Krystyna Romanowska: Kim jesteś?
Richard Bolstad: Można powiedzieć, że uczę coachów coachingu, czyli jestem nauczycielem nauczycieli. Jestem też „fanatykiem badań”, wszystko to, czego uczę, jest oparte na danych naukowych. Lubię wiedzieć, że moja praca idzie we właściwym kierunku.
Twoja metoda Transforming Communication nie ma nawet dobrego polskiego odpowiednika. Komunikacja Transformująca nie brzmi zbyt fortunnie. Na czym właściwie ona polega?
– Transforming Communication oznacza „komunikację przekształcającą”, ale także „komunikację, która przekształca”. Chodzi o to, że sposób, w jaki mówimy, wpływa nie tylko na nas, na to, co mówimy, ale także na rzeczywistość. Ta metoda opiera się m.in. na założeniu, że każdy z nas może wygrać, jeżeli chcemy pokojowo rozwiązać jakiś konflikt.
Zamierzasz zjeść z rodziną kolację o godzinie osiemnastej, a w tym samym czasie twoje dzieci chcą koniecznie obejrzeć ulubiony program w telewizji. Czy każdy w tej sytuacji może czuć się wygrany?
– Może. W tej typowej sytuacji rodzinnej mamy kilka rozwiązań. Pierwsze z nich, w którym na wygranej pozycji byliby rodzice: wyłączamy telewizję i jemy kolację w wisielczej atmosferze – dzieci zdenerwowane, że przepada im program, rodzice niezadowoleni, bo udziela im się kiepski nastrój dzieci. Drugie wyjście: pozwalamy obejrzeć dzieciom program przy jedzeniu, ale obwiniamy je za to, że to robią. Kompromis, czyli de facto obie strony przegrywają, bo nie dostają w pełni tego, czego chcą, może polegać na tym, że oglądamy połowę programu, a następnie wszyscy jemy pyszny deser. Natomiast sytuacja, w której wszyscy wygrywają, jest prosta: nagrywamy program i oglądamy wtedy, kiedy nie musimy jeść, jesteśmy zrelaksowani.
Elegancko i skutecznie.
– Tak, to metoda, która rozwiązuje konflikty tak niezauważalnie i bezboleśnie, że często uczestnicy po fakcie wcale nie nazywają tej sytuacji konfliktem. I w tym sensie wygrana nie jest tylko metodą rozwiązywania konfliktów, jest po prostu sposobem na życie maksymalizującym współpracę.
Walczysz za pomocą tej metody z niektórymi mitami, np. że nagradzanie jest skuteczne i że warto być posłusznym pracownikiem.
– Posłuszeństwo nie jest cnotą. Jest szkodliwe. Theodore Marmot z brytyjskiego Tavistock Institute zbadał śmiertelność urzędników służby cywilnej niższego szczebla – ludzi dobrze sytuowanych. Była 3,5 razy wyższa niż ich przełożonych. Ludzie, wobec których kierowane są nieprzewidywalne i nieposkromione żądania, mający niewielki wpływ na to, co się dzieje wokół nich, częściej chorują na serce. Podobnie jest z nagrodami i karami – to po prostu dwie strony monety zwanej władzą – tam, gdzie jest dużo kar, zwykle też jest dużo nagród, a z badań amerykańskiego autora książek o świadomym rodzicielstwie Alfie Kohna wynika, że osoby nagradzane potrzebują dwa razy więcej czasu, aby rozwiązać jakiś problem, niż ci, którzy po prostu go rozwiązują. Kiedy ludzie odchudzający się lub rzucający palenie byli nagradzani w pierwszej fazie postępów, potem zaczynali kłamać co do osiąganych rezultatów.
Co więc może motywować do pracy? Konkurencja?
– Rywalizacja i konkurencja zakładają, że ktoś przegrywa, a ktoś wygrywa. To jest obce filozofii, którą propaguję. Zresztą badania robione przez Roberta Helmreicha, który pracował z utytułowanymi naukowcami, biznesmenami, pilotami linii lotniczych i studentami, wykazały, że konkurencja i rywalizacja obniżają osiągnięcia, zamiast je podwyższać.
Czy zawsze zasada wygrana–wygrana jest najlepszym rozwiązaniem?
– (śmiech) W przypadku, kiedy łapiesz dziecko wybiegające pod samochód, nie ma czasu na negocjacje, więc tutaj na pewno się nie sprawdza. Ale to zaskakujące, w jak wielu przypadkach działa.
Czego potrzeba, żeby nauczyć się stosować metodę wygranawygrana częściej, niż to robimy?
– Przede wszystkim musimy zmienić swoją komunikację. Okazuje się, że to, co mówią psychologowie: „Mów zawsze o swoich uczuciach”, wcale nie jest podstawą dobrej komunikacji. Wręcz przeciwnie: należy się skupić na uczuciach rozmówcy, np. przez zadawanie pytań otwartych. Jeżeli już mamy zamiar mówić o sobie, róbmy to tak, żeby jak najmniej obwiniać drugą osobę i wystrzegajmy się protekcjonalnego mówienia: „powinnaś/powinieneś zrobić to lub tamto”. Ludzie, stawiając czoło konfliktowi w związku, mają skłonność do negowania wszystkiego, co do tej pory zaszło między nimi.
