Wbrew temu, co czytamy w podręcznikach i internecie, polski udział w walkach na morzach i oceanach podczas drugiej wojny światowej można opisać tylko jednym słowem – symboliczny
Po pierwszej wojnie światowej polską Marynarkę Wojenną można było nazwać…niemiecką. Pod biało-czerwoną banderą pływało bowiem zaledwie kilkanaście małych okręcików, w większości przejętych od Niemców. Nic więc dziwnego, że już w 1920 roku opracowano pierwszy plan rozbudowy sił morskich. Był jednak tak nierealny, że prawie natychmiast trafił do kosza. Z dalszymi planami nie było lepiej. W 1930 roku w skład MW wszedł niszczyciel „Wicher” , dwa lata później jego bliźniak „Burza”. W międzyczasie na polską służbę trafiły okręty podwodne: „Ryś”, „Żbik” i „Wilk”. Później (1939 r.) dołączyły do nich „Orzeł” i „Sęp”. W roku 1937 flotę uzupełniły niszczyciele „Grom” oraz „Błyskawica”. Ponadto stawiacz min „Gryf” wielkością i uzbrojeniem zbliżony był do niszczycieli. W dniu wybuchu wojny naszą flotę uzupełniało jeszcze kilka mniejszych okręcików oraz jednostki pomocnicze i szkolne. Wszystkie jednostki nabyto w stoczniach zagranicznych – w Polsce nie było takiej stoczni, która byłaby w stanie zbudować nawet średniej wielkości okręt. Zakupy stanowiły ogromne wyzwanie finansowe dla biednej MW. Od początku bowiem na ten rodzaj sił zbrojnych rezerwowano mizerne środki. Ogólnie wahały się w granicach dwóch do czterech procent wydatków obronnych państwa. Przykładowo w latach 1934–1939 budżet MW wynosił 2,52 proc. całego budżetu obronnego Polski. Dawało to około 25–30 milionów złotych rocznie. Większość tych pieniędzy pochłaniały bieżące wydatki.
DAWID I GOLIAT
Kolejne liczby jeszcze lepiej obrazują dysproporcje pomiędzy polską a niemiecką marynarką wojenną. Wszystkie nasze okręty w dniu wybuchu wojny miały łączną wyporność około 16 tys. ton. Dla przykładu wprowadzone do służby w 1940 oraz 1941 roku niemieckie pancerniki „Bismarck” i „Tirpitz” osiągnęły wyporność po ponad 45 tys. ton każdy! To nie jedyne porównanie, które wypada na naszą niekorzyść. Salwa z dział „Gromu” i „Błyskawicy” – najsilniejszych polskich niszczycieli – ważyła około 160 kg, natomiast salwa najcięższej i średniej artylerii „Bismarcka” oraz „Tirpitza” po około 8000 kg każda. Co więcej, niszczyciele nie były opancerzone. Nie miały więc najmniejszych szans w walce z większymi jednostkami, czyli krążownikami ciężkimi i pancernikami. Te ostatnie były potężnie opancerzone, grubość ich pancerza często przekraczała 300 mm. Salwa z dział małych okrętów nie była w stanie zrobić im żadnej krzywdy. Po prostu odbijała się od nich jak przysłowiowy groch od ściany…
POLSKA WCIĄŻ WALCZY
Nic dziwnego więc, że przed wybuchem działań wojennych podjęto decyzję o wyprowadzeniu z Bałtyku trzech polskich niszczycieli „Burzy”, „Błyskawicy” i „Gromu”. Gdyby zostały, ich koniec byłby szybki. A tak mogły niemal od razu przystąpić do działań wojennych u boku Royal Navy. Miały pokazać rodakom w kraju i całemu światu, że Polska wciąż walczy. 18 listopada 1939 roku w Londynie podpisano umowę o polsko-brytyjskiej współpracy na morzu. Określała między innymi, że Brytyjczycy będą przekazywać Polakom swe okręty, które miały pływać pod biało-czerwoną banderą. W tym czasie oprócz wspomnianych trzech niszczycieli w skład naszej marynarki wojennej w Wielkiej Brytanii wchodziły dwa okręty podwodne: „Orzeł” i „Wilk”, które przedarły przez Cieśniny Duńskie.
