Wenera Kasymaliewa, 20-letnia studentka pedagogiki, wracała z zajęć, gdy grupa młodych mężczyzn wciągnęła ją do samochodu. Następnego dnia rodzice odnaleźli córkę w domu porywacza i postanowili, że… ma wyjść za niego za mąż. Kilka miesięcy po ślubie dziewczyna powiesiła się. Prokuratura nie znalazła związku między porwaniem i śmiercią. Ta historia wydarzyła się siedem lat temu w Karakole, czwartym pod względem wielkości mieście Kirgistanu. Wydaje się nieprawdopodobna, bo jak zrozumieć rodziców, którzy zamiast pomóc dziecku, oddają je w ręce przestępcy? Ale to, co spotkało Wenerę, nie było niczym wyjątkowym.
Kilka miesięcy później w podobnych okolicznościach odebrała sobie życie jej 19-letnia koleżanka ze studiów. Nurzat Kałykowa podejrzewała, że może być kolejną ofiarą. Odrzuciła bowiem prośbę niejakiego Ulana o swoją rękę. Tłumaczyła, że chce najpierw skończyć studia i potem się zastanowi nad małżeństwem. Nie przekonała zalotnika. Umówiła się więc z matką, że jeśli zostanie uprowadzona i zdecyduje się na ślub, napisze jej o tym w liście po kirgisku. Jeśli nie – po rosyjsku.
Koledzy Ulana dopadli ją na ulicy i zawieźli do domu zleceniodawcy. Tam już czekali na nią jego rodzice z krewnymi. Przekonywali, by zgodziła się na małżeństwo. Nurzat udała, że uległa naciskom, więc pozwolono jej poinformować matkę. List napisała po rosyjsku.
Następnego dnia rodzice dziewczyny stawili się u kidnapera. Po krótkiej wymianie zdań zabrali córkę do domu. Wydawało się, że wszystko skończyło się dobrze. Ale nie w Kirgistanie. Tam dziewczyna, która spędziła noc w domu obcego mężczyzny, traci reputację.
Sięgająca zamierzchłych czasów, wzmocniona przez islam tradycja wynosi na piedestał dziewictwo, którego – w powszechnym mniemaniu – nie można zachować, przebywając pod jednym dachem z innym mężczyzną niż ojciec czy brat. Panny pozbawionej cnoty nikt już nie poślubi, a nawet gdyby znalazł się chętny, nie zgodzą się jego rodzice. Jedyny ratunek dla porwanej dziewczyny to ucieczka od porywacza przed zapadnięciem zmroku.
Nie jest to łatwe. I wcale nie dlatego, że porywacz przetrzymuje spętaną ofiarę w ukryciu. Przeciwnie – wiezie ją do swego domu, gdzie cała rodzina przekonuje pannę, że to świetny kandydat na męża. Prezentacja zalet przeplata się z pogróżkami, a przyszła teściowa stara się na-łożyć dziewczynie na głowę agałar – białą chustę noszoną przez mężatki. Używa perswazji i przeciąga sprawę całą noc. Bo gdy wzejdzie słońce, wszystkie atuty będą po stronie syna. Nawet jeśli dziewczyna się uprze i pozwolą jej odejść, ma niewielkie szanse na odzyskanie honoru. Lokalna społeczność uzna, że albo straciła cnotę, albo została odrzucona, więc coś z nią nie tak.
Cokolwiek zatem zrobi uprowadzona, zawsze przegra! Dlatego jej rodzice – w imię swoiście rozumianej troski – przekonują, by ustąpiła i poślubiła porywacza. Według szacunków organizacji pozarządowej Kyz Korgon Institute, taki los staje się udziałem 90 proc. uprowadzonych.
Nurzat Kałykowa też uległa rodzicom i wyszła za Ulana. Cztery miesiące później popełniła samobójstwo. Policja nawet nie wszczęła śledztwa, a wdowiec mówił w radiu, że nie rozumie, co się stało – przecież żyli w przyjaźni.
Bo wesele jest drogie
Z ustaleń socjologa prof. Russella Kleinbacha z Uniwersytetu Filadelfijskiego, który badał proceder porywania żon, wynika, że co trzecie kirgiskie małżeństwo jest efektem porwania.
