Anomalia, jaką był ten nagły skok obecności radioaktywnych izotopów w atmosferze, nie wyszła poza poziom uważany za niegroźny dla życia ludzkiego. Promieniowanie było jednak wystarczająco silne, by zarejestrować je mogły detektory w stacjach monitorujących stan powietrza nad Europą.
– Zaobserwowaliśmy niskie poziomy radioaktywnego cezu 134, cezu 137, kobaltu 60 i rutenu 103. Nie stanowią one zagrożenia dla życia ludzkiego – szwedzka służba bezpieczeństwa radiologicznego Strålsäkerhetsmynd podała na Twitterze 23 czerwca.
Mycket låga nivåer av de radioaktiva ämnena cesium-134, cesium-137, kobolt-60 och rutenium-103 uppmättes under vecka 24 i Sverige. De nivåer som uppmätts är så låga att de inte innebär någon fara för människor eller miljö. https://t.co/8J3kdVYEcE
— Strålsäkerhetsmynd. (@SSM_Nyheter) June 23, 2020
Podobne komunikaty podały też odpowiednie służby w Norwegii i Finlandii. Kilka dni później mapkę wskazującą na zasięg radioaktywnego skażenia opublikował sekretarz generalny CTBTO (Comprehensive Nuclear Test Ban Treaty Organization) działającej w Wiedniu organizacji zajmującej się kontrolą przestrzegania traktatów o nierozprzestrzenianiu broni nuklearnej.
Zerbo zasugerował, że izotopy te pochodzą raczej z cywilnego, niż militarnego źródła. Zwrócił uwagę, że choć CTBTO najpewniej wie z którego kraju pochodzi skażenie, mandat organizacji nie pozwala jej dokonać dokładnych pomiarów w tym państwie i wskazać bezpośredniego sprawcę.
Według holenderskiego instytutu zdrowia publicznego (RIVM) źródłem anomalii jest elektrownia atomowa, najpewniej gdzieś na zachodzie Rosji. RIVM nie był w stanie pokazać bezpośrednich związków skażenia z tym krajem.
– Twierdzimy jedynie, że cząsteczki przeniosły się z powietrzem z kierunku zachodniej Rosji w kierunku Skandynawii. Nie możemy jednak wskazać kraju odpowiedzialnego – organizacja podała w komunikacie do prasy.
Rosja poczuła się wyzwana do tablicy. Rosenergoatom, odpowiedzialna za elektrownie część głównej agencji Rosatom, wydała komunikat do prasy przekonując, że obsługiwane przez spółkę dwie elektrownie atomowe w tej części Rosji, Leningradzka i Kolska (odpowiednio w Sankt Petersburgu i Murmańsku) działają bez zarzutu, a poziom promieniowania jest w normie.
W sytuacji jaką mamy obecnie ciężko stwierdzić, czy ktoś spoza Rosji zdoła pozyskać definitywne dowody źródła skażenia. Gdy podobna chmura promieniotwórczych izotopów znalazła się nad Europą w 201 roku, Rosatom zaprzeczał choć wszelkie ślady prowadziły do jednej z rosyjskich elektrowni.
Gdy w sierpniu 2019 roku na północy Rosji podczas testów napędu rakiety na północy kraju zginęło 5 pracowników cywilnych i 2 żołnierzy a przy okazji doszło do silnego skażenia radioaktywnego, Rosatom kazał CTBTO, de facto, pilnować swojego nosa przypominając, że przekazywanie informacji radiologicznych jest dobrowolne, a nie obowiązkowe.