Tymczasem ja radzę razem ze specjalistami z nurtu psychologii pozytywnej: skupiaj się na jasnych stronach swojej miłości i swojego życia. O tym, jak ważne jest to, co i jak mówimy, przekonują doświadczenia Johna Goodmana, amerykańskiego coacha. Po pięciominutowej obserwacji rozmawiającej, a często kłócącej się pary Goodman potrafi przewidzieć, czy ci ludzie będą razem przez następne kilka lat, a nawet określić, ile to będzie lat z ponad 80-procentową dokładnością! Jak to robi? Obserwuje mowę ciała i słucha zdań padających z ust rozmówców. Niektóre są tak raniące, obarczające winą, że wykluczają porozumienie, i wtedy można powiedzieć: „tej parze nie wróżę więcej niż jeszcze trzy lata wspólnego pożycia”.
Jakich wobec tego słów czy zdań należy unikać w bliskich związkach?
– Wiadomość dobra jest taka: jeżeli w związku jest poczucie przyjaźni, nieważne są argumenty, jakich się używa. Nie chodzi bowiem tylko o słowa, chodzi o poczucie miłości i bliskości, o swoistą synchronizację: ten sam ton głosu, ba – podobną szybkość pulsu. Jeżeli ludzie nie mają wobec siebie dobrych uczuć, mogą używać eleganckich i wyważonych argumentów, a to i tak im nie pomoże. Natomiast ci będący w bliskim związku mogą nawet siebie obrazić, ale to nie spowoduje rozpadu ich relacji. W związkach należy mówić o konfliktach, spierać się, dyskutować. Z badań Goodmana wynika jednak jedna podstawowa rzecz: związek najlepiej buduje mówienie magicznego słowa „tak”.
W tej chwili dużo mówi się o umiejętności wyznaczania i osiągania celów. Po czym okazuje się, że łatwiej je wyznaczyć niż osiągnąć. Dlaczego?
– W doskonałej książce Richarda Wisemana „59 sekund” autor opisuje obserwacje pięciotysięcznej grupy osób mających osiągnąć różne cele życiowe: nowe związki, zmianę pracy, podniesienie kwalifikacji, rzucenie palenia itp. Obserwacji byli poddani przez rok i tylko 10 proc. zrealizowało swoje zamierzenia. 90 proc. tego nie zrobiło.
Dlaczego? Bo byli zbyt skupieni na opisywaniu celów, na tym, jak się będą czuli, kiedy je osiągną. Owszem, sensoryczne określenie swojego celu jest ważne, ale to nie wszystko. Popatrz na płytę DVD. Ona działa tylko wtedy, kiedy zacznie się kręcić. I tak samo jest z celem. Nie osiągniesz go, dopóki nie zaczniesz po prostu robić tego, co sobie zamierzyłeś. To najprostsze rozwiązanie z możliwych. Nie ma w tym wielkiej filozofii. Po prostu rób to. Konsekwentnie.
Ludzie coraz częściej myślą: jeżeli czegoś naprawdę chcę, to na pewno to dostanę.
– Ostrzegam przed tego typu magicznym myśleniem, którego w mojej 40-letniej już pracy zauważam – ze zdziwieniem! – coraz więcej. Jest ono szalenie destrukcyjne, bo zwalnia z jakiejkolwiek odpowiedzialności i chęci działania. Usprawiedliwia bezczynność, przenosząc odpowiedzialność za nasz los w jakieś nieokreślone obszary wszechświata. Bądźmy dziećmi wszechświata, ale działającymi, a nie marzącymi o niebieskich migdałach!
Nie każdy może być każdym i nie wszyscy w życiu dostaną to, czego chcą?
– (śmiech) Tak, nie wszystko w życiu jest możliwe i marzenia nie każdego z nas się spełnią. Ale przyjrzyjmy się jeszcze jednemu doświadczeniu, które zrobiono w USA cztery lata temu. Grupa ludzi zaczynała pracę w hotelu jako sprzątacze. Wszyscy zostali przebadani przez lekarzy, oceniono ich stan fizyczny. Połowie osób oznajmiono: idziecie do tej pracy, żeby usprawnić swoje mięśnie, nabrać muskulatury, schudnąć, poruszać się, być zdrowszymi. Drugiej połowie powiedziano po prostu: będziecie sprzątać. Po pół roku zbadano ich po raz drugi. I co się okazało?
Że ci pierwsi byli zdrowsi i sprawniejsi niż ci drudzy.
– Właśnie. Dlaczego? Bo ci przeznaczeni do sportu mieli inną motywację niż zwykli sprzątacze. I to ona dodawała im sił.