Gdy zamożna toruńska mieszczka Barbara Koppernigk 19 lutego 1473 r. powiła syna, w najśmielszych snach nie mogła przypuszczać, że dała światu geniusza. Nigdy się zresztą nie miała o tym dowiedzieć: zmarła, gdy Mikołaj dopiero studiował. Chłopak urodził się w rodzinie niemieckich mieszczan osiadłych na ziemiach Korony Królestwa Polskiego. Przodkowie ze strony ojca prawdopodobnie przybyli z zachodu na Śląsk w XIII w., potem mieszkali w Krakowie. Pod koniec lat 50. XV stulecia ojciec przyszłego odkrywcy Niclas Koppernigk przeniósł się do Torunia, miasta krzyżackiego, które zostało przyłączone do Polski. Jako obrotny handlarz miedzią szybko zdobył w mieście wysoką pozycję i ożenił się z Barbarą Watzenrode, jedną z najbogatszych tamtejszych dziedziczek. Spłodzili czwórkę dzieci, z których Mikołaj był najmłodszy.
Polacy, Niemcy, tutejsi
Znany spór o to, do jakiego narodu należał Kopernik, nie ma większego sensu. Ówcześni niemieckojęzyczni mieszczanie z Prus nie określali się ani jako Niemcy, ani jako Polacy w dzisiejszym znaczeniu tych słów. Identyfikowali się na ogół tylko ze swoją prowincją albo miastem. Zdecydowanie woleli przy tym mieć za władcę króla polskiego niż mistrza Krzyżaków. W 1454 r. wszczęli rewoltę przeciw Zakonowi i razem z armią polską prowadzili wojnę, w której efekcie Polska przejęła spore połacie państwa krzyżackiego. Kopernikowie, Watzenrode i inni byli potem wiernymi poddanymi Jagiellonów i w Królestwie Polskim robili kariery. Ojciec Mikołaja należał do elity Torunia, jego wuj – Łukasz Watzenrode – został biskupem Warmii, czyli faktycznie władcą tej prowincji posiadającej szeroką autonomię w ramach państwa polskiego.
Gdy Mikołaj w wieku 10 lat stracił ojca, opiekę nad nim przejął właśnie wuj Łukasz. Zaplanował dla siostrzeńca karierę duchowną. Kościelna ścieżka kariery była wówczas uznawana za najbardziej lukratywną, kto zaś osiągnął wysokie stanowisko, starał się pociągnąć za sobą krewnych.
W roku 1491 biskup posłał Mikołaja i jego starszego brata Andrzeja na studia do Krakowa. Tamtejsza Akademia wyróżniała się wtedy rozbudowanym programem nauczania astronomii i astrologii. Niewykluczone, że to właśnie pseudonaukowa astrologia kusiła z początku przyszłego odkrywcę. Byłoby to zrozumiałe; powszechnie uważano w tych czasach, że z gwiazd można odczytywać przyszłość, a „umiejętności” w tej dziedzinie cieszyły się wielkim prestiżem. Astrologowie brylowali na dworach, a jeśli przepowiednia okazywała się zupełnie nietrafiona, zawsze potrafili wytłumaczyć, że jakaś niewidzialna z ziemi gwiazda zakłóciła ich „pomiary”. Na ówczesnych uczelniach traktowano astrologię z nabożną powagą i również Kopernik musiał się z nią zapoznać. W którymś momencie krakowskich studiów spostrzegł jednak, że bardziej pociągają go tajemnice samych planet, ich ruchów i wzajemnych oddziaływań. Obszarem jego zainteresowań stała się więc naukowa astronomia.
Z ziemi włoskiej do warmińskiej
Osiemnastoletni Mikołaj chodził na wykłady z geometrii euklidesowej, teorii planet, tablic zaćmień. Gdy lubiący się zabawić Andrzej czerpał z uroków studenckiego życia, wydając pieniądze w karczmach, jego młodszy brat kupował dzieła naukowe. Tak zleciały cztery lata.