Obrońcy miejscowych tradycji przekonują, że matrymonialny kidnaping nie jest wcale taki straszny, że to tylko sztuczka pozwalająca uniknąć kałymu – opłaty za żonę i wysokich kosztów wesela. Kryje też w sobie sporo romantyzmu, bo kiedy ojciec panny młodej nie zgadza się na małżeństwo, młodzi wspólnie planują porwanie i stawiają go przed faktem dokonanym. Badania prof. Kleinbacha wykazały, że takie sytuacje faktycznie się zdarzają, lecz tylko w jednym przypadku na cztery. Aż 75 proc. porwań odbyło się wbrew woli kobiet, a 19 proc. zaciągniętych do ślubu dziewczyn nigdy wcześniej nie spotkało „narzeczonego”.
Porwania dokonują zazwyczaj jego znajomi. Zdarza się, że przez pomyłkę albo z nudów uprowadzają inną dziewczynę. Niczego to nie zmienia. Jeśli spędzi noc w domu zleceniodawcy, powinna za niego wyjść.
„Kiedyś kobiety porywano głównie na wsiach, obecnie plaga rozszerza się również na miasta, w tym stołeczny Biszkek” – zauważa Gazbubu Babayarowa, współzałożycielka Kyz Korgon Institiute. Potwierdza to prof. Kleinbach, który przyczyn tego zjawiska upatruje w uzyskaniu przez Kirgistan niepodległości i… emancypacji kobiet. Ambitne młode Kirgizki stają się bardziej samodzielne i odrzucają prośby o rękę składane przez niewykształconych kawalerów z sąsiedztwa. A ci, widząc, że szanse na znalezienie żony maleją, sięgają po najprostsze rozwiązanie. Często za namową matki. Nie ma mowy o kobiecej solidarności, liczy się tylko to, że „chłop powinien mieć babę”.
Studentki boją się wychodzić z domu, niektóre noszą obrączki, udając mężatki. Chroni to przed nieznajomymi, ale nie przed sąsiadami, którzy znają prawdę. Najgorsze, że wywiezione na wieś dziewczyny już nie wracają na uczelnię. Ich marzenie o lepszym życiu się kończy.
By urozmaicić geny
Porywanie żon było powszechnie praktykowane w społecznościach koczowniczych i patriarchalnych. Młodzi mężczyźni z niewielkich, nieustannie przemieszczających się grup mieli znikome szanse na znalezienie żon w najbliższym otoczeniu. Zdobywali je więc, napadając na sąsiednie plemiona. Dzięki temu – podkreśla prof. Kleinbach – wzbogaceniu ulegała pula genów, co chroniło przed negatywnymi skutkami wsobności (takimi jak choroby genetyczne, większa wrażliwość na niekorzystne warunki środowiskowe, spadek odporności organizmu, osłabienie odporności psychicznej itp.).
Porywanie kobiet uważano za tak oczywisty sposób zapewniania ciągłości rodu czy przetrwania społeczności, że wiele religii traktowało je z aprobującą wyrozumiałością. W biblijnej Księdze Sędziów napisano: „Rzekli więc starsi zgromadzenia: »Co uczynimy (…) aby pokolenie nie uległo zagładzie w Izraelu? (…) Oto co roku jest święto Pańskie w Szilo«. Nakazali więc Beniaminitom, co następuje: »Idźcie, a zróbcie zasadzkę w winnicach, gdy córki Szilo pójdą gromadnie do tańca. Wyszedłszy z winnic niech każdy uprowadzi dla siebie żonę spośród córek Szilo, a potem wracajcie do ziemi Beniamina«. (…) tak uczynili, i z tych, co tańczyły, uprowadzili sobie żony odpowiednio do swej liczby. Następnie odeszli, wrócili na swoje dziedzictwo, a zbudowawszy miasta mieszkali w nich”.
Podobne rady słyszeli od mędrców starożytni Grecy, Persowie, Chińczycy. Dopiero chrześcijaństwo ze swym rygorystycznym nakazem monogamii uznało uprowadzanie kobiet za ciężki grzech, a tworzone pod jego wpływem prawo świeckie – za przestępstwo. W dawnej Polsce groziła za to kara śmierci, którą oficjalnie wymierzały sądy, a za cichym przyzwoleniem władz – rodzina porwanej.
