Kolekcjoner dobrych przygód

Być może Robb Maciąg do dziś pracowałby w domu dla upośledzonych umysłowo starców, gdyby nie rower. Zawdzięcza mu wszystko: żonę, podróże i książki.

To miały być niezwykłe wakacje. Trzy tygodnie w Chinach – odwiedziny u żony, która w Wuhu studiowała chiński. Na miejscu zastał ówczesną ukochaną z innym mężczyzną w łóżku. Szok, ból, rozpacz. Powiedziała, żeby wrócił do Europy i „coś ze sobą zrobił”. Do dziś Robb nie wie, jak to się stało, że zamiast wsiąść w samolot, kupił chiński rower. „Po pierwsze nie chciałem wracać. Podświadomie wiedziałem, że wszystko się jakoś ułoży, że nie mogę się poddawać, a powrót do pustego domu i »gorzkie żale« z kolegami to będzie porażka. Totalne poddanie się. Po drugie nie chciałem wyjeżdżać z Chin. Byłem ich bardziej ciekawy niż swojego smutku. Miałem świadomość, że przecież kiedyś się wyleczę z nieszczęśliwej miłości, a Chin już nie zobaczę. Skoro nie znałem chińskiego, to zamiast podróżować autobusami i ciągle się gimnastykować językowo, kupiłem rower i sam sobie byłem kierowcą” – opowiada Robb Maciąg.

Terapia – byłem zmęczony i w jakiś sposób spełniałem się w podróży

Robb nie wiedział, że lekarze polecają aktywność fizyczną osobom w depresji (ruch wzmaga wydzielanie endorfin – hormonów szczęścia). Czuł, że musi się zmęczyć i posłuchał tego głosu. Miał trochę pieniędzy, rozmówki, mapę, czas i sporo przemyśleń. Ruszył przed siebie. Rower popsuł się już po pierwszych kilometrach. Uznał, że to dobra wróżba. Sakwy były nie do zdobycia – cały bagaż wiózł więc w plecaku, który wisiał na tylnej osi. Mimo to jechał jak szalony. W pierwsze 10 dni zrobił 900 km.

Zgodnie z teorią Maslova, duchowe potrzeby człowieka aktywizują się dopiero po zaspokojeniu tych podstawowych. Robb w tej szaleńczej podróży zredukował swoje życie niemal do potrzeb fizjologicznych: jechać, jeść i spać. Zauważył, że im prostsza droga, tym bardziej pokręcone myśli. Jedynie serpentyny, skupiające na sobie całą uwagę, dawały chwile wytchnienia. A gdy znowu robiło się płasko: „Buczałem często na tym rowerze i wieczorem w namiocie, ale coś mnie pchało. Pewnie czasem jechałem »jak najdalej od niej«, a czasem dlatego, że Chiny i potem inne kraje były tak ciekawe, że głupio było ich nie podziwiać. Miałem zajętą głowę, byłem zmęczony i w jakiś sposób spełniałem się w podróży”.

Chiny – podróż to mentalna, językowa  i kuchenna schizofrenia

Mimo odmienności i przepastnej bariery językowej Chiny okazały się gościnne. Zdarzało się, że rano przed namiotem czekał jakiś pan Lin z kubkiem ciepłego mleka. Ktoś za darmo naprawił rower, ktoś kupił bułki, ktoś dał herbaty. „Coraz częściej było mi dobrze, a potem przychodził grom z jasnego nieba i przez dwa dni nie wychodziłem z hotelu albo zgoliłem sobie głowę, a na koszulce napisałem mazakiem, że życie jest do dupy, a »ból nie powinien mieć nad nami władzy«”.

Po jakimś czasie Chińczycy zaczęli go męczyć. Miał dość ich wścibstwa, zaśmieconych rzek, psów czekających na ubój w przepełnionych klatkach. Trudno było od tego odpocząć, bo właściwie nigdy nie był sam – cokolwiek robił, zawsze ktoś patrzył mu przez ramię. „Czasem w tłumku przyjaznych i przemiłych ludzi człowiek chciałby, by sobie poszli, by się nie gapili, by nie macali roweru. By byli tacy jak my. By nie trzeba było tego wszystkiego tłumaczyć, usprawiedliwiać”.

