Bolesław Bierut zmarł w Moskwie w marcu 1956 r. Przez wiele lat krążyła plotka, że do jego śmierci przyczynili się radzieccy towarzysze. „Pojechał w futerku, wrócił w kuferku” – komentowała polska ulica.
Tuż po zgonie Bolesława Bieruta w marcu 1956 r. jako młody reporter Polskiej Agencji Prasowej pomyślałem: dlaczego nie uzyskać wypowiedzi na temat choroby, leczenia i okoliczności śmierci pierwszej wtedy osoby w państwie od szefa jego ekipy lekarskiej? Poprosiłem o aprobatę dla mojej inicjatywy kierownika redakcji krajowej PAP red. Stanisława Bańkowskiego. Zmarszczył brwi, popatrzył na mnie drwiąco, z powątpiewaniem i powiedział: „spróbuj”.
Zwróciłem się wtedy do lekarza osobistego Bieruta prof. Mieczysława Fejgina. Ten, z pewnym ociąganiem, przystał na propozycję. Udzielił wywiadu, prosząc jednak, aby publikacja jego wypowiedzi uzyskała akceptację kierownictwa rządowego. Tekst wywiadu powędrował więc na samą górę, do premiera Józefa Cyrankiewicza. Skąd już nie powrócił…
Grzebiąc ostatnio w swoich przepastnych szufladach, znalazłem notes z moim ołówkowym zapisem wypowiedzi prof. Fejgina sprzed lat.
Wypowiedź ta jest godna uwagi z dwojakiego względu. Po pierwsze – w postaci suchych lekarskich stwierdzeń, dotyczących kondycji fizycznej Bolesława Bieruta, przedstawia okoliczności jego zgonu. A to w sytuacji pojawiających się raz po raz najróżniejszych spekulacji na ten temat (z reguły opartych na domniemaniach) wyjaśnia niektóre fakty.
Po drugie – z tych skąpych co do informacji pozamedycznych wypowiedzi lekarza wyłaniają się mimo wszystko pewne szczegóły, pozwalające na dopełnienie wizerunku człowieka, który w owych latach odgrywał tak wielką rolę w państwie.
Pamiętajmy, że słowa prof. Fejgina, ograniczające się tylko do spraw lekarskich, mają cały czas bardzo konkretne tło polityczne. Dotyczy to zwłaszcza okresu tuż przed śmiercią Bolesława Bieruta. „Zjazd komunistów radzieckich”, w którym uczestniczy wtedy Bierut i o którym mowa w wywiadzie, to przecież pamiętny XX Zjazd KPZR z historycznym referatem Nikity Chruszczowa, obnażającym system stalinowski. To czas prawdziwego trzęsienia ziemi dla ortodoksów partyjnych, takich właśnie jak Bierut, czas ich niepokoju, zagubienia, a nawet przerażenia…
Oto treść zanotowanej przeze mnie wypowiedzi profesora Mieczysława Fejgina. Zachowuję oryginalną, skrótową formę zapisu tego, co wtedy usłyszałem od lekarza.
„Jako lekarz znałem Bolesława Bieruta od lata 1946 roku. Wtedy to nastąpiło pierwsze pojawienie się niedomogi wieńcowej – wystąpił ból w okolicy serca. Potem były – dosyć rzadko, od czasu do czasu – nieznaczne, przemijające dolegliwości serca. Natomiast wiosną 1950 r. wystąpił silny ból w okolicy serca z klinicznymi objawami zawału. Po sześciu tygodniach leżenia pacjent powrócił do zdrowia.
W ciągu następnych kilku lat stan zdrowia Bolesława Bieruta był stosunkowo niezły, z tym, że w okresach wytężonej pracy, kiedy np. nocami sam pisywał teksty referatów i przemówień, bywały okresy bezsenności z bólami głowy oraz przemijające odczucia ucisku w okolicy serca.
W okresach większego natężenia pracy wypoczywał zawsze mało i niedostatecznie. W tym czasie był wielokrotnie badany i konsultowany z udziałem profesorów Landaua, Płockiera i Semerau-Siemianowskiego, a raz z prof. Wowsi, jednym z największych radzieckich internistów.
Tak było do wiosny 1953 roku, kiedy to w czasie urlopu, spędzanego w Łańsku, nad jeziorem, wystąpił ból w okolicy prawej strony klatki piersiowej o charakterze neuralgii międzyżebrowej. Jednocześnie stwierdzono objawy łagodnego zapalenia nerek. Pacjent konsultowany był wtedy z prof. Semerau-Siemianowskim i z prof. Płockierem. Zalecono dłuższy wypoczynek i leczenie klimatyczne. Jednak B. Bierut nie stosował się do zaleceń lekarzy i po zaledwie kilkudniowym leżeniu powrócił do pracy. Uważał, że czuje się dobrze, swoje niedomogi tłumacząc po swojemu lekkim przeziębieniem.