Dopuszczający wielożeństwo islam formalnie zakazywał zmuszania kobiet do małżeństwa, jednak praktyka wyglądała inaczej. Nałożnice i niewolnice mógł sobie porywać lub kupować każdy, kogo było na to stać. Na największą skalę korzystali z tego przywileju Turcy, których w kobiety zaopatrywali Tatarzy pustoszący kresy Rzeczypospolitej. Nawet potężny sułtan Sulejman Wspaniały pozyskał żonę, legendarną Roksolanę, w taki sposób. Liczby porwanych przez Tatarów Polek i Rusinek nie sposób oszacować. Zagrożenie jednak tak mocno wryło się w pamięć Polaków, że jako jeden z głównych wątków swych powieści wykorzystał je Henryk Sienkiewicz – w „Trylogii” Bohun porywa Helenę Kurce-wiczównę, a Azja Tuhajbejowicz próbuje uprowadzić Basię Wołodyjowską.
Bo żona pracuje za darmo
Saida Gojamanli z Human Right Watch zwraca uwagę na inną niż brak kobiet przyczynę kidnapingu: „W społecznościach patriarchalnych córkę traktowano jak własność rodziców. Prowadziło to często do kolizji między interesem młodego mężczyzny, który chciał się żenić jak najszybciej, i ojca potencjalnej panny młodej, który chciał uzyskać za nią najwyższą cenę, więc nie spieszył się z wydaniem dziewczyny za mąż. Najprostszym rozwiązaniem tego dylematu było porwanie”. Ludowa wyobraźnia nadała mu romantyczną otoczkę. Niezliczone pieśni, bajki, legendy opowiadają o młodych kochankach, którzy uciekli w górskie doliny, gdzie żyli długo i szczęśliwie.
Rzeczywistość z reguły bywała inna. Tylko 58 proc. mężczyzn pytanych przez kirgiskich socjologów, odpowiedziało, że kocha porwane kobiety, a są to jedynie słowne deklaracje. Miłość do porywacza deklarowało zaledwie 22 proc. kobiet. Trudno, by ten wskaźnik był wyższy, gdyż rodzice porywacza traktują synową przede wszystkim jako dodatkową parę rąk do pracy. Jeśli – co na wsi jest regułą – zamieszka przy rodzinie męża, musi się podporządkować nie tylko jemu, ale i teściom.
Te prymitywne obyczaje zamiast zanikać, rozkwitają. Zwłaszcza w Azji Centralnej, która długo znajdowała się pod panowaniem rosyjskich carów, a następnie komunistów. Wyzwolenie się spod dominacji Moskwy sprawiło, że tamtejsze ludy odzyskując tłamszoną przez wieki tożsamość zwróciły się ku tradycji. Jednym z jej istotnych elementów było porywanie kobiet.
Władze ZSRR formalnie tego zakazywały, ale przymykały oko, gdy po uprowadzeniu dziewczyny obie rodziny zawierały porozumienie o małżeństwie dzieci. Proceder ała kaczu (co można przetłumaczyć jako „bierz babę i w nogi”) nigdy całkowicie nie zniknął, a po wybiciu się Kirgizów na niepodległość odżył z większą siłą. Zdaniem konserwatystów i obrońców tradycyjnych wartości, nawet celebrytów i ludzi kultury, naród wracał w ten sposób do swych korzeni. Reżyser Ernest Abyżaparow chwalił się w telewizji, że sam porwał żonę, i przekonywał, że jest mu za to wdzięczna.
Chociaż więc kodeks karny zakazywał kidnapingu, przy takim podejściu elit nikt tego nie egzekwował. Według szacunków Centrum Kobiet w Biszkeku rocznie ofiarą porwań pada 20–30 tys. dziewczyn – w ciągu ostatnich 15 lat na policję zgłoszono 200 przypadków!
