Głęboko w gęstwinach amazońskiej puszczy, na pograniczu Brazylii i Peru, żyje lud Kaxinawá. Legenda głosi, że dawno temu zapadł na tajemniczą chorobę. Wszystkie znane szamanom rośliny lecznicze okazały się nieskuteczne. Jeden z uzdrowicieli zwany Kampu wypił halucynogenny napój Ayahuasca i zniknął w lesie. Chciał w odosobnieniu doświadczyć wizji, która pomogłaby mu znaleźć rozwiązanie i uratować plemię. Objawiła mu się bogini lasu trzymająca zieloną żabę nadrzewną. Nauczyła go zbierać truciznę z jej skóry i leczyć nią ludzi. Dzięki temu plemię Kaxinawá uniknęło zagłady.
Po śmierci Kampu jego dusza zamieszkała w ciele płaza, a wiele amazońskich ludów zaczęło aplikować sobie jego truciznę. Jedni zwą ją kambo, inni sapo (hiszp. żaba) lub vacina da floresta (leśna szczepionka). Wszyscy wierzą, że wzmacnia organizm i uodparnia na wiele chorób.
Droga do zielonej żaby
Aby doświadczyć działania sapo na własnej skórze, wyruszyłem z przyjaciółmi do Iquitos – jednego z najbardziej odizolowanych miast na świecie, do którego można dotrzeć tylko samolotem lub łodzią. Z Limy, stolicy Peru, jechaliśmy 30 godzin autobusem do Tarapoto (przestrzeń między siedzeniami nie pozwoliłaby rozprostować nóg nawet karłom). Dalszą drogę trzeba było już przebyć na pokładzie wieloosobowej zdezelowanej motorówki, w której za dach robił baner wyborczy. Do upalnego i dusznego Iquitos dotarliśmy obolali, wymęczeni i brudni, obiecując sobie, że wrócimy samolotem.
Po kilku dniach odpoczynku, objadania się owocami i rozmów z mieszkańcami intensywnie opijającymi początek karnawału, trafiliśmy na trop odpowiedniego curandero. Nazywał się Jairó, ziołolecznictwa nauczył go ojciec, też szaman. Ruszyliśmy z nim w okolice jednego z mniejszych dopływów Amazonki – dzień drogi od Iquitos – gdzie żyje najwięcej zielonych żab. Wybraliśmy najtańszy środek transportu – kilkupoziomową barkę przewożącą pasażerów, świnie, kury, drewno i tony ryżu.
Każdy z podróżnych musi mieć hamak, bo pokład pasażerski to wielka, pokryta blachą falistą przestrzeń z przyspawanymi rurkami, na których należy powiesić hamaki. Liczby miejsc się nie ogranicza, więc ścisk jest trudny do opisania. Nikt się tym jednak nie przejmuje. Pasażerowie wpasowują się w najmniejszą lukę i upchnięci w swoje kokony śpią w najlepsze.
Po kilkunastu godzinach przesiedliśmy się do czółenka zwanego pekepeke, którym wpłynęliśmy w jeden z bocznych kanałów. Parę godzin później znaleźliśmy się w altance u wujka Jairó, ponoć jednego z najlepszych specjalistów od polowań na trujące płazy. Uaktywniają się one po zmroku, kiedy powietrze robi się wilgotne, i zaczynają prowadzić ożywione rozmowy. Na łowy wyruszyliśmy więc wieczorem. Wujek Jairó torował sobie drogę maczetą i wydzierał się raz po raz. W końcu nadeszła odpowiedź – rechot z czubka drzewa. Jairó wspiął się na górę i po chwili trzymał w dłoni zdezorientowane zwierzę. Łypiący wielkimi szarymi oczami płaz to Phyllomedusa bicolor, jedna z chwytnic. Buduje sobie gniazda z liści wysoko na drzewach, tam też samica składa skrzek. Z jaj wylęgają się kijanki, które wpadają do wody, gdzie żyją aż do metamorfozy. Kiedy osiągną dorosłość, nie muszą bać się drapieżników. W stresie produkują trującą wydzielinę, której zapach odstrasza potencjalnych agresorów. Chociaż chwytnice nie mają naturalnych wrogów, są zagrożone wyginięciem, ponieważ ich siedliska się kurczą.