Wuj posłał potem braci do Włoch, by kontynuowali naukę na najbardziej prestiżowych uczelniach. Znający już podstawy astronomii Mikołaj zapoznał się wkrótce z teoriami podważającymi ówczesny obraz świata. Astronom Domenico Maria Novara, u którego młody Kopernik wynajmował pokój w Bolonii, przekonywał, że Ziemia nie jest idealnie nieruchoma. Podekscytowani studenci poszukiwali owianej mgłą tajemnicy książki Regiomontanusa, który atakował obowiązujące od stuleci poglądy na Ziemię i Księżyc. „Kultowa” księga została wydana w niewielu egzemplarzach, a jej przeczytanie uznawano za rodzaj wtajemniczenia.
Wuj słał siostrzeńcowi przez cały czas pieniądze. Już w 1495 r. załatwił mu wybór na kanonika kapituły warmińskiej i z tego tytułu Mikołaj otrzymywał wynagrodzenie pomimo nieobecności w kraju. Młody torunianin miał niezwykle komfortową sytuację i studiował za granicą aż do 1503 r. – astronomię, astrologię, filologię grecką, medycynę, prawo kanoniczne. W tej ostatniej dziedzinie uzyskał doktorat. Wprawdzie mało się nią interesował, ale dyplom był mu potrzebny w pracy, jaką miał wykonywać.
Po powrocie do kraju świeżo upieczony doktor pomagał przez jakiś czas wujowi, a po paru latach trafił do Fromborka.
Geniusz w małym mieście
Tamtejsza kapituła zarządzała Warmią, zajmując się ogromem spraw – od zbierania czynszów i dziesięcin od chłopów po organizowanie obrony prowincji. Podobnie jak inni kanonicy Mikołaj miał się realizować głównie w pracy administracyjnej. Mieszkał początkowo w komnatach baszty obronnej na terenie górującego nad miasteczkiem kompleksu klasztornego. Otrzymał też ceglany dom w samym Fromborku. W mieścinie ciągle cuchnęło rybami: większość spośród około tysiąca mieszkańców żyła z połowów w Zalewie Wiślanym.
Praca kanoników wymagała częstych wyjazdów w teren. Mikołaj podróżował konno, w otoczeniu sług, z bronią u boku. Niektóre zadania były bardzo nieprzyjemne, wręcz podłe. Rugował m.in. starych i schorowanych chłopów z gospodarstw, wprowadzając na ich miejsce nowych.
Ponieważ Kopernik przyjął tylko tzw. święcenia niższe, nie był pełnoprawnym duchownym. Bardzo mu to odpowiadało, bo księże obowiązki zabierałyby mu cenny czas, który wolał poświęcać badaniom astronomicznym. Wuj naciskał, ale siostrzeniec nie chciał dać się wyświęcić na kapłana. Miał co innego na głowie; wiatr wiejący od morza uniemożliwiał prowadzenie obserwacji nie-
ba z murów obronnych, trzeba więc było znaleźć jakieś inne rozwiązanie. Mikołaj kupił 800 cegieł oraz beczkę wapna i kazał zbudować specjalną platformę obserwacyjną koło swego domu.
Nieustannie czytał, rachował, prowadził obserwacje i pomiary za pomocą trzech narzędzi średniej jakości, zbudowanych głównie z drewna – trójkąta paralaktycznego, kwadrantu i astrolabium. Przed 1514 r. nabrał ostatecznej pewności, że dotychczasowa koncepcja budowy wszechświata jest niewarta funta kłaków. Kilku znajomym wysłał rozprawkę, w której przekonywał, że to Ziemia obraca się wokół Słońca, wirując jednocześnie dokoła własnej osi. Ów „Komentarzyk o hipotezach ruchów niebieskich” otrzymał na pewno astronom Bernard Wapowski, przyjaciel Kopernika z czasów krakowskich. Pokazał dziełko innemu uczonemu – Maciejowi Miechowicie. Napisana po łacinie rozprawka zaczęła krążyć w odpisach w wąskich kołach uczonych, przekraczając wkrótce granice Królestwa Polskiego. Rozgłaszać szerzej swej koncepcji Kopernik jednak nie chciał. Zamierzał najpierw zgromadzić jak najwięcej matematycznych dowodów na poparcie swych szokujących tez, niezgodnych z oficjalną wizją Kościoła.
