Kto chciał się wzbogacić w czasie Powstania Warszawskiego

Powstanie warszawskie, miało też swoje ciemne strony. Nawet w powstańczych szeregach znaleźli się tacy, którzy mordowali bezbronnych i grabili ich własność. Nie wszystkich dosięgła sprawiedliwość.

Jak wyglądało życie w Warszawie przed powstaniem, można dowiedzieć się z „Kroniki wydarzeń na terenie m.st. Warszawy od 1 sierpnia 1942 r. do 30 kwietnia 1944 r.”, przechowywa­nej w Archiwum Akt Nowych (AAN). Rejestrowane co dzień przez granatową policję zdarzenia były opracowywane także dla Państwowego Korpusu Bez­pieczeństwa (czytaj dalej: Powstańcza policja) podlegającego Delegaturze Rzą­du. Z kroniki dowiadujemy się, że co­dziennie dochodziło do kilku zabójstw; zabijali Niemcy, ale likwidowani byli też konfidenci, agenci gestapo i niemieccy funkcjonariusze; od policyjnych kul gi­nęli złodzieje i bandyci. Codziennie były napady, najczęściej z bronią. Bandyci by­wali przebrani w niemieckie mundury, rabowali, szukali Żydów. Co kilka dni odnotowywano szantaże wobec ludzi żydowskiego pochodzenia. Zatrucia bimbrem to też codzienność.

W kwietniu 1944 r. były 146 napa­dy rabunkowe, a więc prawie 5 dzien­nie. Odnotowano też 274 kradzieże z włamaniem, 827 bez włamania i 990 kieszonkowych. Warszawa była zatem miastem podwójnie niebezpiecznym: z jednej strony terroryzowali miesz­kańców Niemcy, a z drugiej przybywało bandytów, ludzi zdemoralizowanych.

STARE MELDUNKI

Podczas powstania nie było lepiej. Dokumenty Służby Śledczej Państwowe­go Korpusu Bezpieczeństwa, zachowane w AAN, to tylko 152 karty, czasem trud­ne do odczytania.

Najczęściej dotyczą Śródmieścia Warszawy. Często na kilku stronach omawiana jest jedna konkretna sprawa. Ale nawet z tej ubogiej zachowanej dokumentacji, tworzonej na gorąco przez powstańczą policję, można się dowiedzieć, z jakimi pro­blemami borykały się służby mające pilnować przestrzegania prawa w warunkach zbrojnego powstania w wielkim mieście.

21 września 1944 r. „Tomaszewski” (Włodzimierz Lecho­wicz), naczelnik Urzędu Śledczego miasta stołecznego War­szawy, pismem oznaczonym jako „poufne” zawiadomił do­wódcę plutonu żandarmerii mającego siedzibę na ul. Mokotow­skiej 54, iż otrzymał „niepotwierdzoną” informację. Wynikało z niej, że kapral „Robot” i strzelec „Igor” z batalionu „Iwo”, kwaterującego na ul. Hożej 42 i zajmującego pozycje na pierw­szej linii walk na ul. Nowogrodzkiej, „uprawiają nagminnie rabunek mieszkań osób cywilnych wysiedlonych z ul. No­wogrodzkiej ze względu na warunki bojowe”. Inny żołnierz z tego oddziału miał podobno mieszkanie na ul. Wspólnej 7, w którym rzekomo były przechowywane „rzeczy z rabunku”.

Z kolei 25 września 1944 r. z Komisariatu VIII PKB przy ul. Śliskiej do naczelnika „Tomaszewskiego” skierowano mel­dunek zawiadamiający, że 23 i 24 tego miesiąca w okolicach placu Grzybowskiego pojawiła się „banda” licząca ok. 10 ludzi z opaskami „WP” na ramionach. W dzień rabowali opuszczone mieszkania, sklepy, piwnice. „Robią to pod pozorem rzekomych rekwizycji przez wojsko”, choć nie należeli do AK. Autor mel­dunku (prawdopodobnie kierownik Komisariatu VIII „Józef Savari”, cieszący się dobrą opinią zarówno wśród mieszkańców, jak i przełożonych) informował, że niewiele może zrobić, bo komisariat nie ma broni, z kolei na posterunku żandarmerii na ulicy Siennej 57 brakuje ludzi.