Dopiero po serii dramatów w Karakole i protestach pod hasłem „Wiosna bez nich” sprawą zajęli się politycy. W 2012 r. podniesiono karę za uprowadzenie do 10 lat więzienia. Wcześniej złodziej, który ukradł konia lub barana, mógł trafić za kratki nawet na 11 lat, jeśli porwał kobietę – najwyżej na 3. „Kradzieży kobiet i zwierząt nie należy traktować jednakowo, gdyż zwierzę można zjeść, a kobiety nie” – stwierdził poseł Kozobek Rysypajew, protestując przeciwko zmianom w prawie. W ferworze dyskusji dorzucił jeszcze, że „wprowadzenie tak wysokich kar skończy się pozamykaniem w więzieniach wszystkich młodych mężczyzn”.
Większość posłów nie podzieliła tych poglądów i prawo jednak zmieniono. Co nie oznacza, że zaczęto je powszechnie stosować. Pewne wyrwy w murze obojętności jednak się pojawiły. Pod koniec 2012 r. postawiono przed sądem mężczyznę, który w prowincji Issyk Kuł porwał i zgwałcił dziewczynę. Jej rodzice zgodnie z tradycją zgodzili się na małżeństwo, jednak panna młoda przed ślubem popełniła samobójstwo. Tym razem sąd skazał winowajcę na sześć lat więzienia. To jak dotąd najwyższa kara wymierzona porywaczowi w Kirgistanie.
Małżeński kidnaping uprawiany jest też w innych postsowieckich republikach: Kazachstanie, Tadżykistanie i Uzbekistanie.
W uzbeckiej Karakałpacji co piąte małżeństwo jest następstwem porwania. Lokalni urzędnicy tłumaczą to biedą, która nie pozwala na wyprawienie hucznego wesela. Alena Aminowa z Institute for War & Peace wskazuje jednak na inne przyczyny: „Do przemocy najczęściej uciekają się mężczyźni najmniej atrakcyjni i pożądani – alkoholicy, narkomani, bezrobotni, życiowi nieudacznicy”.
Według Amnesty International w górach Azerbejdżanu i Gruzji można znaleźć wioski, w których poprzez porwanie zawiera się 9 małżeństw na 10. Według gruzińskiego Centrum Obrony Praw Człowieka w separatystycznej Abchazji co miesiąc porywanych jest 10–12 kobiet. Jeszcze gorzej dzieje się w Czeczenii. Courtney Brooks i Amina Umarowa w raporcie dla Radia Wolna Europa (2010 r.) oceniły, że co czwarta tamtejsza panna młoda to ofiara uprowadzenia.
Motywy porywaczy są takie jak wszędzie – brak pieniędzy na wykup narzeczonej i ślub, problemy z nawiązywaniem kontaktów z kobietami, patologie i… poczucie honoru. Dumni czeczeńscy górale boją się, że ubiegnie ich konkurent albo wybranka odrzuci oświadczyny. Jedno i drugie to wstyd oraz plama na honorze.
Rządzący twardą ręką prezydent Ramzan Kadyrow zapowiada, że wypleni ten proceder. „Jeśli młody człowiek będzie wiedział, że spędzi pół życia za kratkami, to sto razy pomyśli, zanim się zdecyduje na porwanie” – powiedział uzasadniając w telewizji podniesienie kary za kidnaping do 20 lat pozbawienia wolności! Wspierają go muzułmańscy duchowni, którzy zapewniają, że nie poprowadzą ceremonii zaślubin, jeśli okaże się, że panna młoda została zmuszona do zamążpójścia. Co jednak zrobią, jeśli jej rodzice dogadają się z rodzicami porywacza? Odpowiedź jest oczywista: córka musi ulec woli ojca.
By nawrócić na islam
W żadne teologiczne dociekania nie wdają się islamscy fundamentaliści. W styczniu 2014 r. terroryści z działającej w Nigerii organizacji Boko Haram uprowadzili 276 uczennic ze szkoły w mieście Chibok. W maju przywódca islamistów Abubakar Shekau obwieścił, że „bojownicy zamierzają je poślubić, a oporne uczynić niewolnicami”. Na nagraniu pokazano jak dziewczęta, pochodzące w większości z rodzin chrześcijańskich, recytują wersety Koranu.