Czasu wciąż mu brakowało, bo interesował się nie tylko kosmosem, ale też inną dziedziną wymagającą talentu matematycznego: ekonomią. Przygotowywał zalecenia w kwestii bicia monety, które w przyszłości zostaną częściowo zrealizowane na terenie Prus.
Omotany przez kusicielkę
W 1519 r. wybuchła kolejna wojna polsko-krzyżacka. W sierpniu następnego roku wielki mistrz słabnącego Zakonu Albrecht Hohenzollern podjął desperacką próbę ataku na Królestwo Polskie, za cel obierając m.in. Warmię. Frombork padł i został niemal doszczętnie spalony. Samego astronoma nie było jednak w miasteczku – przebywał wówczas w Olsztynie, nadzorując tamtejsze folwarki kościelne. Uprzedzony o zbliżającym się ataku wroga, w porę ściągnął posiłki i przygotował obronę.
Krzyżacy wezwali Olsztyn do poddania się, ale Mikołaj odmówił. Zakuta w stal piechota krzyżacka ruszyła do natarcia i sforsowała jedną z bram, lecz została zatrzymana i wyparta przez obrońców. Oblężenie nie potrwało długo – Albrechtowi zaczęło brakować pieniędzy na opłacanie najemników, a tymczasem z południa nadciągały polskie posiłki.
Ostatecznie wielki mistrz skapitulował i podjął negocjacje, w których uczestniczył po stronie polskiej m.in. Kopernik. Podpisano czteroletni rozejm, a zasłużony kanonik powrócił do odbudowującego się Fromborka. Gdy niedługo potem zwolniło się stanowisko biskupa warmińskiego, król Zygmunt Stary przedstawił kapitule czterech kandydatów na następcę. Był wśród nich obrońca Olsztyna. Kapituła wybrała jednak innego kandydata – Jana Dantyszka (urodzonego jako Johann von Hoefen). Kopernik zapewne niespecjalnie się tym przejął. Wolał badania kosmosu od nudnych zajęć biskupich.
Jan Dantyszek był w młodości znanym kobieciarzem i spłodził co najmniej jedną nieślubną córkę; gdy został biskupem, zaczął jednak z gorliwością neofity zwalczać romanse wśród podległego mu kleru. Na celowniku szybko znalazła się kapituła fromborska. Z różnych donosów wynikało, że spośród kilkunastu kanoników co najmniej trzech ma kochanki. W tych czasach było to dość częstym zjawiskiem; metresy duchownych mieszkały u nich, występując jako „gosposie”.
Taką gosposię miał też Kopernik. Anna Schilling pochodziła prawdopodobnie z rodziny holenderskiej osiadłej w Gdańsku (lub była krewną Mikołaja). Miała męża, z którym nie żyła; być może od niego uciekła. Do Mikołaja wprowadziła się na początku lat 30. XVI w. Niewykluczone, że astronom miewał wcześniej jakieś przygodne partnerki, ale nie zachowały się żadne informacje na ten temat. Choć Kopernik generalnie lubił skupić się na pracy, w pewnym momencie osamotnienie zaczęło mu chyba doskwierać. Rodzice i wuj zmarli, pod koniec lat 20. odszedł też bliski mu brat Andrzej (od lat ciężko chorujący na trąd albo syfilis). Anna bez trudu mogła omotać starzejącego się już Kopernika. Wciąż przystojny, bogaty i mający opinię wielkiego mędrca, Mikołaj był dla niej bez wątpienia atrakcyjnym partnerem.
Stary satyr i heretyk?
Dantyszek zaczął wysyłać listy do Mikołaja z żądaniem pozbycia się gosposi. Astronom wciąż odwlekał decyzję, tłumacząc, że musi najpierw znaleźć jakiś dom dla Anny. Biskup polecił wreszcie innemu kanonikowi Feliksowi Reichowi podnieść sprawę na forum kapituły. Lubiący Kopernika Reich wymigiwał się jednak bezczelnie pod śmiesznymi pretekstami. Był schorowany i wiedział, że niedługo umrze, nie bał się więc Dantyszka.