Najwyraźniej pracujący „po cywilnemu” agenci śledczy z VIII Komisariatu ustalili, kim są ludzie działający w okoli­cach placu Grzybowskiego, gdyż już 26 września kierownik Agentury Śledczej „Adam Jezierski” meldował naczelnikowi Urzędu Śledczego, że nie stwierdził, aby grasowała tam jakaś zorganizowana „banda”. To, co się działo w okolicach placu Grzybowskiego, ocenił inaczej, choć również pesymistycznie. „Wypadki rabunków i grabieży są istotnie częste, ale w celu jedynie zdobycia żywności zarówno przez ludność cywilną, jak i wojsko”. W tej samej sprawie inny funkcjonariusz śledczy („Jurek Zbiegły”) oceniał, że ludność cywilna nie „rabuje”. Natomiast „dość często” rabują sklepy i piwnice „żołnierze z opaskami AK”.

 

Im dłużej trwały walki, tym większym problemem stawały się rabunki dokonywane na ludności cywilnej. W specjalnym rozkazie dowodzący powstaniem gen. „Monter” (Antoni Chru­ściel) alarmował dowódców poszczególnych ugrupowań, że grupy uzbrojonych żołnierzy „grasują we wszystkich dzielni­cach i dopuszczają się gwałtów wobec bezbronnej ludności”.

FRYZJER ŻANDARMEM

Władysław Sieroszewski (zmarł w 1996 r. w wieku 96 lat), przedwojenny prokurator Sądu Najwyższego, przez całą okupację był przewodniczącym (pseudonim „Sabała”) Wojskowego Sądu Specjalnego Warszawskiego Obszaru AK, a od połowy sierpnia 1944 r. aż do kapitulacji walczących sze­fem Służby Sprawiedliwości Warszawskiego Korpusu AK. Był pierwszym, który po latach rządów Bieruta w Polsce publicznie przedstawił zdarzenia niekorzystne dla powstańczego mitu. W tekście „Służba Sprawiedliwości w Powstaniu Warszaw­skim” (Prawo i Życie nr 7/1956) napisał m.in. o „kryminalnej tronie” powstania: „Powstawały całe szajki gangsterskie terroryzujące lud­ność, wymuszające od niej okupy, lub też najzwyczajniej szabrujące jej mienie”. Nie najlepiej też oceniał powstańcze żandarmerie.

Po wielu latach – kiedy wreszcie otwarto archiwa – Janusz Marszalec w 1999 r. opublikował pracę „Ochrona porządku i bezpieczeństwa publicznego w Powstaniu Warszawskim”. Zburzyła idealistyczny i romantyczny wizerunek powstania. W rzeczywistości pokry­wał się z tym, co pół wieku wcześniej stwierdził szef powstańczej Służby Sprawiedliwości.

Sieroszewski twierdził, że w po­szczególnych odciętych dzielnicach miasta, do których był utrudniony do­stęp z zewnątrz, oddziałki żandarmów „pozwalały sobie na akty samowoli w stosunku do mieszkańców”. „Sabała” podał jako przykład „kapitana »Sępa«”, działającego na Górnym Czerniakowie. Zorganizował placówkę żandarmerii, która w ocenie Sieroszewskiego „sta­ła się placówką szantażu i grabieży”. O „Sępie” wspominają w pamiętnikach kombatanci z Czerniakowa. „W pierw­szych dniach sierpnia inicjatywę na Czerniakowie przejął podający się za kapitana WP kapral Izydor Sosnowski »Sęp« . Podporządkowała mu się część tamtejszych oddziałów powstańczych, w tym grupa »Jelenia« (nazwisko nie­znane). »Jeleń« na rozkaz »Sępa« objął funkcję szefa żandarmerii Czerniakowa” – pisze Janusz Marszalec.

