Koniec baśni o samozwańcu

Jan Faustyn Łuba śnił o moskiewskim tronie, a przeżył koszmar. Rzeczpospolita marzyła o straszaku przeciw Moskwie, lecz spotkało ją upokorzenie. Król Władysław IV widział się w roli krzyżowca, ale zaskoczyła go śmierć

Zaczęło się niczym bajka. Syn pomniejszego polskiego szlachciury uwierzył, że należy mu się kremlowski tron. Znalazł też takich, którzy potraktowali go serio lub… chcieli wykorzystać do własnych politycznych celów. I tak baśń zamieniła się w horror!

SYN DYMITRA I MARYNY

Jan Faustyn był synem podlaskiego szlachcica Dymitra Łuby i Maryny Mysłowskiej. Urodził się w czasie, gdy Rzeczpospolita włączyła się w walkę o moskiewski tron, chwiejący się po śmierci synów Iwana Groźnego. Wykorzystywała w tym celu samozwańców (Dymitra I, a później Dymitra II), mieniących się kolejno cudem ocalałym najmłodszym carewiczem. W tych okolicznościach w 1609 r. Dymitr Łuba wyruszył z wojskami pod dowództwem Aleksandra Gosiewskiego na Moskwę. Podlaski szlachcic zabrał ze sobą żonę i synka. Niestety poległ, a jego rodzina została uwięziona. Maryna niebawem zmarła. Jan Faustyn miał więcej szczęścia. W 1619 r. został uwolniony. Wrócił do Polski, gdzie zajął się nim hetman Lew Sapieha, który wypłacał mu pensję i kształcił.

Taka była oficjalna wersja. Nieoficjalna, która zaczęła krążyć kilkanaście lat później, brzmiała zupełnie sensacyjnie. Według niej Jan Faustyn miał być cudem ocalonym dzieckiem nie Dymitra Łuby i Maryny Mysłowskiej, ale samozwańca Dymitra i Maryny Mniszchówny, carowej rodem z Polski! Dzięki temu mógłby rościć sobie prawo do tronu moskiewskiego… Tak rozpoczęła się niewiarygodna historia, w której tragedia mieszała się z komedią, plotki z dyplomacją, a bajki z wielką polityką. Ba! Jan Faustyn Łuba z anonimowego szlachetki stał się postacią, o którą rozbijały się interesy władców europejskich!

JAK KRÓL KUSIŁ CARA

Tak przynajmniej można było stwierdzić, obserwując rozumowanie polskiego króla. Od lat 30. XVII w. Władysław IV Waza marzył o wielkim ataku na Turcję, która nieustannie stanowiła zagrożenie dla chrześcijańskich państw w Europie. „Było oczywiste dla niego, że nie zdoła tego dokonać bez pomocy Moskwy. Nie wystarczą posiłki Wenecji, książąt zachodnich itd. W związku z tym robił gesty wobec Moskwy” – opowiada „Focusowi Historia” profesor Henryk Wisner z Instytutu Historii PAN, znawca okresu panowania Wazów. Zjednać sobie cara? Nie było to łatwe. Moskwa pamiętała bowiem nie tak odległe czasy Samozwańców i politykę samego Władysława IV, który przez wiele lat zgłaszał pretensje do carskiego tronu. Na dodatek w owym czasie trafiły do Moskwy listy Jana Faustyna Łuby, w których miał tytułować się carewiczem. „Łuba wierzył w tę historię. Mówił o niej. I tak wieść się rozchodziła. Dotarła też do Moskwy, która była na tym punkcie bardzo uczulona” – powiedział prof. Wisner.