W ciągu minionego roku Boko Haram uprowadziło w Nigerii co najmniej 2 tys. młodych kobiet – wynika z raportów Amnesty International. Jedną z nich porwano tuż przed ślubem, gdy już miała na sobie białą suknię; napastnicy wywieźli też jej siostry i druhny.
Na terenach tzw. Państwa Islamskiego w Iraku i Syrii fundamentaliści prześladują jazydów, których uważają za heretyków i „czcicieli diabła”. Mężczyzn zabijają, młode kobiety porywają i zmuszają do przejścia na islam. Dziewczyny, które wypowiedzą szahadę (islamskie wyznanie wiary), są zmuszane do poślubiania aktywistów Państwa Islamskiego. Odmawiające konwersji zostają zgwałcone i mogą być już tylko niewolnicami.
Po „arabskiej wiośnie” niebezpiecznie zrobiło się też w Egipcie. Adwokat Said Fayez w wywiadzie dla portalu Aid to the Church in Need powiedział, że „przed rewolucją porwania chrześcijanek należących do Kościoła Koptyjskiego zdarzały się sporadycznie, 6–8 razy w roku. Obecnie ich liczba idzie w tysiące, sam miałem do czynienia z 318 przypadkami”.
Schemat jest zawsze ten sam – uprowadzenie, namawianie do zmiany religii, zastraszanie i szykany, zgoda na ślub albo gwałt. Teoretycznie kobieta, która wyszła za mąż pod przymusem, może zażądać rozwodu. Musi mieć jednak świadomość, że jeśli do tego czasu urodzi dziecko, zostanie jej ono odebrane i powierzone małżonkowi. Dla matki to zbyt bolesne, więc większość porwanych godzi się z losem. By dowieść męskości„Gdybym nie porwał kobiety, nigdy bym się nie ożenił” – wyznał w wywiadzie dla agencji IPS Charles Rutabayru, od kilku lat mąż i ojciec. W afrykańskiej Rwandzie opłata za narzeczoną i wyprawienie najskromniejszego wesela to wydatek 1–2 tys. dol. Tymczasem 90 proc. społeczeństwa uważa, że 25 dol. to majątek, o którym mogą jedynie pomarzyć. W tej sytuacji najlepszym wyjściem jest porwanie i dobrowolny lub wymuszony stosunek z uprowadzoną, po którym kobieta staje się „niezdatna do małżeństwa” z innym mężczyzną. Porywacz kontaktuje się więc z przyszłym teściem, przeprasza go i proponuje zawarcie ugody, oferując za córkę możliwie najniższą cenę. Z reguły wystarcza krowa lub koza.
Zmuszanie do małżeństwa jest formalnie zakazane, ale policjanci z najbardziej dotkniętej tą plagą prowincji Utamara mówią, że jeszcze się nie zdarzyło, by ktokolwiek został za to skazany. Nawet jeśli aresztują porywacza, naciski obu rodzin są tak silne, że muszą go zwolnić.
Rwanda nie stanowi wyjątku. Mężczyźni z plemienia Kisii w zachodniej Kenii wzmacnia-ją swą pozycję w negocjacjach z kandydatem na teścia, kontaktując się z nim dopiero, gdy upewnią się, że uprowadzona kobieta zaszła w ciążę. U ludów znad jeziora Turkana na pograniczu Kenii i Etiopii porwanie to niemal obowiązek, gdyż uważa się je za dowód męskości.
W Oromia – ogromnym, dorównującym powierzchnią Polsce, regionie Etiopii aż 80 proc. małżeństw zawieranych jest pod przymusem. Według Narodowego Komitetu ds. Szkodliwych Praktyk Plemiennych (NCTPE) zabrania porywania dziewcząt, które nie ukończyły 18 lat. Grozi za to nawet 20 lat więzienia, ale najpierw trzeba przekonać rodziców, by wnieśli sprawę do sądu. Co zdarza się rzadko – znacznie częściej układają się z porywaczem.