Sosnowski, mężczyzna trzydziestokilkuletni, przed wybuchem powstania nie miał nic wspólnego z konspiracją. Prowadził mały zakład fotograficzny przy ul. Czerniakowskiej 125. Pierwsze­go dnia walk Izydor Sosnowski pojawił się na czele 15-osobowego oddziałku złożonego z członków „Miecza i Pługa” – organizacji mającej niezbyt dobrą opi­nię. Miał na sobie przedwojenny mun­dur z dystynkcjami kapitana. Sosnow­ski stał się ważną postacią na Górnym Czerniakowie. 6 sierpnia zorganizował „defiladę sił zbrojnych” na ul. Solec. Jak podaje Tadeusz Grigo („Powiśle Czer­niakowskie 1944″), nawet nie starał się nawiązać łączności z dowództwem AK. Okazało się, że był watażką o kryminal­nych skłonnościach.

Ludzie „Sępa” i „Jelenia” terro­ryzowali całą okolicę, konfiskowali mienie folksdojczów, aresztowali ludzi i wymuszali okupy. Zwykle byli pijani; w ich rękach znalazł się magazyn wy­twórni wódek przy ul. Łazienkowskiej.

3 sierpnia na podstawie niepotwierdzo­nego donosu Sosnowski zorganizował publiczny proces kobiety oskarżonej o utrzymywanie intymnych stosun­ków z Niemcami. Na oczach rozra­dowanych widzów ogolono jej głowę i wychłostano.

Rankiem 7 sierpnia 1944 r. do bramy „Polskiej Fabryki Siatek” przy ul. Przemysłowej 32 dobijało się pię­ciu uzbrojonych mężczyzn. Wołali: „Otwierać, tu żandarmeria!”. Obrzucili przekleństwami dozorcę Matulę, który po otwarciu bramy otrzymał cios kolbą pistoletu w głowę. „Ja was wszystkich każę powystrzelać!” – groził „Sęp”. Był nietrzeźwy. Kazał się zaprowadzić do prywatnego mieszkania dyrektora fa­bryki Edwarda Ledóchowskiego. Uzbro­jeni mężczyźni wbiegli do mieszkania Ledóchowskiego. Wszystkim obecnym kazano podnieść ręce do góry i wśród przekleństw i wyzwisk spędzono ich do jednego pokoju. Edward Ledóchowski, . porucznik rezerwy 1. Pułku Szwoleżerów, oficer AK, który w dniu wybuchu powstania dowodził 20-osobowym od- działkiem atakującym Niemców w szko­le im. Batorego, zapytał Sosnowskiego, o co mu chodzi. „Sęp” strzelił do niego, zabijając na miejscu, na oczach żony i dzieci. Potem kilkunastoletniemu syno­wi dyrektora przyłożył pistolet do głowy i wykrzykiwał, że go zabije; w tym czasie napastnicy rewidowali pomieszczenia. W końcu „Sęp” i jego ludzie opuś­cili dom, polecając ofiarę „zakopać, jak psa na podwórzu”.

LUDNOŚĆ WARSZAWY

Analizy postaw społecznych w stolicy dokonane na zlecenie Delegatury Rządu, jeszcze w 1942 r. wyróżniły trzy kategorie: „Warszawa Kowalskich” – szacowana na ok. 70% mieszkańców, czyli 700 tys. ludzi (ozna­czeni na diagramie kolorem czerwonym); „Warszawa heroiczna” – zaangażowani w różne formy walki z okupantem stanowili ok. 25%, czyli ok. 250 tys. miesz­kańców (oznaczeni kolorem pomarańczowym); a także „Warszawa haniebna” – pół­światek, zawodowi złodzieje i kryminaliści, spekulanci, folksdojcze, współpracujący z Niemcami; oceniano, że takich ludzi było ok. 5%, czyli ok. 50 tys. (oznaczeni kolorem szarym). Część osób tej kategorii na pewno znalazła się w szeregach powstańców.