Wzburzony car Michał I Romanow wysłał poselstwo do Polski. W 1644 r. posłowie moskiewscy pokazali podejrzane pisma Łuby i zażądali wydania nowego samozwańca. Jak można przeczytać w „Polskim słowniku biograficznym”, Jan Faustyn był wówczas żołnierzem gwardii królewskiej. Doprowadzony przed posłów, zaprzeczył wręcz swym domniemanym roszczeniom. Moskiewscy dyplomaci byli jednak nieprzejednani i chcieli „zbadać” podejrzanego u siebie. Władze Rzeczypospolitej w końcu zgodziły się na wyjazd Łuby z najbliższym poselstwem do cara. Niechętnie, ponieważ obawiały się – słusznie, jak się później okazało – że może to być podróż tylko w jedną stronę!

Dlaczego Moskwa aż tak bardzo lękała się Łuby? „Wprawdzie minęło 30 lat, ale kariera Dymitra Samozwańca I była tak olśniewająca, że musiała działać na wyobraźnię ludzką przez pokolenia” – uważa prof. Wisner. Podkreśla, że w początkach XVII w. popularność rzekomo ocalałego syna Iwana Groźnego była ogromna. Ludzie tęsknili za starą dynastią Rurykowiczów. Stąd sukces Dymitra I. A i po jego śmierci legenda przetrwała w Dymitrze II. Jej ostatnim etapem był zaś Jan Faustyn Łuba, domniemany syn Samozwańca. Jednak, zdaniem profesora Wisnera, w latach 40. XVII w. elity moskiewskie były na punkcie tej legendy zdecydowanie przeczulone. Może ich lęk wynikał stąd, że same wahały się w kwestii tożsamości tych, których później nazywały Łżedymitrami? „Co do Dymitra II, nie ma wątpliwości, że był oszustem. Jednak w stosunku do Dymitra I bym się wahał. Pojawiają się rozmaite wątpliwości” – stwierdza prof. Wojciech Polak z UMK w Toruniu, specjalista od stosunków polsko-moskiewskich w XVI i XVII w. „Najgłośniej, że jest on w rzeczywistości Griszką Otriepiewem, krzyczała sama Moskwa, zainteresowana, by zdyskredytować samozwańca. Mówiono, że to heretyk, uciekinier z klasztoru itd. Jego życiorys był w najdrobniejszych punktach ustalony. I to jest właśnie podejrzane”. To tylko jeden z argumentów. Ponoć także cechy fizyczne wskazywały na podobieństwo Dymitra I do najmłodszego syna Iwana Groźnego. Były też świadectwa matki carewicza, która go w nim rozpoznała. Zdaniem prof. Polaka prawdy już chyba nigdy się nie dowiemy, ale nasi historycy ze zbyt dużą łatwością przyjmują wersję o Otriepiewie. Tym bardziej że historię Rosji pisano później dla oczywistych celów propagandowych.

TO, CZEGO NIE WIDAĆ

 

Dla Łuby każdy fakt wspierający jego „legendę” był na wagę złota. Wiedziano wszak, że carowa Maryna Mniszchówna faktycznie miała syna. Tyle że z Dymitrem II. Iwan, urodzony w 1611 r., został stracony trzy lata później na rozkaz cara Michała I. Z czasem pojawiły się pogłoski, jakoby Mniszchówna miała syna również wcześniej, z Dymitrem I! W klasycznym dziele z końca XVIII w. pt. „Obraz wieku panowania Zygmunta III” historyk Franciszek Siarczyński wspomina książkę „Les imposteurs insignes”, której autorem był Francuz Jean-Baptiste de Rocolles. Według niej, w czasie gdy zamordowano Dymitra I, jego żona Maryna była w ciąży. Dziecko oddała na wychowanie kozakowi. Pop, który je chrzcił, miał w tajemnicy umieścić mu na plecach piętno, świadczące o pochodzeniu. Po śmierci Maryny w 1615 r. nikt już o tym nie pamiętał.

