Kto pierwszy ten równiejszy?

„Najpierw kobiety i dzieci!”, „Kapitan schodzi ze statku ostatni” – historia morskiej żeglugi chlubi się dżentelmeńskimi zwyczajami. Pozostaje pytanie: czy ktoś ich jeszcze przestrzega?
Kto pierwszy ten równiejszy?

Luksusowy włoski wycieczkowiec Costa Concordia był statkiem z marzeń. Kosztował 450 mln euro – tyle, ile dziewięć stadionów! Dlatego kiedy 13 stycznia rozbił się o skały u  brzegu Toskanii, świat zamarł. Wszystkim przypomniała się tragedia luksusowego liniowca RMS Titanic, który w kwietniu 1912 roku poszedł na dno z 1500 pasażerami. Concordia zatonęła prawie w setną rocznicę tej katastrofy. „To jakieś fatum! Zginiemy wszyscy, jak na Titanicu!” – krzyczeli pasażerowie podczas ewakuacji. Udało się, na szczęście, uratować większość osób. Zginęło 15, 22 uznano za zaginione.   Tuż po ewakuacji okazało się, że dawne morskie zwyczaje nie przetrwały do XXI wieku. Hasło z Titanica: „Kobiety i dzieci przodem!” zamieniło się na „Kto pierwszy, ten lepszy”. A kapitan Francesco Schettino, najważniejsza osoba na statku, uciekł na ląd jako jeden z pierwszych, zostawiając cztery tysiące osób na pastwę losu. Z ujawnionych nagrań wynika, że nie wiedział nawet, ilu pasażerów jest na pokładzie. W  rozmowie z  Gregorio De Falco, dyżurnym z kapitanatu portu w Livorno, twierdził, że chyba 400… „Ale jest ciemno!” – jęczał, kiedy De Falco kazał mu wrócić i doglądać akcji ratunkowej. Uratowani pasażerowie wspominają też ogromny chaos i nieprzygotowanie załogi wycieczkowca. „Nikt nie mówił nam, co się dzieje i co mamy robić. To była dżungla! Wszyscy brutalnie walczyli o miejsce na łodziach” – mówiła brytyjskiej prasie 62-letnia Sandra Rogers. Ciężarna Isabelle Mougin nie mogła uwierzyć, że podczas ewakuacji na statku nie było kapitana. „Wszyscy mieli w nosie to, że jestem w zaawansowanej ciąży. Cudem dostałam się do szalupy, brakowało też kamizelek ratunkowych” – twierdzi Francuzka.

Bądźcie Brytyjczykami

Katastrofa włoskiej Concordii obnażyła nie tylko brak profesjonalizmu firm organizujących luksusowe rejsy, ale też anachroniczność pewnych zwyczajów. „W XXI wieku hasła w stylu »pierwszeństwo dla kobiet« to nie tylko głupota, ale i dyskryminacja. Tym razem mężczyzn!” – komentowali internauci. Niektórzy byli brutalni. „Walczyłyście o równouprawnienie, to chyba wiecie teraz, jak zawalczyć o miejsce w szalupie” – ironizował jeden z blogerów.

Skąd w morskim świecie wziął się zwyczaj preferencyjnego traktowania płci żeńskiej? Badacze wskazują na wiktoriańską Anglię. „Brytyjczycy są wyspiarzami, dlatego morskie tradycje i zwyczaje cieszą się tu dużym szacunkiem. Jeden z pierwszych zapisków dotyczących pierwszeństwa ewakuacji kobiet i dzieci pochodzi z  1852 roku. To wtedy u brzegów RPA zatonął brytyjski transportowiec Birkenhead, przewożący głównie żołnierzy, ale też ich rodziny – żony i dzieci. Podejrzewam jednak, że podobne zwyczaje mogły być stosowane wcześniej” – tłumaczy w rozmowie z „Focusem” dr Lucy Delap, historyczka badająca ruch wyzwolenia kobiet w Anglii i USA, dziekan studiów historycznych w University of Cambridge.

Historia statku Birkenhead na wiele lat stworzyła etyczny kanon zachowania na morzu. Do dziś w wielu angielskich książkach wspomina się dowódcę żołnierzy ppłk. Alexandra Setona, który nakazał podwładnym w pierwszej kolejności umieścić w łodziach ratunkowych kobiety i dzieci. A potem, kiedy Birkenhead zaczął tonąć w wodach pełnych rekinów, wydał słynną komendę „Baczność!”. Tę katastrofę przeżyły głównie kobiety i dzieci. Żołnierze poszli na dno w glorii i chwale, a wiersz na ich cześć napisał Rudyard Kipling. Podobnym hartem ducha wykazał się słynny kapitan Titanica Edward Smith. Stojąc wyprostowany jak struna na mostku kapitańskim, krzyczał do mężczyzn: „Bądźcie Brytyjczykami, kobiety i dzieci przodem!”. Statystyki pokazują, że na transatlantyku panował dżentelmeński dryl: uratowało się 74 proc. kobiet, 50 proc. dzieci i 20 proc. mężczyzn.