Mulu Melka z wioski Alem Gema miała 11 lat, gdy została napadnięta w drodze do szkoły. Ogłuszona ocknęła się w domu porywacza. Po trzech dniach uciekła, lecz sprawa była już na tyle głośna, że zajęła się nią wioskowa starszyzna. W wyniku jej mediacji rodzice postanowili oddać córkę kidnaperowi w zamian za krowę i dwie kozy. Dziewczynka uciekła jednak ponownie i przez rok ukrywała się u wuja. Potem wróciła do szkoły. Gdy skończyła 13 lat, za przyzwoleniem rodziców porwał ją inny mężczyzna. Mulu dowiedziała się jednak w szkole, jak wielkim zagrożeniem jest AIDS, i uzależniła zgodę na ślub od przeprowadzenia testu na obecność wirusa HIV. 39-letni zalotnik okazał się seropozytywny i do wesela nie doszło.
Jak powiedział reporterowi BBC nauczyciel ze szkoły w Alem Gema, była to historia wyjątkowa. W ciągu dwóch lat porwano mu 10 uczennic i poza Mulu żadna już nie wróciła.
Bo w kraju brakuje kobiet
Chińczycy nie porywają żon osobiście. Korzystają z usług zawodowych kidnaperów, u których mogą składać zamówienia nawet za pośrednictwem poczty. Oczywiście dzieje się to w ścisłej tajemnicy, ale w miliardowym kraju nikt nie jest w stanie skontrolować wszystkich listów. Zatroskani rodzice starych kawalerów swoimi sposobami zdobywają więc adresy, pod które – co potwierdziła państwowa agencja prasowa Xinhua – wysyłają zlecenia.
Robią to zwłaszcza chłopi, których sytuacja materialna w ostatnich latach na tyle się poprawiła, że mogą sobie pozwolić na zakup żony. To też – podobnie jak w sąsiednim Kirgistanie – nawiązanie do przeszłości i tradycji.
W cesarskich Chinach nagminnie porywano dziewczęta w biednych prowincjach na południu i zachodzie, by sprzedawać je na zamożniejszym wschodzie. Dziś zamiast przemocy częściej stosuje się podstęp. Młode kobiety mami się obietnicami pracy, a gdy dadzą się zwabić i wylądują na głuchej prowincji, stawia przed alternatywą: małżeństwo albo głód. Oszukane dziewczyny nie mają pieniędzy na powrót do domu i w razie odrzucenia oferty matrymonialnej zostają bez środków do życia. Popyt na żony jest tak ogromny, że gangi rozszerzają działalność na Laos, Wietnam, Kambodżę, Mongolię, Birmę, nawet Koreę Północną. Podczas obławy w Hebei policja uwolniła 4000 kobiet, w tym 206 cudzoziemek. A to pewnie wierzchołek góry lodowej, gdyż Chiny zaczynają płacić rachunek za politykę jednego dziecka w rodzinie. Tradycja i nakazy religii wymagają, by ostatnią posługę rodzicom oddał syn. Ponieważ wolno było posiadać tylko jednego potomka, masowo dokonywano aborcji płodów żeńskich. Efekt jest taki, że na 100 kobiet w Chinach przypada 119 mężczyzn. Prognozy demograficzne mówią, że w 2020 roku zabraknie kandydatek na żony dla 24 mln Chińczyków. Teoretycznie deficyt kobiet stawia je w uprzywilejowanej sytuacji, gdyż mogą wybrzydzać przy wyborze partnera. Ale tylko pod warunkiem, że panowie będą szanowali ich prawa, co oznacza, że miliony skazanych na celibat mężczyzn pokornie pogodzą się z losem. W społecznościach patriarchalnych wydaje się to mało prawdopodobne.
Przed matrymonialnym kidnapingiem trudno się bronić, gdy przyzwala nań własna rodzina, lokalna wspólnota i narodowa tradycja. W zderzeniu z taką siłą młoda kobieta zawsze będzie na straconej pozycji. Bo ważniejsze od niej okażą się odwieczne zwyczaje, utracone dziewictwo, wstyd, żądza zysku, a przede wszystkim specyficznie rozumiana troska rodziców o syna, który po prostu musi mieć żonę!
• DLA GŁODNYCH WIEDZY:
» Russell Kleinbach „Reducing non-consencual bride kidnapping in Kyrgizstan” – http://tiny.pl/gq2tl
» Raporty organizacji pozarządowych i artykuły naukowe ‑ http://tiny.pl/gq2t2