 

BO TAMTEN BYŁ W AK, A TEN W AL

O zabójstwie porucznika Le­dóchowskiego zrobiło się głośno na Czerniakowie. Sprawą zainteresował się kapitan Zygmunt Netzer „Kryska”, który przez dowodzącego powstaniem „Montera” został wysłany ze Śródmie­ścia na Czerniaków właśnie w celu zapa­nowania nad chaosem. 8 sierpnia „Krys­ka” wezwał „Sępa” do stawienia się w sztabie, ale ten nie pojawił się, więc do zbadania zagadkowego zabójstwa oficera AK i ustalenia, kim jest „Sęp”, Netzer wydelegował przedwojennego żandarma por. „Daniela”. Raport o wy­czynach „Sępa” i jego ludzi wstrząsnął dowódcą Czerniakowa. Sporządzono akt oskarżenia przeciwko Izydorowi Sos­nowskiemu, m.in. w sprawie zabójstwa i bezprawnego używania stopnia oficerskiego. Wojskowy Sąd Specjalny wezwał Sosnowskiego na rozprawę, ale delikwent nie stawił się i nadesłał oświadczenie, że jest żołnierzem Ar­mii Ludowej, więc go nie obejmuje jurysdykcja AK. Jednak od oficera sądowego AL kapitana Michała Szyszko-Dąbka uzys­kano informację, że Sosnowski nie należy do AL. Wojskowy Sąd Specjalny skazał „Sępa” na karę śmierci. Okazało się, że Sosnowski ranny podczas bombardowania leży w szpitalu przy ul. Czerniakowskiej, wykonanie wyroku zawieszono do wy­zdrowienia skazanego. Sosnowskiego pilnował strażnik, ale kiedy niemieckie bomby trafiły w szpital, pacjent, korzystając z zamieszania, uciekł.

Oddziały „Sępa” i „Jelenia” rozwiązano. „Jelenia” też skazano na śmierć, ale również uciekł. Kilku ludzi z jego grupy aresztowano i oskarżono „o demoralizację i dezercję”. Ale kłopoty z żandarmami z Czerniakowa nie skończyły się. W miejsce rozwiązanych oddziałów przysłano ze Śródmieścia pluton żandarmów ppor. Janusza Wioseńskiego „Jaskiera”. Poszli „w ślady swoich poprzedników” – pisze Marszalec. „Ja­skier” i dwaj jego żołnierze zostali skazani na karę śmierci za „rabunki i morderstwa”. Wyroków nie wykonano, bo wszyscy trzej uciekli z aresztu podczas bombardowania Czerniakowa.

Jesienią 1945 r. rodzina Edwarda Ledóchowskiego złożyła w stołecznej prokuraturze wniosek o ściganie jego zabójcy. Podano, że Izydor Sosnowski mieszka w Szczecinie, gdzie jest fryzjerem. Dawnego „kapitana Sępa” aresztowano. W lutym 1947 r. Izydor Sosnowski stanął przed warszawskim sądem okręgowym. Nie przyznał się do zastrzelenia Ledóchowskiego. Twierdził, że był wtedy nietrzeźwy i zdenerwowany. Ale nie strzelał do dyrektora. Zabił go kapral „Bomba”, który poległ w czasie walk. Sosnowskiego pogrążyli świadkowie, którzy rozpoznali zabójcę. Sąd orzekł, że Sosnowski jest zabójcą, ale znalazł dla niego okoliczności łagodzące: miał działać w stanie „silnego wzruszenia” wynikającego z niemieckiego ostrzału i nietrzeźwości. „Sęp” został skazany na 6 lat więzienia. Jesienią 1947 r. sąd apelacyjny skazał Izydora Sosnowskiego na 10 lat więzie­nia, na mocy amnestii obniżając karę do lat 8.

