego konkretnego nie może jej powiedzieć, ujawnić – to wszak fundamentalna zasada konspiracji. Zrywając z nią, co jest dla niego prywatnym dramatem, chce ją w ten sposób chronić – poświęcając własne szczęście.
Istnieją świadectwa z przełomu wieków, że dla ówczesnych odbiorców taka interpretacja wyborów Judyma była całkowicie naturalna. Ówcześni czytelnicy rozumieli aluzje Żeromskiego. Znając sympatie polityczne pisarza, domyślali się, że Judym zapewne wstąpił – z inicjatywy Korzeckiego – w szeregi Organizacji Bojowej Polskiej Partii Socjalistycznej. Warto dodać, że z tą strukturą był związany w owym czasie Józef Piłsudski.
A zatem nie śmiejmy się z Judyma. Jest bardziej skomplikowany, niż uczą o nim (niestety) w dzisiejszych szkołach.