To byt największy bunt więźniów w II RP. Prawie 90 lat temu zdesperowani przestępcy, z bronią w ręku, podjęli próbę wydostania się na wolność. Po ciężkich walkach z siłami bezpieczeństwa poddali się. Kilka osób poniosło śmierć.
W czasie tego biegu po życie prawdopodobnie padł przywódca i organizator buntu Jan Kowalski. Pozostali dotarli do budynku i prowadzili stamtąd ogień, dopóki nie skończyła się im amunicja.
Na miejscu zginęło ich pięciu, dwunastu zostało rannych. Po kilku dniach zmarło jeszcze dwóch. Największy bunt więźniów w okresie międzywojennym wybuchł w 1925 r. na Świętym Krzyżu.
ŚWIĘTY KRZYŻ WIĘZIENIE CIĘŻKIE
Taki napis nad bramą oglądali wchodzący tu skazańcy. Minister sprawiedliwości Stanisław Car w piśmie do premiera Walerego Sławka nazwał je wprost „najcięższym więzieniem w typie dawnej katorgi rosyjskiej”. Utworzone w 1918 r. rzeczywiście przejęło siedzibę po dawnym więzieniu carskim, zwanym przez więźniów „polskim Sachalinem”. Prawie niestrzeżone w czasie I wojny światowej budynki zamieniły się w ruinę. Brakowało nie tylko podstawowego wyposażenia cel, ale często także drzwi, okien i desek sufitowych, rozgrabionych przez okoliczne chłopstwo. Naczelnik więzienia raportował zwierzchności: „Dozorcy powierzonego mi więzienia nie mają butów; z powodu mrozów, j akie panują tutaj na górze Świętego Krzyża, poodmrażali sobie nogi i z trudem pełnią swe obowiązki”.
Władze odrodzonego państwa polskiego przejęły tę placówkę razem z 400 jednostkami penitencjarnymi zaborców. Podstawowe wymogi cywilizacyjne spełniały jedynie te, które znajdowały się w byłym zaborze pruskim – sytuacja w pozostałych wyglądała dramatycznie. Może nie tak bardzo jak na Łysej Górze, ale wszędzie trzeba było walczyć z brudem, głodem i chorobami zakaźnymi dziesiątkującymi skazanych. W 1921 r. zmarło 28 proc. więźniów, ale pięć lat później już „tylko” 8 proc.
Więzienie to funkcjonowało w budynkach po- klasztornych skasowanego w 1819 r. zakonu benedyktynów. Od momentu kasacji zabudowania nieodmiennie przeznaczano na miejsce odosobnienia. Początkowo mieścił się w nich Instytut Księży Zdrożnych, od 1884 r. więzienie carskie, zaś od 1918 władze polskie kierowały tu skazanych za najcięższe zbrodnie oraz więźniów politycznych – ukraińskich nacjonalistów i komunistów; karę odbywał tu m.in. Stepan Bandera.
W tym właśnie więzieniu rozpoczął swoją przygodę literacką Sergiusz Piasecki, przemytnik, agent polskiego wywiadu, po usunięciu ze służby zwyczajny bandyta, a w końcu jeden z najpoczytniejszych pisarzy międzywojnia. Skazany na śmierć w Wilnie, gdzie obowiązywały wówczas sądy doraźne, na Święty Krzyż dotarł z wyrokiem obniżonym przez prezydenta RP (ze względu na wywiadowcze zasługi) do 15 lat pozbawienia wolności. Tam postanowił opisać swoje przygody. Tekst wysłał Melchiorowi Wańkowiczowi, który zachwycił się samorodnym talentem, a jego zabiegi o ułaskawienie autora doprowadziły do skrócenia Piaseckiemu wyroku przez prezydenta Ignacego Mościckiego. „Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy” Piaseckiego stał się zaś bestsellerem.
W budynkach otoczonych murem z drutem kolczastym i kawałkami tłuczonego szkła na górze znajdowało się 35 cel zbiorczych. Nad więzieniem wznosiło się sześć wież strażniczych zaopatrzonych w mocne reflektory. W części zachodniej muru była brama główna, a obok niej kancelaria, w której urzędował od początku lat 20. naczelnik Mieczysław Butwiłowicz. W północnych budynkach umieszczono szpital i pralnię. Pozostała część zespołu klasztornego ze sławnym kościołem przechowującym drzazgę Krzyża Świętego (stąd nazwa Gór Świętokrzyskich) pozostawała w gestii diecezji sandomierskiej i była stale dostępna dla pielgrzymów i miejscowych wiernych.