TAŃCZĄCE FOKSTROTKI

W czarnej legendzie powstania poczesne miejsce zajmuje Czesław Mekiński, znany jako „Gryf Pomorski”. Posługiwał się stopniem kapitana. Ten liczący 44 lata oficer rezerwy, zamożny warszawski rzemieślnik, w okresie oku­pacji był współpracownikiem kontrwy­wiadu AK (jak się wydaje dobrze ocenia­nym). Po wybuchu powstania Mekiński sprawował funkcję oficera informacji w zgrupowaniu „Gurt”, czyli zajmował się kontrwywiadem. Potem, jak twier­dził Sieroszewski, kierował grupą około 50 dobrze uzbrojonych ludzi. Była to placówka informacyjno-kontrwywiadowcza, specjalizująca się w wyłapywa­niu agentów niemieckich, współpracow­ników gestapo i folksdojczów. „Gryf” ze swoimi ludźmi kwaterował na ul. Wil­czej. Zachowały się nieliczne meldunki „Pomorskiego” potwierdzające, że miał dobre informacje, np. o wypuszczaniu z aresztu na Czerniakowie folksdojczów po opłaceniu okupu ludziom „Sępa” i „Jelenia”.

W innym meldunku zawiadamiał, że ma jeszcze liczącą 29 nazwisk listę agentów gestapo, których pojmanie i zli­kwidowanie jest dla niego priorytetem.

POWSTAŃCZA POLICJA

Z chwilą wybuchu powstania zaczęły działać w mieście służby, których zadaniem było utrzyma­nie porządku i bezpieczeństwa. Powstały specjalne formacje: Służba Ochrony Powstania, Woj­skowy Korpus Bezpieczeństwa, Obywatelska Straż Bezpieczeń­stwa. Przy walczących oddzia­łach utworzono żandarmerię wojskową. Istniejący od 1942 r. Państwowy Korpus Bezpieczeń­stwa (policja Delegatury Rządu) podczas powstania nadzorował bezpieczeństwo wewnętrzne: powstały komisariaty, powołano dzielnicowych i Agentury Śledcze przy komisariatach, wysyłano patrole na ulice. Dyskretnie funkcjonował kontrwywiad AK. Działały sądy specjalne – cywilne i wojskowe. Dochodzenia pro­wadzili prokuratorzy. Utworzono obozy jenieckie i więzienia. Skazanych (obywateli polskich za rabunki i kradzieże, dezercję, samowolne zabójstwa, gwałty, szpiegostwo, współpracę z Niem­cami) rozstrzeliwano. Kara śmier­ci była orzekana dla niemieckich żołnierzy SS i kolaboranckich jednostek ukraińskich, rosyjskich oraz funkcjonariuszy gestapo.

W początkach września do Szefo­stwa Służby Sprawiedliwości i do Pro­kuratury Śródmieście Południe zaczęły masowo wpływać skargi od mieszkań­ców ulic Hożej, Poznańskiej i okolicy na działalność tej placówki, która pod pozorem tropienia szpiegów torturo­wała aresztowanych, zwłaszcza ludzi zamożnych, aby wymusić zeznania, gdzie chowają złoto i dolary. Docho­dziły wiadomości o orgiach w kwaterze „Gryfa Pomorskiego”, gdzie raczono się obficie trunkami wyszabrowanymi z piwnic Braci Pakulskich, Rago i innych sklepów kolonialnych i gdzie tańczyły nago więźniarki folksdojczki, sprowa­dzane nielegalnie z aresztu. Po zabawach były rozstrzeliwane.

Informacje o tym, co robią ludzie Mekińskiego, zdobyli agenci szefa kontr­wywiadu warszawskiego AK Wincente­go Kwiecińskiego. Sieroszewski uzyskał zgodę dowódcy powstania „Montera” na aresztowanie „prowodyrów” i li­kwidację placówki. Prokurator wraz z plutonem żołnierzy z odbezpieczoną bronią wkroczył do kwatery „Gryfa”. Spodziewano się zbrojnego oporu, ale zatrzymanie przebiegło bez przeszkód. Ludzie Mekińskiego i on sam oddali broń. „Rozprawa trwała dwa dni – wspo­minał Sieroszewski. – Spośród 10 osób, które zasiadły na ławie oskarżonych pod zarzutem dokonywania nielegalnych eg­zekucji, znęcania się nad aresztowanymi i grabieży mienia osób prywatnych, sze­ściu wymierzono karę śmierci”. Oprócz Mekińskiego wśród skazanych byli: Wiesław Z. „Wiesiek”, lat 20; Anna W „Agnieszka”, lat 34; Jadwiga O. „Ma­dzia”, lat 18 i Andrzej K. „Sas”, lat 18. Podobno najbardziej zdemoralizowani byli najmłodsi. Dlatego gen. „Monter” ich nie ułaskawił.