Toksyny tych jaskrawozielonych płazów z jakiegoś powodu zwróciły uwagę amazońskich ludów. Jako „szczepionkę” wykorzystuje go dziś trzynaście grup etnicznych. Jedną z nich jest lud Matsés, zamieszkujący pogranicze Peru i Brazylii. Indianie ci to doskonali myśliwi, którzy dużą wagę przywiązują do przesądów. Jednym z nich jest „panema”, czyli brak szczęścia na polowaniu. Uważa się, że może odpowiadać za nią zbyt duża aktywność seksualna myśliwego oraz kobiety, których zapachu nie lubią pewne gatunki zwierząt. Dlatego pułapki mogą zakładać jedynie mężczyźni w celibacie, czyli członkowie plemiennej starszyzny.
Na szczęście „panemy” można się pozbyć. Przed polowaniem myśliwi wdmuchują przez rurkę do nosa nënë (sproszkowane liście amazońskiego tytoniu mapacho). Pomaga też włożenie rąk do mrowiska pełnego „mrówek pociskowych” (Paraponera clavata), których bolesne ugryzienia bolą jak postrzał. Najskuteczniejsze jest jednak Kambo – ceremonia, podczas której szaman wypala w skórze niewielkie rany i wciera w nie toksyczną wydzielinę chwytnic. Indianie twierdzą, że poprawia ona koncentrację, wyostrza wzrok i słuch, chroni też przed malarią, żółtą febrą i innymi chorobami. „Sapo pomaga też wyrzucić z ciała lenistwo i zastąpić je energią. A tej wam, Europejczykom, często brakuje” – śmiał się Jairó.
Co na to nauka?
Wiele osób, w tym i towarzysze mojej podróży, nigdy nie usłyszałoby o kambo, gdyby nie to, że praktyki te stały się modne na Zachodzie. W Polsce przynajmniej kilkanaście osób organizuje spotkania, na których aplikuje chętnym sprowadzony z Peru specyfik.
Jego skład badał już w 1980 roku włoski chemik i farmaceuta Vittorio Erspamer, odkrywca serotoniny i oktopaminy. „To fantastyczny chemiczny koktajl z dużym potencjałem w medycynie!” – ustalił po zanalizowaniu substancji wydzielanej przez chwytnice. Erspamer zauważył, że z całej gamy obecnych w wydzielinie peptydów, aż 7 proc. oddziałuje na receptory w mózgu i wywołuje reakcje także w innych narządach. Jeden z tych aktywnych składników wpływa na pracę jelit, wywołując mocne przeczyszczenie, inny rozszerza naczynia krwionośne, ułatwiając przedostanie się do organizmu kolejnych związków. One z kolei stymulują przysadkę mózgową i korę nadnerczy, poprawiając percepcję i wytrzymałość, pomagają też zapanować nad stresem i zwiększają apetyt. Z kolei opioidy działają przeciwbólowo – są 40 razy skuteczniejsze niż morfina, lecz znacznie mniej od niej uzależniające.
Wielu badaczy sugeruje, że związki obecne w toksynie chwytnic mogą być w przyszłości wykorzystane do produkcji leków na alzheimera, parkinsona, depresję, migrenę, zaburzenia krążenia, a nawet bezpłodność. W ich wydzielinie odkryto też dziewięć związków o silnych właściwościach przeciwzapalnych. „Substancje izolowane z wydzielin skórnych płazów mogą być pozyskiwane przez nie z diety. Jedząc ślimaki czy owady żaby przyswajają truciznę, a następnie, na skutek niepoznanych dotąd przemian metabolicznych, eksponują te substancje w wydzielinach skórnych” – mówi dr hab. prof. Ireneusz Całkosiński z Uniwersytetu Medycznego im. Piastów Śląskich we Wrocławiu. Profesor prowadził badania nad wydzielinami płazów i mięczaków i zgadza się, że odkryte w nich nowe substancje biologicznie czynne mogłyby znaleźć szerokie zastosowanie w medycynie.
Trzy kwadranse koszmaru
O poranku Jairó wyszedł z altanki, chwycił maczetę, wystrugał cztery kołki i wbił je w ziemię. Curandero przywiązał do nich kończyny płaza. Po chwili nieszczęsne zwierzę wisiało rozciągnięte nad ziemią niczym święty Hipolit podczas egzekucji. Wydawało się niewzruszone, więc Jairó zaczął trącać je kijkiem. Po chwili na skórze zdenerwowanego płaza pojawiła się galaretowata substancja, którą szaman zeskrobał patyczkiem. Potem odwiązał zwierzę i wypuścił je na wolność. Za kilka tygodni jego organizm się zregeneruje i znów będzie produkować truciznę. Tymczasem moja „szczepionka” była gotowa!