Przy systematycznej kontroli moczu (co tydzień) stwierdzono, że ilość białka była stosunkowo niewielka, a czynność nerek zupełnie dobra, prawidłowa. A więc ogólny stan był dobry, poza sporadycznymi dolegliwościami tak jak bywało dawniej, przy bardziej intensywnej pracy.
W ciągu następnego roku jednakże ilość białka stopniowo powiększała się przy ogólnie dobrym samopoczuciu. Pomimo wielokrotnego zalecania przez lekarzy podjęcia dłuższych wypoczynkowo-klimatycznych kuracji w ciepłym klimacie – B. Bierut nie przerywał swoich zajęć. Na nic się zdawały i naciski najbliższych współpracowników.
W 1954 r. zgodził się wprawdzie wyjechać na urlop na Krym, jednakże po dwóch tygodniach przerwał ten pobyt i poleciał do Chin, skąd powrócił z pogorszonym stanem nerek.
W ciągu 1955 r. stan Bolesława Bieruta ulegał stopniowemu pogorszeniu. Często występowały stany lekkiej grypy. Ilość białka w moczu stopniowo wzrastała. Sensacje ze strony serca, uczucie osłabienia występowały częściej i miały charakter wyraźnie postępującej miażdżycy tętnic serca. Powinien wtedy co najmniej przez pół roku nie pracować.
W sierpniu 1955 r. B. Bierut pojechał na urlop do Nałęczowa i tam przebył silną grypę z odpowiednim pogorszeniem ogólnego stanu i [wystąpił] białkomocz. Poczęły występować obrzęki na nogach i większe osłabienie ogólne. Byłem w Nałęczowie i namawiałem pacjenta do zmiany miejsca wypoczynku. Niechętny był temu. Mówił: »Przy okazji«…
Zaraz potem, po powrocie do Warszawy, odbyła się narada z prof. Płockierem i prof. Biernackim. W jej wyniku
B. Bierut zgodził się pojechać do Moskwy na dokładne ogólne zbadanie.
W Moskwie, gdzie przybyliśmy wraz z dokumentacją leczenia B. Bieruta, odbyto naradę z udziałem szeregu najwybitniejszych specjalistów – internisty, neurologa, urologa. Zdecydowano skierować pacjenta do miejscowości Barwicha pod Moskwą, gdzie został dokładnie zbadany. Stwierdzono ogólną miażdżycę ze szczególnym zajęciem tętnic wieńcowych, przewlekłe zapalenie nerek i ogólne wyczerpanie. Postanowiono zatrzymać pacjenta w Barwisze na okres 4–6 tygodni. I tam B. Bierut przebywał do połowy października. Powrócił do Warszawy ze znaczną ogólną poprawą. Zbyt szybko jednak włączył się ponownie do wyczerpującej pracy.
W końcu grudnia, nagle w nocy, nad ranem, zostałem wezwany do B. Bieruta z powodu wystąpienia zapalenia prawego płuca z zajęciem opłucnej. Choroba przebiegała dość łagodnie. Gorączka szybko ustąpiła, a po 8–9 dniach ustąpiły objawy zapalenia płuc. Chory zaczął wstawać. W okresie choroby kilkakrotnie konsultowałem z prof. Płockierem i prof. Biernackim.
Nalegania lekarzy, ażeby parę tygodni po przebyciu zapalenia płuc B. Bierut spędził w jakiejś miejscowości klimatycznej, podgórskiej, np. w Wiśle, nie odniosły skutku – nie zostały uwzględnione przez pacjenta, gdyż – jak oświadczył – musiał wyjechać do Moskwy w ważnych sprawach państwowych (styczeń 1956 r.).
W kilka dni po powrocie z Moskwy, 15 stycznia, nad ranem, wystąpił napad migotania przedsionków – napad zupełnej niemiarowości skurczów serca, któremu towarzyszyły objawy dyspeptyczne (dolegliwości żołądkowo-kiszkowe – pozostałości podróży chińskiej). Napad ustąpił po zastrzyku.
Bierut kilka dni pozostawał w łóżku. 15, 18 i 21 stycznia 1956 odbyły się narady z udziałem profesorów Płockiera i Biernackiego. Zwrócono uwagę ponownie na nerki. Był także prof. Penson (?) z Gdańska w sprawie nerek. Wskazał konieczność dłuższego leczenia sanatoryjnego w uzdrowisku klimatycznym. Ostatecznie sformułowano zalecenie kilkumiesięcznego sanatoryjnego leczenia w ciepłym klimacie.
Tymczasem, zamiast do sanatorium, Bolesław Bierut pojechał na początku lutego do Moskwy na zjazd komunistów radzieckich. Zalecono przelot samolotem, ale względy meteorologiczne uniemożliwiały to, więc pojechał pociągiem. Podczas jazdy przeziębił się. Do Moskwy przyjechał z gorączką. Tam jednakże uczestniczył w zjeździe, pomimo że był silnie przeziębiony i cały czas miał stany podgorączkowe. Badał go wtedy prof. Markow. Okres podgorączkowy trwał kilka dni, potem bez gorączki, a następnie znów pojawiła się wysoka ciepłota z objawami prawostronnego zapalenia płuc. Najwyższa temperatura wystąpiła 29 lutego – 38,9 stopnia. Pod wpływem stosowanych na miejscu antybiotyków gorączka ustąpiła. Szybko też zaczęły ustępować objawy zapalenia płuc. Ustąpiły one całkowicie 6 marca.