JEDYNY NIEPOKOJĄCY ZNAK
Niedziela, 20 września 1925 r., jak podawała ówczesna „Gazeta Kielecka”, była pogodna. Na śniadanie więźniowie dostali po 800 gramów chleba, 24 g masła, 15 g sadła i kaszę jaglaną. Była to zwiększona norma kaloryczna w stosunku do obowiązującej w kraju średniej; także normę opałową zwiększono w tej placówce m.in. z powodu trudniejszych warunków klimatycznych. Średnia temperatura roczna na Łysej Górze (594 m) jest o 2-3 stopnie niższa niż w Warszawie, dłużej leży tu śnieg.
O godz. 9.10 z celi nr 16 (znajdującej się w jednym z mniejszych pawilonów zakładu karnego) wyszli więźniowie, aby skorzystać z przysługującej im tego dnia kąpieli w łaźni. Niepokojącym znakiem, na który jednak strażnicy nie zwrócili uwagi, były zasznurowane wbrew regulaminowi buty skazańców Grupa spokojnie minęła spacerniak, ale na podwórzu błyskawicznie się rozdzieliła. Kilku więźniów rzuciło się na dwóch prowadzących ich strażników, przewróciło ich na ziemię i zmasakrowało. Jeden ze strażników nie przeżył.
Pozostali buntownicy wdarli się do kancelarii, zdemolowali ją, zniszczyli aparat telefoniczny i zerwali przewody, odcinając Święty Krzyż od świata zewnętrznego. Zdobyli także broń: prawie 30 karabinów, 2 pistolety i kilkaset nabojów. Wiedzieli, że broń w kancelarii – przygotowana do rusznikarza – znajduje się tymczasowo bez zabezpieczenia. Sprawnych okazało się co prawda tylko osiem karabinów, lecz i takie uzbrojenie pozwoliło im uderzyć na północno-zachodnią wieżę i łatwo ją zdobyć. Przerażony strażnik po prostu wyskoczył i uciekł, ratując życie. Buntownicy zamierzali wdrapać się po drabinie na mur i przez Puszczę Jodłową przedostać się na wolność.
Na szczycie doszli jednak do wniosku, że skok z wysokości kilku metrów grozi co najmniej połamaniem nóg, dlatego postanowili wybić otwór w murze, co po kilku godzinach się udało.
Cóż z tego, skoro na zewnątrz napotkali silny ogień strażaków z gminnej Nowej Słupi, uzbrojonych w broń z kolekcji myśliwskiej naczelnika Butwiłowicza. Przerażony naczelnik wysłał jednego z funkcjonariuszy na dół do tamtejszego wójta. Wójt natychmiast zawiadomił telefoniczne kieleckie władze o zajściach, rozesłał też posłańców do okolicznych posterunków i zorganizował pomoc dla władzy więziennej.
Tymczasem zrewoltowani próbowali zachęcić do buntu więźniów w głównym budynku. Część osadzonych chętnie włączyłaby się do akcji, lecz nie
udało się dostarczyć im broni, gdyż obrona tego gmachu została wzmocniona przez Butwiłowicza dodatkowymi strażnikami. Przekazano więc część broni więźniowi pracującemu w kuchni z nadzieją, że zachęci kolegów do działania. Nie udało się – został rozbrojony przez współwięźniów. W tak dużym zbiorowisku skazanych krzyżowały się bowiem różne interesy. Na Świętym Krzyżu znajdowali się także więźniowie z najbliższych okolic odbywający krótkoterminowe kary, którzy nie byli zainteresowani nowymi wyrokami w razie niepowodzenia akcji.
Przez cały czas trwała wymiana ognia ze strażnikami, którzy zdążyli ochłonąć z pierwszego szoku. Skoncentrowali się na obronie głównej bramy, dokąd buntownicy próbowali się przedrzeć, i oczekiwali przybycia wsparcia z Kielc i z policyjnych posterunków w sąsiednich miasteczkach.
ŚWIĘTO GWARANCJĄ POWODZENIA
Organizatorzy buntu doskonale wybrali jego termin. Tego dnia młoda Policja Państwowa uroczyście obchodziła swoje święto, więźniowie wiedzieli więc, że mundurowi będą świętować w Kielcach. Informacja o buncie dotarła tam ok. 11.30, dwie i pół godziny od jego wybuchu. Wojewoda Ignacy Manteuffel natychmiast zarządził przerwanie uroczystości i „mimo pory obiadowej rezygnując ze spożycia strawy” wraz z komendantem wojewódzkim policji inspektorem Jarosławem Barwiczem i komendantem powiatowym nadkomisarzem Józefem Kamalą ruszył na czele odsieczy. W siedmiu zarekwirowanych ze świątecznych obchodów samochodach jechało 30 policjantów. Pokonanie 36 kilometrów zajęło im jednak prawie półtorej godziny. Droga była w tak katastrofalnym stanie, że w niektórych miejscach policjanci własnoręcznie przenosili samochody. Zdążyli mimo to dotrzeć na miejsce w krytycznym momencie – nie dopuścili do ucieczki buntowników.