Dyskomfort związany z wypalaniem w skórze dziurek rozgrzanym patykiem był pestką w porównaniu z tym, co nastąpiło później. Do ranek Jairó przyłożył wydzielinę.
Poczułem szum w głowie, żołądek się zacisnął. Twarz spuchła, zrobiła się sinozielona, a ciało pokryło się potem. Zwinąłem się w kłębek, co chwila wyrzucając treść żołądka i błagając duszę szamana Kampu o litość. Męki trwały 45 minut, choć mnie dłużyły się w nieskończoność. Nagle ból żołądka ustąpił, głowa stała się lżejsza, a obraz otoczenia wyostrzył się. Poderwałem się z ziemi, zapominając, że przed chwilą leżałem półżywy we własnych wymiocinach. Wróciło dobre samopoczucie i poczułem solidny zastrzyk energii. Zakładam, że w tym momencie Indianin chwyta łuk i rusza na polowanie. Jednak mnie bardziej niż chwilowe wzmocnienie sił i zmysłów interesowały długoterminowe skutki „szczepionki” i jej bezpieczeństwo.
Ryzykowne podróby
Dżungla amazońska bywa porównywana do wielkiej apteki, lecz eksperymentowanie z substancjami psychoaktywnymi może się odbić czkawką. „Myśliwy, który aplikuje sobie taką truciznę, robi to w konkretnym celu – aby poprawić swoją percepcję i wytrzymałość, ale przede wszystkim pozbyć się panemy” – mówi neurobiolog i psychofarmakolog, prof. Jerzy Vetulani. „Bardzo ważna jest też wiara w działanie leku i intencja, z jaką go przyjmuje. Potężną rolę w takich praktykach odgrywa także postać szamana – przewodnika” – dodaje profesor.
Przyjmując sapo poza dżunglą nie tylko odzieramy rytuał z kulturowej otoczki, ale też tracimy pewność, co tak naprawdę sobie aplikujemy. Moje wątpliwości potwierdził sam Jairó. „Kambo to ceremonia, którą najlepiej przeprowadzać w dżungli, gdzie możesz zobaczyć, jak łapiemy żabę, zdejmujemy z niej lekarstwo i podajemy je zgodnie z regułami i tradycjami. Wiele osób chce zarobić łatwe pieniądze i wysyła do Europy produkty, które nie mają nic wspólnego z naszymi amazońskimi lekami”.
Podobne obawy ma Tomek Zaremba, współzałożyciel International Association of Kambo Practitioners, organizacji promującej bezpieczeństwo i odpowiedzialne podejście do kambo. „Zależy nam, aby dostęp do amazońskiego leku był bezpieczny. Podstawą jest znajomość źródła pochodzenia tej substancji. Absolutnie odradzam kupowanie jej przez internet. Tym bardziej że w peruwiańskich lasach deszczowych spotkać można płaza różniącego się od Phyllomedusa bicolor jedynie kolorem oczu – zaserwowanie sobie jego trucizny może zabić w dziesięć minut! Poza tym handlarze stawiający na sprzedaż masową często ułatwiają sobie pracę, ścinając drzewa i okaleczając te wspaniałe zwierzęta”.
By mieć kontrolę nad całym procederem, niektórzy próbują sami hodować południowoamerykańskie płazy. Wykazano jednak, że wydzieliny produkowane przez chwytnice żyjące w niewoli są pozbawione toksycznych właściwości, co potwierdza tezę prof. Całkosińskiego, iż substancje czynne pozyskują z diety.
Tymczasem od naszego powrotu z peruwiańskiej dżungli minęły dwa miesiące. W Polsce od razu dopadła mnie grypa. Jednak zamiast standardowo rozłożyć się na dwa tygodnie, tym razem skończyło się na lekkim katarze. Uznajmy więc to za dobroczynny wpływ „szczepionki”. Dziękuję ci żabo!
• DLA GŁODNYCH WIEDZY:
» www.iakp.org – oficjalna strona International Association of Kambo Practitioners.
» http://rebelianci.org/488946/Uzywki-których-calkiem-legalnie-sprobujesz-w-Peru – parę słów o „turystycznych używkach” w Peru.
» vetulani.wordpress.com – blog prof. Jerzego Vetulaniego