Mijały lata. Carewicz nic nie wiedział o swoim pochodzeniu, póki nie pojawił się w Polsce. W 1632 r., gdy był w łaźni, ktoś wypatrzył dziwne piętno na jego plecach. Pewien pop wytłumaczył, że było tam napisane: „Dymitr, syn cara Dymitra”. Młodzian natychmiast stał się sławny. Gościła go miejscowa szlachta. Wysłano go nawet do króla. Jak pisze Siarczyński, w Warszawie trafił na kogoś w podobnej sytuacji: syna byłego chana tatarskiego. Dodajmy, że w Rzeczypospolitej znalazł wówczas schronienie także Siemion Szujski. Czyli domniemany syn pobitego przez Polaków i sprowadzonego do Warszawy jako jeńca cara Wasyla IV Szujskiego. Zgromadziliśmy więc na swoim terenie cały zastęp person, które mogły narobić bałaganu w krajach ościennych. A przynajmniej tak mogło to wyglądać. Może więc rację miał car Michał I Romanow, widząc w Łubie (choć nie znaleziono u niego żadnych znamion, a szukano ich – to nie żart!) potencjalnie groźne narzędzie w rękach antymoskiewskich jastrzębi na dworze Władysława IV?

Sprawę tego szczególnego okresu w stosunkach Rzeczypospolitej z Moskwą drobiazgowo badał Jakub Brodacki, pracownik Muzeum Historii Polski i doktorant w Instytucie Historycznym UW. „W trakcie panowania Władysława IV żyli jeszcze najlepsi z najlepszych ludzi Zygmunta III Wazy, m.in. Aleksander Gosiewski, znawca historii dyplomacji wschodniej i aktywny współtwórca polityki Zygmunta III. Niewykluczone, że to on wyciągnął sprawę Łuby około 1638 r. Gosiewski jednak umarł, a sprawa pozostała. W następnych latach na polskim dworze zaczęli przeważać zwolennicy rozprawienia się z Turcją, a dojścia do porozumienia z Moskwą. Sprawa Łuby zaczęła więc być dla nich niewygodna” – tłumaczy Brodacki. „Żartem porównałbym to do straszaka atomowego. Dopóki straszymy kogoś bombą atomową, to ten ktoś się boi. Kiedy jednak zaczynamy się wstydzić, że kogoś straszymy, to ten ktoś mówi: »Aha, wy nas straszyliście bombą atomową, to nam teraz coś za to dajcie«. Tu była podobna sytuacja. Najpierw dwór polski korzystał z samozwańca jako straszaka, a potem zrobił się on niewygodny i musiano się z niego jakoś wycofać”. Zdaniem Jakuba Brodackiego, sprawa ta stała się istotnym argumentem dyplomatycznym w ręku Moskwy. Car starał się pokazać, że ze strony Rzeczypospolitej nie ma dobrej woli, a nasz dwór ciągle przeciw niemu spiskuje. Był to wygodny pretekst, aby stwarzać trudności w porozumieniu polityczno- -militarnym, o które walczył polski król. „Polityka Władysława IV wobec Moskwy zrobiła się wtedy trochę żałosna. Za miraż wspólnej koalicji antytureckiej był gotowy na wszystko (np. odstąpić carowi Księstwo Trubeckie, co było po prostu kompromitujące). Możliwe, że Moskwa zwodziła przy pomocy Łuby polskiego króla, ponieważ nie miała ochoty na jakieś tureckie awantury” – komentuje ówczesną sytuację prof. Wojciech Polak.