Dowodzący akcją komendant Barwicz nie nakazał jednak natychmiastowego szturmu, uważając, że siły, jakimi dysponuje, są niewystarczające do zwycięstwa – czekał na przybycie policjantów z posterunków w Opatowie, Iłży i Busku oraz wojska z garnizonu kieleckiego. Na mocy dekretu Naczelnika Państwa z 2 stycznia 1919 r. i stosownego rozporządzenia Rady Ministrów dowódcy garnizonów byli wówczas zobowiązani do „udzielenia pomocy władzom cywilnym w celu stłumienia zbiorowych aktów gwałtu publicznego i zbrojnych wystąpień przeciwko państwu”. Tymczasem nadchodził zmierzch, a wojsko nie nadciągało. Później okazało się, że wędrujące pieszo z Kielc dwie kompanie 4. Pułku Legionów zgubiły się w Puszczy Jodłowej i przybyły już po zwycięskim ataku na więzienie.
Głównodowodzący Barwicz dał sygnał do szturmu, gdy dysponował ponad setką ludzi. Policjanci wdarli się po drabinach na mur, zajęli bezpieczne pozycje strzeleckie i bezpośrednim ogniem zniszczyli wieżę strażniczą, z której biegiem wycofywali się do łaźni zrewoltowani więźniowie. Barwicz wykorzystał ten moment – z policyjnymi posiłkami wdarł się na dziedziniec przez główną bramę i zaatakował łaźnię. Wymiana ognia trwała do ostatniego naboju obrońców. Ciała zabitych złożono na podwórzu, aby więźniowie wiedzieli, co czeka buntowników. Pochowano ich później na pobliskiej polanie Bielnik.
NA ZAKRĘCIE ŚLICZNEJ DROGI
Osadzeni na Świętym Krzyżu pracowali na terenie więzienia w warsztatach: ślusarskim, szewskim, krawieckim, bednarskim, kowalskim, blacharskim i koszykarskim. Wyrąb drewna w otaczającym lesie dostarczał opału dla zakładu oraz surowca do warsztatu stolarskiego. Podobno do dziś okoliczni rolnicy wykorzystują wyroby więziennych warsztatów, co świadczy o ich jakości. Więzienie prowadziło też 12-morgowe gospodarstwo rolne i ogród warzywny.
Najwięcej skazanych było zatrudnionych w czasie zainicjowanej przez naczelnika Butwiłowicza budowy drogi asfaltowej do więzienia. Paweł Jasienica odnotował wrażenia turysty udającego się do klasztoru. „Na zakręcie ślicznej drogi zaskoczył nas widok jakby żywcem wyjęty z amerykańskiego filmu. Kilkudziesięciu nagich do pasa mężczyzn było zatrudnionych przy naprawie nawierzchni. Jednakie na nich aresztanckie mycki, jednakie kajdany nożne sczepione długim łańcuchem przytwierdzonym do pasa. Wokół zielone mundury, straż i psy”. Od 1931 r. za pracę więźniowie otrzymywali wynagrodzenie, tak jednak marne, że „najbogatszy” zgromadził zaledwie 268,25 zł (tyle kosztował wówczas pług rolniczy. 76 groszy – pudełko zapałek).
Więzienie na Świętym Krzyżu, choć przeznaczone dla najbardziej niebezpiecznych więźniów, nie odbiegało zbytnio od podobnych placówek, zwłaszcza w 1925 r., gdyż rok wcześniej znacznie złagodzono warunki odbywania kary. Czym może być rzeczywiście ciężkie więzienie, pokazały dopiero władze niemieckie, które od jesieni 1941 r. do połowy 1942 r. wyniszczyły tu głodem i chorobami 6 tysięcy jeńców radzieckich. O ich sytuacji świadczą napisy na korytarzach, ostrzegające że ludożerstwo będzie karane rozstrzelaniem. Byli grzebani na tej samej polanie Bielnik, gdzie wcześniej pochowano uczestników najtragiczniejszego buntu więźniów II RP.
