Skok wzwyż to obok skoku o tyczce najtrudniejsza konkurencja lekkoatletyczna. Zawodnicy odnoszący poważne sukcesy w tej dyscyplinie swą przygodę ze skokami rozpoczynają w dzieciństwie. Trenują 5–7 dni w tygodniu, zgłębiając tajniki niezwykle złożonej techniki, na którą składa się nabieg, wybicie, ułożenie ciała podczas lotu i lądowanie. Wszystko to podczas zawodów trwa zaledwie 3–4 sekundy, ale za tymi kilkoma sekundami stoi kilkanaście lat pracy i wyrzeczeń. Tak było w przypadku Stefana Holma, złotego medalisty m.in. igrzysk w Atenach w 2004 roku (skoczył 2,36 m), który zaczął ćwiczyć w wieku 6 lat. Przez ponad 20 lat kariery do perfekcji opanował technikę skoku wzwyż, stając się przykładem dla młodych zawodników. Tym trudniej było pogodzić się Holmowi z druzgocącą porażką, jakiej doznał w 2007 roku podczas mistrzostw świata w Osace. Jego pogromcą był Donald Thomas, reprezentant Bahamów – koszykarz, który skoki zaczął uprawiać dla żartu, zaledwie półtora roku przez zawodami.
Thomas wzniósł się w Osace na wysokość 2,35, stając się fenomenem w skali świata i drwiąc z prawideł sportu. O skokach mówi: „to nie takie trudne, jak się uważa. Dla mnie to naturalna czynność, po prostu podbiegam i skaczę. Moją prawdziwą pasją jest jednak koszykówka. Gdyby zaproponowano mi grę w NBA, natychmiast porzuciłbym skoki. Zrobiłbym to bez wahania”.
Jak powiedział „Focusowi” Bohdan Witwicki, trener lekkiej atletyki, do osiągnięcia poziomu mistrzowskiego potrzeba ok. 7–10 lat treningu. W tej konkurencji najlepsze wyniki osiągają zawodnicy w wieku 23–25 lat. By odnosić sukcesy w skoku wzwyż, bardzo ważne są cechy motoryczne rozwinięte w trakcie procesu treningowego. W przypadku tej konkurencji determinującymi cechami są siła (odbicia), szybkość (rozbiegu), gibkość (przeniesienie ciała nad poprzeczką) oraz wysoki poziom koordynacji ruchowej niezbędny do wykonania perfekcyjnego skoku. Zawodnik z wysp Bahama, nim rozpoczął karierę lekkoatlety, trenował koszykówkę. Grał w reprezentacji uczelni Lindenwood University, a rozgrywki ligi uczelnianej w USA stoją na bardzo wysokim poziomie. W koszykówce potrzebne są bardzo podobne cechy motoryczne – duża skoczność, szybkość, ale również duża koordynacja ruchowa. Tak więc Donald Thomas miał za sobą odpowiednie przygotowanie ogólnorozwojowe. Z lekką atletyką miał kontakt na co dzień. Jego przyjaciel uprawiał właśnie skok wzwyż. I dzięki zakładowi obu przyjaciół po jednym z konkursów wsadów Donald zaczął treningi specjalistyczne, chcąc pokonać wyższego przyjaciela.
Policzek dla prawideł sportu
Jak zatem możliwe, że samouk, który ledwo zaczął swą przygodę ze skokami, pokonuje utytułowanych zawodowców, trenujących od dziecka? Odpowiednie warunki fizyczne: 190 cm wzrostu, 75 kg wagi ciała na pewno pomogły mu w osiągnięciu sukcesu. Badania dowiodły, że Thomas dysponuje ogromną energią sprężystą nóg, dzięki czemu ma olbrzymi potencjał. Wykonując wyskok wysiężny, Thomas uzyskał wynik 93 cm, podczas gdy Holm osiągnął zaledwie 60 cm. Średnia dla zawodników koszykówki wynosi z kolei 67 cm. Ścięgna Achillesa Thomasa są dłuższe niż u przeciętnego człowieka, mają aż 26 cm, dzięki czemu mogą działać na zasadzie sprężyny – im zawodnik bardziej zegnie nogę w stawie kolanowym, tym wyżej się wybije. Ten wrodzony dar i specyficzna budowa ścięgien rekompensują sportowcowi braki techniki, choć i tę zawodnik potrafił dostosować do własnych potrzeb i warunków. Podczas lotu wykonuje on specyficzne machanie nogami, jakby robił w powietrzu rowerek. Dzięki temu obraca ciało do tyłu, przemieszcza je, ułatwiając przeniesienie środka ciężkości nad poprzeczką. Jednak specjaliści traktują tę technikę z przymrużeniem oka.
