Wioska Lamalera położona jest na zboczu czynnego wulkanu jednej z wysp wschodniej Indonezji. Gruntów nadających się pod uprawę jest jak na lekarstwo, więc tubylcy żyją z tego, co da im morze. Już w XVII wieku zasłynęli jako łowcy kaszalotów. Metody polowań na tych zagrożonych wyginięciem, największych przedstawicieli gatunku zębowców (czyli ssaków z rzędu waleni) od wieków się nie zmieniły. Liczy się skuteczność.
Kaszaloty, poza mięsem i tłuszczem, są dla człowieka źródłem m.in. olbrotu i ambry. Pierwszy to substancja znajdująca się w głowie zwierzęcia; dawniej produkowano z niej świece i maści, używano jako smaru, dziś jest stosowana w przemyśle farmaceutycznym. Ambrę wydobywa się z jelit zwierzęcia. Substancja ta powstaje prawdopodobnie na skutek niestrawności, a odpowiednio przetworzona jest używana jako wzmacniacz zapachu perfum. Za dwa kilogramy tej najlepszej można kupić dobrej klasy auto. Dla mieszkańców Lamalery kaszalot oznacza być albo nie być. Tną jego mięso na paski, suszą na słońcu i sprzedają w miejscowych sklepach. Jeden pasek wart jest 12 kolb kukurydzy lub 12 bananów albo 12 kawałków suszonego ziemniaka. Dla nich rachunek jest prosty, nie ma miejsca na sentymenty. Tym bardziej że Indonezja nie jest sygnatariuszem IWC – Międzynarodowej Komisji Wielorybnictwa, która wydaje pozwolenia na połowy waleni. A wielorybnicy swoje zajęcie usprawiedliwiają… długą tradycją.
„Powołana w 1946 roku IWC od końca lat 80. XX wieku zabrania komercyjnych połowów wielorybów, wydaje jednak zezwolenia pod pretekstem badań naukowych” – mówi Katarzyna Guzek z Greenpeace. Według oficjalnych danych, w sezonie 2006/2007 upolowano 917 waleni, z czego większość ma na sumieniu japońska flota wielorybnicza. „I to mimo pechopwego sezonu, przymusowo skróconego w skutek awarii Nishin Maru statku-chłodni” – dodaje. Japończycy posiadają największą na świecie flotę przeznaczoną do takich połowów, co roku ich ofiarą pada prawie tysiąc waleni (głównie płetwali karłowatych), mimo że popyt na ich mięso na wyspach japońskich systematycznie spada.
Ewa Rąbek