Czasopismo „Światowid”, opisując ten najtragiczniejszy w sanacyjnej Rzeczypospolitej bunt więźniów, unosiło się nad odwagą „przybyłej z Kielc policji, która bez względu na grożące jej niebezpieczeństwo ze strony zdecydowanych na wszystko więźniów zdołała przyjść z pomocą straży więziennej (…) i zdusić bunt grożący w razie rozszerzenia nieobliczalną katastrofą”. Odważni policjanci nie ponieśli jednak wielkich strat, zaledwie dwóch zostało rannych, a dwóch zginęło – jeden na miejscu, a drugi w szpitalu w wyniku szoku.
Po śmierci herszta buntowników Jana Kowalskiego przywództwo przejął Piotr Dudek, który niebawem został śmiertelnie ranny. Zastąpił go Władysław Poczta. Wraz z dziesięcioma pozostałymi przy życiu uczestnikami rebelii już 3 listopada stanął przed Sądem Okręgowym w Kielcach. Sądzeni w trybie doraźnym dwaj z nich zostali uniewinnieni, ośmiu otrzymało wyroki dożywotniego więzienia (trafili potem do Wronek i Rawicza), a Poczta został skazany na śmierć przez rozstrzelanie. Ułaskawił go prezydent Stanisław Wojciechowski.
KRZYŻ WALECZNYCH DLA PRZESTĘPCY
Z siedemnastu buntowników większość odsiadywała dożywocie za zabójstwa i napady z bronią w ręku. Tylko jeden z nich przekroczył trzydziestkę. Jedynie dwóch miało żony i dzieci. Wcześniej prawie wszyscy zaliczyli służbę wojskową, niektórzy brali udział w wojnie polsko-bolszewickiej, a nawet w I wojnie światowej. Jeden był odznaczony Krzyżem Walecznych, drugi przedstawiony do takiego odznaczenia. Jan Kowalski, przywódca buntu, skończył służbę w kawalerii Woj ska Polskiego w stopniu sierżanta. Na Święty Krzyż trafił za karę, ponieważ odsiadując wyrok dożywocia, wszczynał protesty w innych zakładach. W świecie przestępczym był sławny z walki, jaką stoczył samotnie na Wileńszczyźnie z obławą policyjną. Udało mu się z niej wydostać, przepływając Niemen pod gradem kul.
Dlaczego ten odważny mężczyzna został przestępcą? Okazuje się, że Jan Kowalski i jego towarzysze boleśnie odczuli skutki demobilizacji ogłoszonej jesienią 1921 r. Tysiące żołnierzy zostało wówczas wyrzuconych na bruk bez środków do życia. Z dnia na dzień „znaleźli się bez pracy, zaopatrzenia i opieki” – wyjaśniały raporty policyjne powody nagłego wzrostu przestępczości. Ta najważniejsza przyczyna „potęgowana była przez bezduszność, niesumienność i tępotę pracowników urzędów pośrednictwa pracy oraz instytucji opieki społecznej”, w dodatku szczątkowych i dysponujących mizernymi funduszami.
Sergiusz Piasecki w książce „Żywot człowieka rozbrojonego”, wykorzystując własne doświadczenia, przedstawił sytuację eks-żołnierzy w latach 1921-1922 w wyniszczonym wojnami kraju. Zdemobilizowany narrator (alter ego autora), którego rodzina pozostała za wschodnią granicą, nie dostał pracy w instytucji zatrudniającej go przed wojną. Biuro pośrednictwa pracy nie miało dla niego żadnych propozycji, nie pomógł mu także dawny dowódca z wojska, który miał być ostatnią deską ratunku. Ze skrajnej nędzy, gdy od głodu ratował się kradzieżami, wyrwała go propozycja pozowania do zdjęć pornograficznych (oczywiście nielegalnych). To była prosta droga ku przestępstwu – potem przyszły ustawiane zakłady hazardowe, sprzedaż fałszywych czeków, inne oszustwa… I nieuchronna konsekwencja – aresztowanie i wyrok.
Kowalski i jego kompani dochodzili do środowisk kryminalnych nieco innymi drogami, ale u źródeł ich wyborów leżała podobna desperacja i brak perspektyw na podjęcie normalnego, zgodnego z prawem życia. A stamtąd był już tylko krok do więzienia i tragicznej śmierci w walce z policją.
• DLA GŁODNYCH WIEDZY:
» Bartosz Grzegorz Kułan, Bunt w więzieniu na Świętym Krzyżu
» Zbigniew Nosal, Piekło na świętej górze
» Włodzimierz Matysiak, Historia więzienia na Świętym Krzyżu.