W efekcie coraz silniejszych nacisków w maju 1539 r. Schilling wyniosła się w końcu od Kopernika. Ale pozostawała we Fromborku i najprawdopodobniej spotykali się potajemnie. W małej mieścinie trudno było to ukryć. Rozzłoszczony biskup skarżył się na Kopernika w liście do innego hierarchy: „On, dotychczas tak znakomity, sławny i podziwiany nawet w wielu drobnych umiejętnościach i powszechnie znany, mówią zaś, że w tej prawie [tzn. niemal] bezsilnej starości przyjmuje swą nałożnicę we wzajemnych tajnych schadzkach”. Mikołaj zaprzeczał, jakoby nadal utrzymywał stosunki z Anną, lecz biskup w to nie wierzył. Dał spokój Kopernikowi, dopiero gdy Schilling została wyrzucona z Fromborka i wróciła do Gdańska.
Wśród trzech kanoników mających kochanki był też Aleksander Sculteti – wybitny kartograf i historyk, który przyjaźnił się i blisko współpracował z Kopernikiem. Sculteti podpadł władzom kościelnym nie tylko dlatego, że zrobił dziecko swej „gosposi”, lecz także z powodu sympatii do luteranizmu. Zresztą jedno z drugim trochę się łączyło, bo luteranie sprzeciwiali się celibatowi. W tym czasie protestantyzm opanował już niemal całą północną Europę i Dantyszek panicznie obawiał się, że lada chwila przeniknie na Warmię. Uparcie tropił więc wszelkie przejawy herezji i w 1540 r. doprowadził do wypędzenia Scultetiego z Polski.
Z powodu swej przyjaźni z wygnańcem, który po jakimś czasie rzeczywiście przeszedł na luteranizm, w kręgu podejrzeń znalazł się również Kopernik. Wśród duchownych na Warmii zaczęły krążyć pogłoski, że astronom jest ukrytym heretykiem. Tracąc po kolei najbliższe osoby, uczony znajdował się w coraz większej izolacji. Kopernik trzymał w domu kilkusetstronicowy rękopis o epokowym znaczeniu, ale nie bardzo wiedział, co z nim zrobić. Pozbawiony oparcia bliskich, oskarżany o kacerskie ciągoty, stary i coraz bardziej schorowany, nie miał siły i energii, by zabiegać o upowszechnienie swego odkrycia. Gdyby w tym czasie przeprowadzono sondę uliczną we Fromborku z pytaniem: „Kim jest według ciebie Mikołaj Kopernik?”, większość odpowiadałaby pewnie: „Kopernik? Noo… to ten stary klecha, co trzymał kochankę… Podobno też heretyk”.
Na szczęście do Fromborka przybył wówczas pewien gość z Rzeszy: 25-letni matematyk i astrolog Georg Joachim Retyk. Jego pobyt miał przynieść przełom w życiu astronoma – i w dziejach nauki.
Niebezpieczna misja astrologa
Retyk był protegowanym Filipa Melanchtona, rektora uniwersytetu w Wittenberdze i czołowej postaci europejskiego luteranizmu. Obu mężczyzn łączyło zamiłowanie do astrologii. Przy czym Retyka pasjonowało wyczytywanie z gwiazd przyszłości poszczególnych osób, a Melanchtona – całych księstw i królestw. Astrolog prawdopodobnie przeczytał „Komentarzyk o hipotezach ruchów niebieskich” sprzed 1514 r., który krążył w odpisach po niemieckich uczelniach. Uznał, że ustalenia badacza z Warmii mogą mieć kapitalne znaczenie również dla jego dziedziny, czyli stawiania horoskopów. „Ja, człowiek raczej młodego wieku, zachęcę tego narażonego na ataki człowieka do szybszego podzielenia się z całym światem jego poglądami” – napisał, postanowiwszy wybrać się na wschód.
