Polityczne zamachy można było policzyć na palcach jednej ręki: a to próba zgładzenia króla Zygmunta III Wazę przez Michała Piekarskiego, a to zastrzelenie pierwszego prezydenta Polski Gabriela Narutowicza przez malarza-fanatyka, Eligiusza Niewiadomskiego. Takie akty terrou, jak ten, który miał miejsce w centrum Łodzi jest czymś absolutnie wyjątkowym i źle rokuje naszej politycznej rzeczywistości. Przypomnijmy – z rąk szaleńca (spory o rzeczywistą naturę i intencje zamachowca będą trwać jeszcze długo, ale ja mam nadzieję, że to był tylko szaleniec), który wdarł się do siedziby PiS, śmierć poniósł asystent europosła Janusza Wojciechowskiego, Marek Rasiak. Ciężkich obrażeń doznał radny PiS. Szaleniec był uzbrojony w broń gazową, przerobioną na ostre kule oraz nóż. Twierdził, że nienawidzi PiS-u, szczególnie jej szefa – Jarosława Kaczyńskiego i to jego chciałby zabić. Kaczyński, podczas konferencji prasowej, stwierdził, że zamach ten jest efektem kampanii nienawiści skierowanej przeciwko jego formacji.
W kwestii – kto wysłał zamachowca, będą się toczyły płomienne dyskusje. Nie wykluczam procesów o zniesławienie. Zwolennicy spiskowej teroii dziejów nie uwierzą, że sprawca działał sam, bez jakiejkolwiek inspiracji ze strony środowisk politycznych. Nie moją rzeczą jest wgłębianie się w to zagadnienie. Wiem tylko, że teraz w stronę Biura Ochrony Rządu popłyną – bardziej bądź mniej uzasadnione – wnioski o przydzielenie ochrony. Tak zwana scena polityczna zacznie się bronić, być może nawet pojawią się postulaty, aby każdy polityk miał prawo do noszenia broni. A jak zapewniają znawcy kryminałów – jeśli w pierwszej scenie pojawia się strzelba, to wcześnej czy późnej wystrzeli. Bo do tego została stworzona. I to jest drugie dno tragedii, jaka rozegrała się w Łodzi.