 

ZAGADKOWE ZABÓJSTWA

Zdarzały się też morderstwa na tle kryminalnym. 9 sierpnia 1944 r. po godz. 21 w bramie domu przy ul. Śnia­deckich znaleziono ciało ok. 35-letniej kobiety. Zabito ją kilkoma strzałami w plecy. Wezwani żandarmi zabezpie­czyli biżuterię znalezioną przy zwłokach, m.in. obrączkę, pierścionki, dwa zegar­ki, męski i damski ze złotą bransoletką oraz różne drobne przedmioty, w sumie 13 pozycji. Złożono je do depozytu „Wrona” i „Mat Unrug” – powstańcy podejrzani o zamordo­wanie i obrabowanie Żydów – mieli być rozstrzelani przez w VIII Komisariacie PKB. Depozyty kolegów. ty wkładano do papierowych toreb, które zaszywano sznurkiem i pieczęto­wano lakiem.

Kobietę pochowano na trawniku koło domu nr 5 na ul. Śniadeckich. Następnego dnia do żandarmów sąsiadka przyprowadziła 13-letnią dziewczynkę. Okazało się, że to córka zamordowanej Lidii Grzybowskiej. Mieszkały z matką przy ul. Jaworzyńskiej 8 m. 5. Dziewczynka opowiedziała, że mieszkanie zostało obrabowane, złożyła do policyjnego depozytu platynowy pierścionek z brylantem znaleziony w mieszkaniu. Nie wiedziała, kto matkę zabił ani kim byli bandyci. Policjanci wyznaczyli opiekuna dla dziewczynki. 26 sierpnia „Józef Savari”, kierownik VIII Komisariatu PKB, polecił sprawdzić zawartość depozytu zastrzelonej kobiety. Torba była naderwana. Zginęły dwa złote zegarki, męski i damski, 2 obrączki – męska i damska oraz jedna złota mo­neta. Nie ulegało wątpliwości, że kradzieży dokonano w ko­misariacie, którego załoga liczyła kilkanaście osób. Złodzieja nie zdemaskowano.

Według Janusza Marszalca we wrześniu 1944 r., gdy wy­czerpywały się siły walczących, a miasto w znacznym stopniu było już zrujnowane, najgorsza sytuacja „pod względem prze­stępczości” panowała na północno-zachodnich obrzeżach Śród­mieścia. „Szczególnie ponurą sławą cieszył się odcinek kpt. Wacława Stykowskiego »Hala«” – pisał Marszalec. „Hal” był na pewno dzielnym oficerem, jego batalion im. Sowińskiego wykrwawił się na Woli i z poświęceniem bronił Śródmieścia. Pierwsze sygnały, że działo się tam źle, znalazły się w opu­blikowanej w 1957 r. w Londynie książce „Wicher Wolności” Wacława Zagórskiego „Lecha Grzybowskiego”, dowodzącego batalionem zgrupowania „Chrobry II”. Książka miała trzy wy­dania w języku angielskim. Zostały w niej opisane m.in. mordy na Żydach dokonane przez żołnierzy oddziału kpt. „Hala”. Powiadomiony przez Zagórskiego, że na jego terenie (skraj Ma­łego Getta, ulice: Towarowa, Twarda, Prosta) odkryto w piw­nicy zamordowane Żydówki z dziećmi, bagatelizował sprawę, mówiąc, że może się nimi zająć „Ostatnia Posługa” (tak na­zywało się przedsiębiorstwo pogrzebowe działające w getcie). Zagórski powiadomił o zabójstwie przełożonych, m.in. samego „Montera”. Obiecując, że zabójcy zostaną ukarani, kazano mu zachować sprawę w tajemnicy. „Wieść o mordzie w lochu na terenie getta mimo nakazu tajemnicy rozniosła się szeptem wśród żołnierzy czwartej kompanii” – napisał Zagórski.