Przyjechał konno do Fromborka, nie zważając na zagrożenia. Warmia była coraz bardziej niebezpieczna dla luteranów. Obowiązywało zarządzenie, według którego „pod karą ścięcia i utraty majątku, banicji ze wszystkich ziem królewskich nikomu nie wolno posiadać, czytać ani słuchać czytania luterańskich zatrutych ksiąg, a wszyscy winni palić w obecności przedstawicieli władz takie księgi, broszury, pieśni i cokolwiek jeszcze może nadejść z zatrutych ziem”.
Astrolog przywiózł z Rzeszy trzy księgi – ale nie religijne, tylko naukowe. Podarował je Kopernikowi jako prezent powitalny, czym bez wątpienia ujął geniusza. Księgi były rzadkie i drogie, a uczony wciąż łapczywie chłonął wiedzę. Przypodobawszy się Kopernikowi, Retyk został jego uczniem i prawdopodobnie zamieszkał u niego w domu. Przez dwa kolejne lata obserwował razem ze swym mistrzem niebo, wgłębiał się w tajniki astronomii i poznawał obrazoburcze poglądy starego kanonika.
Zafascynowany swym idolem Retyk zaczął namawiać go do publikacji jego dzieła życia – trzymanego w ukryciu rękopisu „O obrotach sfer niebieskich”. Kopernik jednak wzbraniał się. Proponował, by wydać dzieło w okrojonej, asekuranckiej wersji, bez wyraźnego wyłożenia rewolucyjnej teorii. W takiej wersji księga nie naraziłaby autora na ataki, a obeznani z matematyką uczeni i tak zrozumieliby, co wynika z przedstawionych wyliczeń.
Młody wilczek nie dał jednak za wygraną. Ostatecznie udało mu się przekonać mistrza, by wystąpić z otwartą przyłbicą. Z pewnością przysłużył się do tego wciąż pogarszający się stan zdrowia Kopernika. Uczony przeczuwał, że długo już nie pożyje, więc strach przed konsekwencjami wydania księgi musiał się zmniejszać.
Stary kanonik przygotował wreszcie ostateczną wersję swego dzieła i Retyk wyruszył z powrotem na zachód z kopią „O obrotach…” w sakwie. Był niezwykle podniecony. Czuł, że uczestniczy w rozpoczynającej się naukowej rewolucji.
Nie wierzcie w to, co wydaliśmy
Dzieło Kopernika wydała w nakładzie 400 egzemplarzy prestiżowa drukarnia Johannesa Petreiusa w Norymberdze. Egzemplarz kosztował 1 florena, mniej więcej tyle co półmiesięczne zarobki urzędnika albo dwumiesięczne nauczyciela w ówczesnej Polsce. Wydawcy obawiali się reakcji na książkę, zaopatrzyli ją więc w osobliwy wstęp. Jego autor sugerował, że czytelnicy właściwie nie powinni… wierzyć w to, co przeczytają. Cała ta wizja Ziemi wirującej wokół Słońca służy w zasadzie lepszemu zrozumieniu równań i wyliczeń przedstawionych przez astronoma z Warmii. To tylko taka teoretyczna konstrukcja ułatwiająca pojęcie niezwykle skomplikowanej matematyki.
Kopernik, który doznał właśnie wylewu krwi do mózgu, leżał częściowo sparaliżowany i pozbawiony mowy. Zajmowali się nim służący, odwiedzało go też czasem dwóch kanoników. „Teraz, kiedy jest chory, zdaje mi się, że jest niewielu przyjaciół, których porusza jego stan” – pisał jeden ze znajomych astronoma biskup Tiedemann Giese.
Książka z drukarni Petreiusa dotarła do geniusza krótko przed śmiercią. Nie wiadomo, na ile świadomy był wówczas Kopernik, w każdym razie kilka dni przed zgonem zupełnie stracił kontakt z rzeczywistością. Zamknął oczy na zawsze 21 maja 1543 r.