Przez cały czas trwania zjazdu (zakończył się 25 lutego) Bolesław Bierut obecny był na sali obrad. Jak wynikało z relacji prof. Markowa (prof. Fejgin przybył na wezwanie do Moskwy 2 marca, przyp. aut.), pacjent jedynie dwa razy po pół dnia przebywał wtedy, podczas trwania zjazdu, w łóżku. Jak zawsze zresztą nie słuchał przestróg i zaleceń lekarzy. Położył się dopiero po zakończeniu zjazdu.
W czasie choroby codziennie odbywał długie, wyczerpujące rozmowy telefoniczne, odbierał obfitą pocztę. Ogromnie przejmował się sprawami państwowymi. Cały czas utrzymywał nieprzerwany kontakt z Warszawą. Kiedy w okresie rozpoczętej rekonwalescencji zalecano, ażeby jeszcze przez tydzień co najmniej nie opuszczał domu, a następnie ażeby udał się do podmoskiewskiej miejscowości klimatycznej (Barwicha) – Bolesław Bierut nalegał, ażeby ten czas spędzić w kraju, gdyż – jak mówił – nieobecność w tym czasie w Polsce bardzo go denerwuje, wytrąca z równowagi, wywołuje bezsenność.
Dziesiątego marca po raz pierwszy wyszedł na 20-minutową przechadzkę. Poza osłabieniem, czuł się dobrze. 11 marca także był na 40-minutowym spacerze. Tego dnia przeprowadził długą, przeszło godzinną rozmowę telefoniczną z Warszawą. Miał odwiedziny. Długie rozmowy… I tego dnia, w godzinach popołudniowych nagle zasłabł. Stracił przytomność. Tętno stało się ledwie wyczuwalne. Jednak po kilku minutach, po zastrzykach nasercowych, stan ten ustąpił. Tętno i ciśnienie wróciły do normalnego stanu. Cały czas był przy nim dyżurujący lekarz, a później i prof. Markow.
Wieczorem, po środkach nasennych, Bolesław Bierut spokojnie zasnął. Ale o 6 rano u śpiącego wystąpił charczący oddech i objawy ciężkiej zapaści z zanikiem tętna i ciśnienia, które pomimo bardzo energicznego postępowania leczniczego, trwały do czterech godzin, po czym tętno i ciśnienie poprawiły się. Samopoczucie chorego było na ogół dobre. Nie odczuwał dolegliwości poza osłabieniem i uczuciem ucisku w mostku.
Ten stan trwał do wieczora, do godziny 23. Wykonany z rana, po pierwszym napadzie, i drugi o godz. 22 tego dnia, elektrokardiogram wykazywał cechy zawału serca. Parę minut po 23, w czasie pobytu prof. Markowa w pokoju chorego i przygotowywania zastrzyku dożylnego, nagle, w czasie spokojnej rozmowy, nastąpiła utrata przytomności i zatrzymanie serca, a w trzy minuty potem i oddechu. Natychmiastowe zabiegi dokonywane wspólnie z prof. Markowem w postaci sztucznego oddychania, masażu serca, zastrzyków dosercowych – nie dawały żadnego skutku.
Nastąpił zgon.
Bolesław Bierut, pomimo postępujących objawów świadczących o miażdżycy naczyń sercowych i zajęciu nerek, nie przerywał właściwie nigdy intensywnej pracy. Mimo wielokrotnych, ciągłych nalegań lekarzy, nigdy nie przeprowadził radykalnych kuracji klimatyczno-wypoczynkowych z całkowitym wyłączeniem się z pracy (kilka miesięcy), a które były niezbędne do opanowania chorób. Nawet w czasie krótkotrwałych urlopów nie przerywał swoich zajęć. Ciągle przyjeżdżali do niego kurierzy, trwała intensywna korespondencja, odbywały się liczne spotkania robocze. Żadnego odpoczynku. Przestrzegał jedynie diety i przestał, na zalecenie lekarzy, palić już po pierwszym zawale. Leczył się tylko doraźnie. Zlekceważył zwłaszcza ostatni epizod zapalenia płuc, co wywołało ponowny rzut.
Jako pacjent Bolesław Bierut był niezmiernie uprzejmy. Jego stosunek do lekarzy był pełen kultury. Nie doceniał jednakże powagi sytuacji i zaleceń. Nie stosował się do nakazów lekarskich, traktując je jako przejawy przesadnej ostrożności i asekuranctwa. Ciągle powtarzał, że lekarze »nie mają zmysłu politycznego«, że nie może sobie pozwolić na odpoczywanie. Twierdził, że nie czuje się aż tak źle, aby musiał się leczyć”.