Tam odbywa się Targowica! – krzyczał ówczesny szef „Solidarności” Marian Krzaklewski, zamaszyście pokazując na gmach parlamentu. Taką historyczną paralelę lider związku dostrzegł w pracach sejmu nad nową konstytucją. Jego zdaniem ustawie zasadniczej i milionom rodaków groziło to, że w tekście zabraknie odwołania do Boga oraz ochrony życia poczętego.
25 maja 1997 roku odbyło się w Polsce referendum konstytucyjne. Wzięło w nim udział nieco ponad 42 proc. uprawnionych do głosowania. Za nową konstytucją opowiedziało się 52,71 proc. przeciw 45,89 proc. Z około 25 milionów uprawnionych do głosowania za nową ustawą zasadniczą opowiedziało się trochę ponad 6 milionów obywateli. Aby referendum było ważne, musi wziąć w nim udział ponad 50 proc. Polaków. Jednak specjalna ustawa o uchwalaniu konstytucji, którą przyjęło Zgromadzenie Narodowe, dla referendum konstytucyjnego robiła wyjątek. W tym przypadku referendum było ważne bez względu na frekwencję.
Konstytucję uchwalono 2 IV 1997 r. około 17. Po ogłoszeniu wyników głosowania czekająca w kuluarach orkiestra wojskowa zagrała hymn. Członkowie Zgromadzenia Narodowego wstali i zaśpiewali „Jeszcze Polska nie zginęła…”. Tak kończyła się ponadtrzyletnia praca nad nową konstytucją. Rozpoczęła się w 1994 r. prezentacją przed Zgromadzeniem Narodowym projektów ustawy zasadniczej autorstwa: Senatu I kadencji, prezydenta Lecha Wałęsy, SLD, Unii Demokratycznej, PSL i UP, KPN oraz NSZZ „Solidarność”, czyli projektu obywatelskiego. Prace były burzliwe. „Solidarność”, która nie miała reprezentacji w sejmie II kadencji, przestrzegała, że uchwalona ustawa zasadnicza nie będzie konstytucją całego narodu. To właśnie podczas obrad Zgromadzenia Marian Krzaklewski, ówczesny szef „Solidarności”, organizował przed sejmem wiece antykonstytucyjne. Pod ich wpływem ugrupowania parlamentarne umieściły w projekcie preambułę autorstwa Tadeusza Mazowieckiego: „…my, Naród Polski – wszyscy obywatele Rzeczypospolitej, zarówno wierzący w Boga będącego źródłem prawdy, sprawiedliwości, dobra i piękna, jak i nie podzielający tej wiary (…) w poczuciu odpowiedzialności przed Bogiem lub przed własnym sumieniem, ustanawiamy Konstytucję Rzeczypospolitej Polskiej…”.
Wpisano też paragraf mówiący o ochronie życia, także poczętego, czego domagał się Kościół. Autorem tego zapisu był Marek Borowski z SLD. Brzmi on: „Rzeczpospolita Polska zapewnia każdemu człowiekowi prawną ochronę życia”. Zapisano też, że „małżeństwo to związek kobiety i mężczyzny”, zabezpieczając się przed małżeństwami par homoseksualnych. W tekście znalazł się również paragraf, mówiący o rozdziale Kościoła od państwa. Został tak sformułowany, że pół roku później, powołując się na ten paragraf, dwóch posłów Akcji Wyborczej Solidarność zawiesiło na sali obrad krzyż. Zrobili to w nocy, tuż przed pierwszym posiedzeniem sejmu III kadencji. Ponieważ nie mieli drabiny, posłużyli się fotelem marszałka. Jeden z wieszających krzyż był tak podekscytowany, że nie zauważył, iż fotel słabo nadaje się do tej roli. Gdy miał już zawiesić krzyż na gwoździu, niesforne oparcie – niepomne wzniosłej chwili – odchyliło się, zrzucając harcownika.
Ówcześni publicyści twierdzili, że wcześniej czy później sprawa sejmowego krzyża trafi do Trybunału Konstytucyjnego. Choć działacze SLD zapowiadali złożenie skargi, do dziś nie podjęli w tej sprawie żadnych działań. Ówczesny prezydent Aleksander Kwaśniewski, pytany o krzyż, mówił: „(…) gorliwość była zbyt wielka, ale zostawmy to. Myślę, że odpowiednią decyzją Sejmu rzecz zostanie załatwiona”. „Nieukarani kryminaliści z SLD nie będą nas uczyć, co jest w porządku (…). Jeżeli komunistom przeszkadza krzyż, niech wyjdą” – tak komentował sprzeciw SLD Stefan Niesiołowski.
Jak wiadomo, krzyż wisi do dziś tam, gdzie wisiał. Za sprawą Ruchu Palikota spór o to, co z nim zrobić, powrócił. Na razie zwolennicy krzyża, powołując się na zapis o rozdziale Kościoła od państwa, udowadniają, że zapis ten zezwala na obecność krzyża w sejmie. Ten sam artykuł służy ich przeciwnikom jako argument, że ten symbol religijny nie ma prawa znajdować się w miejscach publicznych.
Gdy krzyż wieszano, jedna z gazet zleciła badanie opinii publicznej. Okazało się, że około 70 proc. Polaków chce, aby krzyż w sejmie wisiał. Podobny wynik wykazały badania 15 lat później.
Aleksander Kwaśniewski – zanim został prezydentem – był szefem komisji konstytucyjnej. Jej obrady bywały potwornie nudne. Debatowano np. godzinami, czy zapisać w konstytucji, że poseł ma prawo za darmo jeździć komunikacją miejską.
Pamiętam, że gdy siedziałem na obradach komisji, z nudów przeglądałem jakiś tygodnik z artykułem o trendach w damskiej bieliźnie. Zauważył to przewodniczący komisji. Przysłał mi kartkę z prośbą o pożyczenie pisma. Potem przez dłuższą chwilę wymienialiśmy na kartkach, niczym w szkole, uwagi dotyczące nie artykułu konstytucyjnego, lecz bieliźnianego.
Gdy uchwalano konstytucję, prezydent Aleksander Kwaśniewski, korzystając z przynależnego mu prawa, wprowadził do ustawy zasadniczej kilka zapisów, wzmacniających pozycję prezydenta. Wśród nich tę, że to Prezydent, a nie premier, mianuje Szefa Sztabu Generalnego i dowódców rodzajów Sił Zbrojnych. Protestował przeciw temu zapisowi ówczesny poseł koła Konserwatywno-Liberalnego Bronisław Komorowski. Dzisiejszy prezydent, który skwapliwie korzysta z prawa mianowania szefów sił zbrojnych, 15 lat temu mówił : „(…) punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia, i nie dziwię się panu prezydentowi, że zgłasza tego rodzaju poprawki (…). Popełniamy poważny błąd, utrzymując dualizm w systemie zarządzania sferą obronności kraju”. Dziś zapewne tych słów by nie wypowiedział, zmienił bowiem miejsce siedzenia na takie, o którym w 1997 r., jak widać, nawet nie marzył.