Kiedy w 1994 r. A. Michnik i M. Cichy opublikowali tekst „Polacy – Żydzi. Czarne karty Powstania Warszawskiego”, wy­buchła niesłychana awantura. Ogłoszono, że jest to paszkwil na powstańców. Na pewno autorzy artykułu zawyżyli liczbę zabitych, dopisując przypadki wątpliwe. Jak skrupulatnie do­liczył się Marszalec, zabito wtedy 14-15 osób. Ale oryginalne dokumenty śledczych AK z 1944 r., które można przeczytać w Archiwum Akt Nowych, nie pozostawiają wątpliwości: w od­dziale „Hala” istniała grupka może dzielnych żołnierzy, którzy poza służbą parali się bandytyzmem.

O znalezieniu w piwnicy zwłok zabitych Żydówek i ich dzieci pierwszy powiadomił w meldunku „Lech Grzybowski”. W piwnicy leżały pootwierane walizki i porozwłóczona odzież. Stara kobieta powiedziała, że zabili „nasze żołnierzyki”. Dosta­ła od nich złotą monetę, pewnie zrabowaną zamordowanym.

Z meldunków żandarmerii polowej AK wynika, że w od­dziale kpt. „Hala” funkcjonowała tolerowana przez dowódcę „bojówka”- w jej skład wchodzili m.in. dwaj bracia o nazwisku Mucha (jeden miał pseudonim „Wrona”, a drugi „Mu­cha”). Należeli do niej także: starszy sierżant „Nowina”, kapral „Dmowski”, strzelec „Kotek”, kapral Marian Karo­lak „Mat Unrug”, strzelec „Francuz” (prawdopodobnie Robert K.). Część z nich należała zapewne do półświat­ka zamieszkującego okolice Hali Mi­rowskiej. Jeden ze świadków z grupy „Hala” zeznał, że „Mucha”, „Wrona” i inni nocami „wychodzili” na miasto, urządzali pijatyki, sprowadzali sobie kobiety.

 

Kiedy wybuchła afera z zamor­dowaniem Żydów, do żandarmerii AK wpłynął meldunek podpisany przez ka­prala „Dmowskiego” z grupy „Hala”, stwierdzający, że sprawa jest wyjaśnio­na. Patrol miał zatrzymać w nocy z 11 na 12 września pijanych „Wronę” i „Mata Unruga”. Ten ostatni miał się przyznać do zamordowania Żydówek. Zrewido­wano go i znaleziono zrabowaną biżu­terię. To tak wstrząsnęło żołnierzami, że strzelec „Kotek” kolegów zastrzelił. Zaraz też ich pochowano. „Dmowski” przysłał znalezione u „Mata Unruga” 6 tys. zł i biżuterię.

Być może „Wrona” i „Mat Unrug” zostali zabici, żeby zakończyć docho­dzenie w sprawie morderstw i rabun­ków. Ale nie można wykluczyć, że ich egzekucja została sfingowana, tylko musieli opuścić oddział „Hala” i ukryć się w jakiejś melinie.

Zdaniem Marszalca, zbrodnia była dziełem „kilku degeneratów – pospo­litych bandytów”. Marszalcowi „dwu­znaczna wydaje się jednak postawa kpt. Stykowskiego”. 13 września 1944 r. wysłał meldunek, w którym napisał o jakichś dwóch ludziach w mundu­rach granatowych policjantów, którzy mieli dokonywać rabunków. O zabicie Żydów oskarżał „dywersantów nie­mieckich”, dokonujących mordów, aby „skompromitować AK”. Twierdził, że mogła to być także prowokacja agen­tów NKWD. Żołnierze AK nie mog­li tego dokonać – zapewniał „Hal”. „Stwierdzam, że oddziały moje z mor­dem tym nie mają nic wspólnego” – napisał kapitan „Hal” w meldunku. Niestety, dokumenty mówią co innego.