Od marca do września 1943 r. Wydział Broni Szybkich Komendy Głównej AK wyszkolił siedemnastu instruktorów jazdy na wszelkiego typu pojazdach gąsienicowych oraz 53 kierowców czołgowych. Teorie wkuwali z broszur, a zajęcia praktyczne odbywały się nocami, pod osłoną uzbrojonych patroli, m.in. w montowniach czołgów niemieckich. Później absolwenci tych dwutygodniowych konspiracyjnych kursów mieli swoje umiejętności przekazać innym, tak żeby z chwilą powszechnego powstania kadra pancerno-motorowa była już gotowa. Czołgi miały być zdobyte od Węgrów.
W tym samym czasie w Biurze Informacji i Propagandy KG AK dojrzał pomysł wydania podręcznika, który miał pomóc w rozmowach z żołnierzami wojsk węgierskich, stacjonującymi lub przemieszczającymi się przez tereny ówczesnego Generalnego Gubernatorstwa. „Kto są Węgrzy i jak się z nimi porozumieć oraz umundurowanie i wygląd zewnętrzny wojska węgierskiego” – to tytuł broszury odnalezionej przez „Focusa Historia”, a przygotowanej przez Tajne Wojskowe Zakłady Wydawnicze. Na jej okładce ołówkiem zapisano nazwisko Adorjána Divékyego, który prawdopodobnie był autorem publikacji, choć nie ma na to niezbitych dowodów. Divéky był lektorem węgierskiego i wykładowcą historii Węgier na Uniwersytecie Warszawskim, a od 1930 r. należał do Węgierskiej Akademii Nauk.
POLAK WĘGIER DWA BRATANKI
„Węgrzy byli zawsze wielkimi przyjaciółmi Polaków. W ciągu blisko tysiąca lat nie mieliśmy z tymi sąsiadami żadnych poważniejszych zatargów i wojen. Przeciwnie, wspólnie walczyliśmy o naszą i ich niepodległość, gdyż i oni przez dłuższy czas nie mieli wolnej ojczyzny” – pisze Divéky. Przypomina o życzliwości, z jaką nad Dunajem w 1939 roku spotkali się polscy uchodźcy. Wspomina opór władz węgierskich przeciwko wydaniu internowanych oficerów i żołnierzy WP Rzeszy, o powszechnej niechęci milionów ludzi zmuszonych do oficjalnej współpracy z Niemcami i udziału w wojnie po stronie Hitlera. Nie zapomina również o wielkich stratach Madziarów na froncie wschodnim. „Naród węgierski, a także i rząd wie dobrze, że wojna musi się skończyć klęską Niemiec i zupełnie się tym nie martwi” – zapewnia autor we wstępie. Współpracę z Rzeszą nazywa „nieproszoną, a narzuconą opieką”. Podkreśla niezadowolenie z działań partii narodowosocjalistycznej i godność, z jaką postępują Węgrzy „zmuszeni położeniem geograficznym oraz biegiem wypadków do znalezienia się w obozie niemieckim”. Dowiadujemy się, że „dobre i bitne” wojsko węgierskie bierze udział w wojnie u boku Niemiec „jedynie z musu”. „W armii panują silne nastroje antyniemieckie i niechęć do wojny na wschodzie”, a często notuje się „krwawe zatargi” pomiędzy wojskowymi znad Dunaju a ich niemieckimi „towarzyszami broni”.
Założeniem podręcznika było przekazanie jak najobszerniejszych informacji o żołnierzach węgierskich. Autor pisał więc o oznaczeniach stopni, mundurach, obuwiu, nakryciach głowy ozdobionych tarczą w barwach państwowych (czerwonej, białej i zielonej). A także o kolorach poszczególnych rodzajów broni: niebieskiej dla piechoty, czerwonej dla artylerii, brązowej dla pancerniaków i czarnej dla sił lotniczych. Opisywał kolory płaszczy, kurtek i guzików. Szczegółowe opisy uzupełniały rysunki. Odróżnienie kaprala od generała czy żołnierza z oddziałów spadochronowo-balonowych miała ułatwić pełna szczerości i prostoty ocena: „na ogół oficerowie ubrani są porządnie, szeregowi przeciwnie: dość licho”. Adorján Divéky nie zapomniał nawet o rozmowach, jakie mogą się toczyć w czasie polsko-węgierskich spotkań. Wojakowi należy przypomnieć, że rozmawia z Polakiem, a „u nas wszyscy bardzo sympatyzują z Węgrami”, bo „jesteśmy bratnimi narodami i często sobie pomagamy”. Powinno się zaprosić bratanka do domu, zaproponować mu „miejsce do przenocowania lub odpoczynku” oraz „trochę chleba i słoniny lub masła, gorącą zupę, mięso z kartoflami”.
PALINKA, CZYLI WÓDKA
Profesor Adorján Divéky proponuje też podstęp. Gości znad Dunaju nie powinno się przyjmować tylko ze staropolską gościnnością oraz za „Bóg zapłać”. Prawdziwy nadwiślański patriota powinien przypomnieć gościowi, że „w domu czeka na niego rodzina”, „skończył już wojnę” i „zbyteczne jest posiadanie [przez niego] karabinu, rewolweru, ekwipunku wojskowego”. Korzystając ze słowniczka, należy gościa zapytać, czy chciałby spieniężyć: „koc, buty, koń, wóz, motocykl, samochód”? Wśród przedmiotów, które mogą być wycenione podczas ewentualnych transakcji, umieszczono nawet czołg. Spodziewając się podobnych operacji handlowych, autor z całą powagą sugeruje wymianę sprzętu na wódkę (po węgiersku: palinka). Idąc dalej jego tropem, można dojść do wniosku, że zleceniodawcy rozmówek z Biura Informacji i Propagandy KG AK byli pewni rozprężenia i upadku morale Węgrów. Przecież potencjalni kontrahenci, wchodząc w operacje handlowe z Polakami, ryzykowaliby życie.
Do dezercji z armii rozmówki zachęcają słowami: „postaraj się pan dostarczyć nam broni i innych przedmiotów wojennych, a zapłacimy dobrze i dopomożemy do powrotu”. Do propozycji handlowych dołączono informację, jak je składać na piśmie i jak wymawiać. A nawet wzmiankę o tym, że „akcent po węgiersku [pada] zawsze na pierwszej sylabie”…
Trudno powiedzieć, jaką rolę publikacja „Kto są Węgrzy i jak się z nimi porozumieć oraz umundurowanie i wygląd zewnętrzny wojska węgierskiego” odegrała w stosunkach polsko-węgierskich. Kto wie, czy propozycje handlu wymiennego „broń za żywność” nie zaowocowały kolejną skrzynką granatów do konspiracyjnego magazynu? Jeśli choć jednemu głodnemu węgierskiemu żołnierzowi smakowała polska zupa, to warto było napisać i wydać broszurę. Bez względu na to, czy jej autor był profesorem uniwersytetu czy tylko naiwnie wierzył, że „licho ubrani” żołnierze armii Honwedów za wiadro bimbru odstąpią nawet swój czołg…