W kwietniu 1940 roku Niemcy napadli na Norwegię. W walkę z nimi Francuzi i Brytyjczycy zaangażowali setki okrętów. W tych zmaganiach nie zabrakło jednostek polskich. Pod norweskie wybrzeża wysłano wszystkie trzy nasze niszczyciele. Niestety 4 maja niemieckie samoloty zatopiły „Grom”. Stratę łatwo było uzupełnić, bowiem dzień wcześniej MW oficjalnie przejęła od Brytyjczyków pierwszy niszczyciel – „Garland”. Później Polacy otrzymali jeszcze kilka innych brytyjskich niszczycieli i przejściowo jeden francuski (w czasie wojny przekazano nam także okręty podwodne: „Jastrząb”, „Sokół” i „Dzik”). Jednostki tej klasy starano się wykorzystać w największych operacjach morskich prowadzonych na europejskich wodach. Warto się jednak przyjrzeć, jaki był ich rzeczywisty wkład w tych walkach. I tu wracamy do liczb.
W maju 1940 roku „Burza” i „Błyskawica” brały udział w operacji „Dynamo”, czyli ewakuacji wojsk alianckich z Francji. Oprócz większych okrętów Brytyjczycy użyli wtedy 54 samych niszczycieli! Kolejna duża operacja morska aliantów rozpoczęła się 8 listopada 1942 r. W inwazję w Afryce Północnej zaangażowano 295 okrętów wojennych, wśród nich „Błyskawicę”… Podczas lądowania na Sycylii, czyli w operacji „Husky” w lipcu 1943 r., alianci do osłony swych wojsk desantowych zaangażowali 6 pancerników, 2 lotniskowce, 14 krążowników, 80 niszczycieli. Wśród nich były polskie: „Piorun”, „Krakowiak” i „Ślązak”. Flota włoska liczyła w tym czasie 6 okrętów liniowych, 3 monitory (stare okręty najczęściej uzbrojone w dwa działa dużego kalibru), 7 ciężkich krążowników, 32 niszczyciele oraz torpedowce, 48 okrętów podwodnych. Wreszcie największa operacja desantowa –„Overlord”. Po stronie aliantów zaangażowano aż 1213 okrętów bojowych. Tak zwane zespoły wsparcia ogniowego tworzyły: 7 pancerników, 2 monitory, 24 krążowniki i 74 niszczyciele. W skład tych zespołów weszły: pierwszy polski lekki krążownik „Dragon” oraz niszczyciele „Krakowiak” i „Ślązak”. W czasie akcji Niemcy zatopili „Dragona”. W zamian polska MW otrzymała lekki krążownik „Conrad”. To największe operacje, w jakich brały udział polskie okręty. Warto też odnotować, że niszczyciel „Ślązak” uczestniczył w głośnym desancie pod Dieppe w sierpniu 1942 r. Był tam jednym z ośmiu niszczycieli, które osłaniały atakujące oddziały. Polskie okręty przez całą wojnę brały też udział w Bitwie o Atlantyk oraz eskortowały konwoje zmierzające do portów północnej Rosji, zaangażowane były także w walki na Morzu Śródziemnym.
PLANY, PLANY, PLANY
Pierwszy projekt rozbudowy polskiej Marynarki Wojennej przygotowano już w roku 1920. Zakładał zbudowanie w ciągu 10 lat floty wojennej, w
której skład miały wejść: 2 pancerniki, 6 krążowników, 28 kontrtorpedowców (tak wówczas określano niszczyciele), 42 okręty podwodne, 3 podwodne stawiacze min i blisko setka mniejszych jednostek. Prawie natychmiast z tego projektu zrezygnowano. W roku 1924 zaakceptowano drugi plan. Nasz kraj miał posiadać: 3 krążowniki, 6 niszczycieli, 12 okrętów podwodnych i 48 mniejszych okrętów. Zaledwie po roku stworzono kolejny projekt, zgodnie z którym Polska miała kupić jedynie 9 okrętów podwodnych. Co ciekawe, wkrótce podjęto decyzję… o kupnie niszczycieli „Burza” i „Wicher”. Przewrót majowy „podciął skrzydła” planistom polskiej Marynarki Wojennej. Józef Piłsudski nie krył bowiem niechęci do tego rodzaju sił zbrojnych. Trudno więc było w ogóle planować rozbudowę floty. Nic więc dziwnego, że kolejny opracowany w latach 30. plan był tylko cieniem wcześniejszych projektów. Za to udało się go zrealizować. W skład naszej floty miały wejść: stawiacz min, dwa niszczyciele i dwa oceaniczne okręty podwodne.
