Tym niespodziewanym gościem miała być kometa C/2024 S1 odkryta zaledwie miesiąc temu, 27 września. Obiekt ten należy do tak zwanej grupy Kreutza. Naukowcy podejrzewają, że komety tworzące tę grupę powstały 1000-2000 lat temu w wyniku rozpadu jednej masywnej komety, która za bardzo zbliżyła się do Słońca.
Analiza trajektorii komety C/2024 S1 wykazała, że obiekt ten zbliży się do Słońca na odległość zaledwie 1,2 miliona kilometrów dokładnie 28 października. Kilka dni później po minięciu Słońca, rozgrzana przez intensywne promieniowanie Słońca kometa miała pojawić się na wieczornym niebie.
Czytaj także: A to zaskoczenie! Na niebie pojawiła się nowa kometa
Problem w ty, że komety to jednak obiekty lodowe i w odległości zaledwie 1,2 miliona kilometrów od gwiazdy, której średnica to 1,4 miliona kilometrów muszą mieć one naprawdę poważny problem z przetrwaniem w całości.
Obserwacje z ostatnich kilku dni wskazują, że po miliardach lat spędzonych w przestrzeni kosmicznej, kometa C/2024 S1 dotrwała do końca swojego życia i rozpadła się pod wpływem intensywnego promieniowania słonecznego.
Na zdjęciach wykonanych na przestrzeni całego października, kometa najpierw kilkukrotnie pojaśniała w wyniku erupcji, do których doszło na jej powierzchni, a następnie pociemniała. Na tym ostatnim etapie jej jądro całkowicie zniknęło, a po komecie pozostał jedynie ogon pyłu i gazu, zawierający najprawdopodobniej jedynie szczątki jądra kometarnego.
Musimy się zatem obejść smakiem. Spektakularnej komety na niebie w okolicach 1 listopada nie będzie. Z drugiej strony, do takich zdarzeń dochodzi stosunkowo często. W odległości zaledwie miliona kilometrów od Słońca warunki są naprawdę wymagające i obiekt składający się w dużej mierze z lodu wodnego nie jest tam w stanie zbyt długo przetrwać. Erupcje, uwalnianie gazu z wnętrza jądra komety może doprowadzić chociażby do wzrostu tempa rotacji i do rozerwania osłabionego strukturalnie jądra na strzępy. Podobny proces obserwowaliśmy zaledwie cztery lata temu w przypadku komety C/2019 Y4, która także była niezwykle obiecująca. Nie pamiętacie jej? To dlatego, że rozleciała się na części, zanim zdążyła rozświetlić wieczorne niebo.
Niewątpliwie zniknięcie C/2024 S1 to spora strata dla miłośników astronomii. Wczesne prognozy wskazywały, że będzie ona jaśniejsza od Wenus, a być może nawet będzie widoczna w świetle dziennym. Szanse na taki spektakl praktycznie spadły do zera. Z drugiej strony warto pamiętać, że jeżeli po jądrze został choć jeden masywny fragment, to wciąż może on pociągnąć za sobą warkocz, który będzie dostrzegalny na nocnym niebie. O tym jednak przekonamy się dopiero za kilka dni.