Takahisa Yoshida, były rekordzista Japonii w skoku wzwyż oraz telewizyjny komentator mistrzostw świata, po skoku Thomasa powiedział: „Zdębiałem, nie wierzyłem, że w ten sposób przeskoczy nad poprzeczką. To policzek dla prawideł sportu. Nie spotkałem się jeszcze z tak prymitywną techniką”. Ale właśnie m.in. dzięki tej wynaturzonej technice Bahamczyk odniósł swój sukces, wygrywając mistrzostwa świata i zostawiając w tyle całą elitę. Warto dodać, że gdy trener zaczął wprowadzać prawidłowe wzorce, np. wybicie dalej od maty, inne ułożenie ciała, brak machania nogami w powietrzu itd., zawodnikowi nie tylko nie pomogło to wznosić się wyżej, ale spowodowało kontuzję nogi.
Powrót do korzeni
Jeden z najbardziej utytułowanych kolarzy wszech czasów Amerykanin Lance Armstrong jest kolejnym przykładem na to, że czasami warto porzucić jeden sport dla innego. W młodości kolarz z powodzeniem uprawiał triatlon, dyscyplinę, która skupia w sobie jazdę na rowerze, pływanie i bieganie. Odnosił niemałe sukcesy, dwukrotnie zdobywając mistrzostwo Stanów Zjednoczonych w sprincie w 1989 i 1990 roku. Mimo talentu i szans na sukcesy międzynarodowe w triatlonie za namową polskiego trenera Eddy’ego Borysewicza postanowił zmienić dyscyplinę. Podpisując pierwszy kolarski kontrakt zawodowy wartości 10 tys. dolarów, postawił wszystko na jedną kartę. Ryzyko się opłaciło. Armstrong szybko stał się uznanym kolarzem, który zwyciężał w najbardziej prestiżowych wyścigach na całym świecie.
Teraz, gdy jego kariera kolarska dobiega końca, zawodnik postanowił wrócić do sportu, od którego zaczęły się jego sukcesy. Wielu ekspertów uważa, że Armstrong ma szanse zaistnieć w triatlonie, głównie dzięki wielkiemu doświadczeniu kolarskiemu, ale także dzięki zadziwiającym właściwościom swego organizmu. Aby zdobywać laury w triatlonie, trzeba dysponować przede wszystkim wybitną wydolnością. Badania wykazały, że Amerykanin cechuje się poborem tlenu (VO2max) na poziomie 83,8 ml/kg – a za wysoki poziom tego czynnika uznaje się wartości sięgające 60 VO2max. Im więcej tlenu organizm przyswoi, tym więcej energii będą miały mięśnie i szybciej będą się regenerowały.
Kolarzowi pomagał też wysoki próg przemian beztlenowych, będący na poziomie 178. To znaczy, że przy takim tętnie organizm zaczynał wytwarzać więcej kwasu mlekowego, niż zużywał. U zwykłego człowieka proces ten zaczyna się w zależności od wieku i wytrenowania od około 130–140 ud./min, czyli Armstrong – jeżdżąc z intensywnością nie przekraczającą 178 ud./min – czerpie energię do pracy z przemian tlenowych, a podaż tlenu ma przecież wyjątkowo wysoką, dzięki temu męczy się wolniej niż jego konkurenci. Amerykanin udowodnił też, że może rywalizować w konkurencjach biegowych, które są częścią triatlonu. W 2006 r. wziął udział w maratonie w Nowym Jorku. 42 km 195 m pokonał w czasie 2:59.36, zajmując 868. miejsce. Rok później, w tym samym nowojorskim maratonie poprawił wynik, uzyskując czas 2:46.43, i zajął 232 miejsce. To bardzo dobre wyniki, biorąc pod uwagę fakt, że w Nowym Jorku biegnie zazwyczaj ok. 40 tys. osób. Wszystko zatem wskazuje na to, że jeśli Armstrong udoskonali jeszcze swój warsztat pływacki, wkrótce może stać się czołowym amerykańskim triatlonistą.
Kocia zwinność Szarmacha
Zmiana dyscypliny wyszła na dobre także Andrzejowi Szarmachowi. Polski piłkarz przygodę ze sportem rozpoczął, grając w siatkówkę i piłkę ręczną. Mając 16 lat, przez przypadek trafił na trening piłkarski i postanowił zmienić dyscyplinę. Grał najpierw w Polonii Gdańsk, potem w drugoligowej wówczas Arce Gdynia, później w Górniku Zabrze i Stali Mielec, czyli potentatach ówczesnego polskiego futbolu. W 1973 roku trafił także do kadry narodowej. Jego wielki talent został doceniony w Europie. O Szarmacha biły się kluby europejskie, a wyścig wygrało francuskie AJ Auxerre, dla którego piłkarz strzelił 94 bramki. W wieku 35 lat, kiedy większość piłkarzy odchodzi na emeryturę, Szarmach przeszedł do klubu EA Guingamp i tam w 64 meczach zdobył 33 gole.
Całe szczęście, że zawodnik w porę zmienił dyscyplinę sportową, bo dzięki piłce nożnej stał się bohaterem w dwóch krajach i odnosił życiowe sukcesy. Ale prawdopodobne jest, że uprawiane wcześniej siatkówka oraz piłka ręczna i specyficzne, odmienne od piłkarskich ćwiczenia miały wielki wpływ na jego karierę piłkarską. Pozwoliły mu rozwinąć niesłychaną, kocią zwinność oraz skoczność, dzięki którym strzelił wiele pięknych bramek głową.