STATYSTYKA DLA LAIKA
W podręcznikach do historii i w internecie bez najmniejszego problemu znajdziemy informacje o udziale polskiej Marynarki Wojennej w drugiej
wojnie światowej. Dowiemy się między innymi, że polskie okręty przeprowadziły 1162 operacje morskie i patrole bojowe, ochraniały 787 konwojów do Ameryki i Murmańska, wzięły udział w 665 starciach i bitwach morskich, walczyły z niemieckimi okrętami podwodnymi na Oceanie Atlantyckim i Morzu Śródziemnym. W sumie zniszczyły: 6 niemieckich okrętów nawodnych, 2 podwodne i 41 statków transportowych, a uszkodziły 21 okrętów. Znacznie trudniej jednak o informację, że aż 615 patroli przeprowadzono w okresie od lipca do listopada 1940 r., wzdłuż południowych wybrzeży Wielkiej Brytanii. Zajmowały się tym pływające pod polską banderą dwa francuskie ścigacze, niszczyciel „Ouragan” oraz jednostki, które za okręty wojenne uznać trudno: 2 francuskie statki handlowe, pośpiesznie przerobione na patrolowce, oraz 12 belgijskich kutrów rybackich. One również znalazły się w rejestrze MW…
Zadaniem wszystkich tych jednostek było wypatrywanie niemieckiej armady inwazyjnej. Wypływały w krótkie rejsy patrolowe, trwające najczęściej od zmroku do świtu. Na dzień wracały do portów, znakomicie poprawiając statystkę patroli. Statystykę, która i tak doskonale obrazuje, że Polska nie miała w praktyce żadnego wpływu na działania prowadzone na morzach. Czym bowiem było zatopienie 6 małych okrętów czy dwóch okrętów podwodnych wobec skali konfliktu, w którym brały udział dziesiątki tysięcy najrozmaitszych jednostek? Dla przykładu Niemcy w czasie wojny wybudowali 1162 okręty podwodne. Każdego dnia na samym tylko Atlantyku setki okrętów ochraniało liczne konwoje. Nie było dnia, by nie dochodziło do bitew i potyczek na morzach i oceanach. Codziennie tonęły okręty i statki. Oczywiście wszystkie te zestawienia liczbowe w najmniejszym nawet stopniu nie negują odwagi i poświęcenia polskich marynarzy. To nie oni ponoszą odpowiedzialność za to, że Polska nie była w stanie zbudować marynarki wojennej o znaczącym potencjale. Co więcej, liczba szkolonych marynarzy przed wojną była skromna. To z kolei powodowało, że później na Zachodzie nie mieliśmy kim obsadzić większej liczby okrętów, które mogliby przekazać Brytyjczycy. Słowem mimo waleczności i odwagi, nasi marynarze po prostu nie mogli odegrać znaczącej roli w działaniach morskich w drugiej wojnie światowej.
JAK DAWID Z GOLIATEM
W maju 1941 roku Kriegsmarine rozpoczęła operację „Rheinübung”, której celem było wyeliminowanie alianckiej żeglugi na Atlantyku. Główną siłę uderzeniową miał stanowić pancernik „Bismarck”. Royal Navy natychmiast rozpoczęła kontruderzenie.
Po starciu w Cieśninie Duńskiej uszkodzony „Bismarck” w asyście krążownika „Prinz Eugen” przedostał się na Atlantyk. Alianci skierowali do poszukiwań wszystkie dostępne siły, m.in. niszczyciel ORP „Piorun”. 26 maja o godz. 22.37 niemiecki pancernik pojawił się na radarze polskiego okrętu. „Piorun” zbliżył się do niemieckiego kolosa na mniej niż 8 km. Załoga „Bismarcka” spostrzegła wrogą jednostkę i rozpoczęła niecelny ostrzał. „Piorun” odpowiedział ogniem, choć pociski 120 mm nie mogły poważnie zagrozić niemieckiemu okrętowi. Po nieco ponad godzinie „Piorun” utracił kontakt z „Bismarckiem”. Dzień później niemiecki okręt wszedł pod lufy angielskich pancerników „Rodney” i „ King George V”. Dobił go torpedami krążownik „Dorsetshire”.
BISMARCK
wyporność bojowa: 53000 t załoga: 2092 os. ilość luf (artyleria główna): 8 (380 mm), 12 (150 mm)
PIORUN
wyporność: 2384 t załoga: 200 os. ilość luf: 6 (120 mm)
BŁYSKAWICA
wyporność: 2400 t załoga: 192 os.ilość luf: 7 (120 mm)
BURZA
wyporność: 1910 t załoga: 162 os. ilość luf: 4 (130 mm)
salwa Pioruna: 132 kg
salwa Błyskawicy: 168 kg
salwa Burzy: 140 kg
salwa Bismarka: 8000 kg