Tak czy inaczej, car wymógł, aby Jan Faustyn pojawił się w Moskwie. Kiedy już tam przybył, ludzie Michała I nie chcieli go Polakom oddać. W 1645 r. rozgorzała o niego wojna dyplomatyczna. Na nic zdały się deklaracje krewnych, że jest synem Dymitra Łuby i Maryny Mysłowskiej. Janowi Faustynowi śmierć zajrzała w oczy. Ten „pionek” na szachownicy dziejów miał jednak szczęście. W lipcu 1645 r. śmierć pochwyciła… cara Michała, a jego syn Aleksy w trosce o dobrosąsiedzkie stosunki z Rzecząpospolitą wypuścił Łubę. Zażądał jednak od naszych władz niesłychanej uchwały sejmowej: Łuba nie może już nigdy opuścić granic Polski i Litwy, ma nie rościć sobie żadnych praw do korony carów, a każdego, kto próbowałby grać „samozwańcem” przeciw władzom w Moskwie, czeka śmierć. Upokarzająca, łamiąca szlachecką wolność uchwała sejmowa „O Łubie szlachcicu polskim” faktycznie weszła w życie. „Było to żenujące złamanie autorytetu i godności zarówno samego króla, jak i Rzeczypospolitej” – przyznaje prof. Henryk Wisner. A z wyprawy Władysława IV na Turcję i tak nic nie wyszło. Król, będąc w ogniu krytyki za oddanie Moskwie Trubecka i bardzo utraciwszy na autorytecie, zmarł w 1648 r., pozostawiając po sobie masę nierozwiązanych problemów. A jak skończył Jan Faustyn Łuba? Jego ślad urywa się w 1646 r. Nie ma dowodów, że dożył spokojnej starości. Są za to plotki i przypuszczenia, że spotkał go marny los.

PIĘĆ MINUT SŁAWY

Siarczyński w „Obrazie wieku panowania Zygmunta III” sugeruje taki oto sensacyjny koniec historii Łuby. W 1648 r. na polskim tronie zasiadł Jan Kazimierz. Samozwaniec, niepewny swego losu za nowego władcy, „na Rewel, Rygę do Sztokholmu się udał, gdzie nie widząc się bezpiecznym, przeniósł się do kraju Xcia Holsztyńskiego, którym był Fryderyk Xżę Duński”. Nie był to dobry wybór, gdyż w tym czasie książę zaciągnął w Moskwie 300 tys. talarów pożyczki. Car zgodził się umorzyć ten dług za wydanie samozwańca. Wsadzono zatem uciekiniera na płynący do Moskwy okręt. Tam, przed zakneblowanym więźniem postawiono kobietę, która przyznała, że jest jego matką. W ostatni dzień grudnia 1649 r. samozwańca ścięto, poćwiartowano i rzucono psom na pożarcie. Siarczyński nieco powątpiewa w te doniesienia, ale śmiało łączy je z końcem Łuby. Pisze m.in.: „Początek iego rodu ukryty, i obcym zwłaszcza niewiadomy, mógł bydź w baśń przybrany, ale czyliż dla tego i koniec iego za zmyślony uznać potrzeba? Jakże by śmiał Rocolles, historiograf Francuzki i Brandeburski piszący w Berlinie bliższym Niemiec północnych, w których go los ten spotkał, baśń taką utworzyć? Mógł Łuba bydź szukanym od Moskwy na zgubę, mógł się lękać, aby gwałtem lub zdradą wydanym iey nie był; mógł szukać w Niemczech bezpieczeństwa, gdzie znalazł zgubę”.

Inną wersję dalszych losów Łuby snuje znany XIX-wieczny rosyjski historyk Siergiej Sołowjow. Przypuszcza on, że Jan Faustyn poległ w 1648 r. w bitwie pod Piławcami podczas powstania Chmielnickiego. Cóż, do dziś nie wiadomo, gdzie jest grób Łuby i czy w ogóle jest. To nie jedyna zagadka. Wciąż pozostaje bowiem bardzo nikła, ale jednak możliwa opcja, że Jan Faustyn był nieznanym synem Dymitra I Samozwańca, a ten faktycznie był ocalałym synem Iwana Groźnego. Wówczas w żyłach podlaskiego szlachciury płynęłaby krew Rurykowiczów. Prof. Wisner zaznacza jednak, że nie ma absolutnie żadnych historycznych dowodów na pokrewieństwo Łuby z Dymitrem. „Miał swoje pięć minut. Pewnie gdyby nie Moskwa, to byśmy się o nim nigdy nie dowiedzieli” – konkluduje.