Kilka miesięcy później przybyła do Fromborka Anna Schilling, która miała tu jakieś sprawy do załatwienia. A może był to tylko pretekst i chciała po prostu odwiedzić potajemnie grób byłego kochanka w katedrze fromborskiej? O jej przyjeździe doniesiono od razu Dantyszkowi, który nie ustawał w tropieniu księżych metres. Biskup od razu ostrzegł w liście kanoników: „Zachodzi obawa, że sposobami, którymi opętała tego, który dopiero co rozstał się z życiem, może wpłynąć na każdego z Was, drodzy bracia. (…) Doradzałbym trzymać się z daleka, by nie dopuścić do zarażenia się podobną chorobą”.
Można zżymać się na Dantyszka, że bezdusznie pozbawił Kopernika na ostatnim etapie życia towarzystwa kobiety, którą astronom być może kochał. Kusi jednak, by zadać pytanie: czy „O obrotach…” ujrzałoby światło dzienne już w 1543 r., gdyby biskup był mniej konsekwentny? Nie jest pozbawiony podstaw domysł, że mieszkając nadal z Anną, uczony nie byłby skory do wejścia w bliską relację z Retykiem. Młody astrolog prawdopodobnie stał się zastępczym lekiem na samotność dla genialnego starca. Pojawił się zupełnie przypadkiem w najbardziej odpowiedniej chwili – w tym samym miesiącu, w którym Anna wyniosła się z domu Mikołaja. Sytuację w pełni wykorzystał. Może w alternatywnym scenariuszu astronom doczekałby końca swych dni w ramionach kochanki, a „O obrotach…” leżałoby w jakiejś skrzyni, pokrywając się kurzem?
Profesor gwałciciel
Przez ponad pół wieku po śmierci geniusza traktowano jego dzieło zgodnie z tym, co zasugerował we wstępie zalękniony wydawca. Koncepcji heliocentrycznej nie brano na poważnie, doceniano natomiast obliczenia torunianina. Z tablic astronomicznych tworzonych na podstawie jego ustaleń szeroko korzystali astrologowie, w tym słynny Nostradamus.
Wbrew temu, czego można było się spodziewać, Retyk nie zajął się energicznym lansowaniem koncepcji swego mistrza. Częściowo wpłynęły na to poważne problemy osobiste, a ściślej – seksualne. Retyk pracował jako wykładowca w Lipsku; w 1551 r. został tam oskarżony o homoseksualny gwałt. Według aktu oskarżenia zwabił jednego ze studentów do mieszkania, upił go i wykorzystał analnie. Astrolog zdołał uniknąć aresztowania i uciekł z miasta, zostawiając w nim cały majątek. Skazany zaocznie, mieszkał potem w Krakowie, a następnie w Koszycach, wciąż pracując naukowo. Umarł w 1574 r., pozostawiając po sobie cenne prace z trygonometrii.
Kopernik przez całe dziesięciolecia był obiektem szyderstw i drwin – często ze strony ludzi nierozumiejących jego pracy albo w ogóle nie potrafiących czytać. Coraz więcej uczonych zdolnych pojąć niesłychanie trudną matematykę „O obrotach…” zaczynało zdawać sobie jednak sprawę, że mistrz z Warmii się nie mylił. Na przełomie XVI i XVII w. jego zwolennicy byli coraz liczniejsi i głośniejsi, co zwróciło w końcu uwagę papiestwa i Świętej Inkwizycji. W 1600 r. spłonął na stosie w Rzymie filozof Giordano Bruno, który m.in. upierał się przy poglądach kopernikańskich, choć przytaczano mu cytat z Biblii: „Ziemia stoi w wieczności, Słońce wstaje i zachodzi”. Szesnaście lat później umieszczono na papieskim Indeksie Ksiąg Zakazanych „O obrotach…” oraz wszystkie inne prace głoszące poglądy kopernikańskie.
Rewolucji w postrzeganiu świata nie można już jednak było zatrzymać. Choć powołując się na Biblię, Marcin Luter również odrzucał heliocentryzm, w krajach protestanckich nie podejmowano szykan wobec zwolenników geniusza z Fromborka. Ich liczba wciąż rosła i rosła. Ziemia ruszyła, Słońce stanęło – nie było już od tego odwrotu.