Co ciekawe, inny wyspiarski naród – słynący z grzeczności Japończycy – nigdy nie stosował zasady „pierwsze kobiety i dzieci” podczas ewakuacji statków. Zgadza się to z buddyjską tradycją, wedle której wszyscy są równi wobec losu. Czyżby więc zwyczaj morskiej kurtuazji, który przez większość uznawany jest za powszechny i kulturowo uniwersalny, miał jednak mocno zachodni kontekst?

Dzisiaj badaczom trudno jest jednoznacznie stwierdzić, czy zwyczaj ten przyjęto z szacunku dla kobiet, czy ze względów pragmatycznych. „Wiadomo, że w epoce wiktoriańskiej kobiety uważano za słabsze fizycznie i  psychicznie, stąd zapewne chęć otoczenia ich opieką. Nie bez znaczenia jest fakt, że panie nosiły wówczas długie, przepastne suknie, które stanowiły duże utrudnienie podczas ewakuacji” – tłumaczy dr Delap.

Jedna z teorii mówi też, że kobiety ratowano przez wzgląd na ich reprodukcyjną rolę w społeczeństwie. Lucy Delap odrzuca jednak taką hipotezę. „Byłoby to dużo bardziej zrozumiałe po 1870 roku, kiedy w Europie pojawił się niż demograficzny. Ale wcześniej nie było potrzeby dbać o wysoki przyrost naturalny” – tłumaczy. Przywilejem pierwszeństwa ewakuacji na wypadek tragedii nie cieszyły się jednak wszystkie panie po równo. Tu liczyła się bowiem klasa społeczna i kolor skóry. Ciemnoskóre emigrantki i białe kobiety z klasy robotniczej były ostatnie w kolejności. To dlatego w katastrofie wiozącego emigrantów statku, który rozbił się w 1865 roku niedaleko brytyjskiego portu Plymouth, nie uratowała się żadna kobieta.

Wszyscy do szalup 

Międzynarodowe regulacje na wypadek katastrof morskich podkreślają jedno: do szalup powinni bezpiecznie dotrzeć wszyscy pasażerowie. Ważne jest też, żeby każdy statek miał wystarczającą liczbę łodzi ratunkowych. Miejsca w nich ma być o 25 proc. więcej niż pasażerów.

 

A co z kapitanem, który „ostatni schodzi z pokładu”? Tutaj obyczaje morskie są dużo surowsze. Międzynarodowa konwencja o bezpieczeństwie życia na morzu stanowi wyraźnie, że kapitan jest nadrzędną jednostką i ewakuacja powinna się odbywać pod jego nadzorem. Jest też zasada, że statek opuszczają najpierw pasażerowie, potem załoga. Nigdzie nie ma jednak konkretnego zapisu, który mówiłby, kiedy z pokładu schodzi kapitan. „To zasada umowna. W tradycji morskiej rozumie się, że dla kapitana najważniejsze jest dobro pasażerów. Dlatego nie zostawia ich w potrzebie” – tłumaczy Jans-Uwe Schroder-Hinrichs ze szwedzkiego World Maritime University. „Historia kapitanów porzucających pasażerów tonącego statku jest tak stara jak sama żegluga. Co zrobić, oni są tylko ludźmi” – komentuje Andrew Lambert, profesor historii morskiej w londyńskim King’s College.

Piórka faworyzacji 

Historia dzielnego kapitana Titanica, który kazał ratować kobiety, dzieci i starszych, chwyta za serce. Ale nie feministki. Tuż po katastrofie luksusowego liniowca w 1912 roku brytyjskie sufrażystki wymyśliły hasło: „Głosy dla kobiet, szalupy dla mężczyzn”. W ten sposób dawały znać, że nie interesują je miałkie przywileje, ale równość w  ważnych społecznie kwestiach, np. w wyborach. Zarzucały też mężczyznom, że gdyby to kobiety zarządzały statkami rejsowymi, zysk korporacji nie zwyciężyłby nad ludzkim rozsądkiem i szalup wystarczyłoby dla wszystkich. „Pomagać należy słabszym: dzieciom, starszym, chorym i niedołężnym, niezależnie od płci” – ironizowały.

Zgadza się z tym prof. Sharon Meagher, amerykańska filozofka i dyrektor studiów kobiecych z University of Scranton w Pensylwanii, autorka książki o uprzedzeniach genderowych „Women and Children First”. „Hasło »kobiety przodem« to ciekawy przykład dyskryminacji, która stroi się w piórka faworyzacji. Niby kobiety są uprzywilejowane, ale w  ten sposób utrwala się paternalistyczny wzór społeczeństwa, w którym porządku pilnują mężczyźni. A kobiety stawia się w jednym szeregu z  dziećmi! Ani w  momentach tragedii, ani w codziennym życiu społecznym nie potrzebujemy modeli męskiej dominacji, ale porządnych praktyk i sposobów postępowania” – tłumaczy w rozmowie z „Focusem”. A dr Lucy Delap z Cambridge dodaje: „Każda silniejsza osoba, czy to kobieta, czy mężczyzna, ma moralny obowiązek pomóc słabszej. W rozmowie o ewakuacji statków ważniejsze od trzymania się arbitralnego podziału płci jest dla mnie dyskusja o  profesjonalizmie załogi, standardzie wyposażenia ewakuacyjnego i nowoczesnych zasadach bezpieczeństwa. Wiadomo już, że wszystkich tych trzech składników zabrakło podczas wypadku Costa Concordii”.