 

Gdy podróżujesz rowerem, męczysz się podwójnie: i fizycznie, i psychicznie. „Na rowerze nie zamkniesz przed nikim drzwi. Na rowerze się nie ukryjesz. Na rowerze się właśnie… wystawiasz. Na wiatry, na deszcze, na słońce, na wzrok, na języki, na ciekawość, na wścibstwo, na głupich i szalonych kierowców. Na zapachy, na widoki, na uśmiechy, na pozdrowienia, na podziw (!), na gościnność…”.  

Rower uczy zaradności. Daje też ogromną wolność – pozwala przemierzać świat „na własnych nogach” i we własnym tempie. Widzi się i czuje więcej, mocniej się wszystkiego doświadcza. Tyle że ciągła aktywność wyczerpuje, zwłaszcza gdy nie można spokojnie odpocząć, bo ktoś ciągle jest obok. Ten brak dystansu jest dla Europejczyka w Azji równie męczący jak nachalna gościnność. Białas na rowerze to nie byle atrakcja dla całej okolicy, ale kto chciałby ciągle robić za małpę? Jedzie się więc w podróż w poszukiwaniu „innego”, ale ciągle tęskni się za „swoim”. „Odkrywamy dla siebie nowe kraje, miejsca i zachowania, a w tym samym czasie szukamy podświadomie czegoś podobnego do nas. Czegoś, co dałoby nam odrobinę wytchnienia w tym ciągłym przystosowywaniu, przestawianiu i wyrozumiałości. Bo przecież podróż to tak naprawdę ciężka praca – mentalna, językowa, kulturowa i kuchenna schizofrenia. Ciągłe dostosowywanie swojego JA do szerokości geograficznych. Z nadzieją, że ktoś nie będzie aż tak inny jak my i jakoś to będzie”.

Gdy już nie mógł wytrzymać, zamykał się na dwa-trzy dni w hoteliku i oglądał filmy. Byle niczego nie zwiedzać, nie poznawać, nie odpowiadać na te same pytania. By to przeładowanie nie wywoływało niepotrzebnych, niedobrych uczuć.

Rower – wie, że jeśli się uprze, przetrwa wszystko

Podróż rozpoczęta w Chinach zaprowadziła go do Wietnamu, Laosu i Kambodży. 7056 kilometrów samotności. No i chiński rower za 120 złotych. „To dzięki niemu odkryłem cuda, których nie doświadczyłbym nigdy, podróżując w inny sposób. Dla mnie najpiękniejszy. Rower, dzięki któremu można uciec od życia, od siebie i od innych. Dzięki któremu można tak wiele przeżyć, spotkać Człowieka i odnaleźć samego siebie”. Ostateczny kryzys, finansowy i mentalny, przyszedł po sześciu miesiącach. Robba nie pokonała kambodżańska dżungla ani wietnamscy złodzieje (w sześć dni okradli go cztery razy). Nie pokonały go nawet rowerowe usterki (osiem gum, 22 szprychy, trzy łańcuchy, trzy siodełka, nowe tylne koło, trzy komplety opon). Pokonały go laotańskie pluskwy w hoteliku za dolara. Pokąsany niemiłosiernie 24 maja 2004 roku powiedział sobie: dość. Pieniądze na bilet pożyczył mu napotkany niemiecki rowerzysta. Takie cuda tylko w drodze.

Pytam, czego się nauczył. Stara się nie oceniać ludzi, chociaż drażnią go turyści bezmyślnie  zaliczający przewodnikowe atrakcje. Z miejscowymi nawiązują jedynie finansowe relacje. Podczas gdy oni w laotańskim hostelu jedli pizzę, on na targu pił piwo z panem Samvongiem, który w Rosji przez dziesięć lat studiował mechanikę. I tak było wszędzie – jego książki pełne są opowieści o napotkanych ludziach, ich losach i problemach. W świat pcha go ta chęć poznania drugiego człowieka. Może ma on inny sposób na życie, ciekawszy, lepszy? Może warto się od niego czegoś nauczyć, może posłać od niego wiadomość w świat?

 

Nie ma już też złudzeń. Wie, że podróżowanie wymaga oportunizmu. W Chinach musiał zrezygnować z wegetarianizmu, bo w przeciwnym razie jadłby wyłącznie ryż z keczupem. Wie jednak, że jeśli się uprze, przetrwa wszystko.

Na jego drodze wciąż jest rower. Jest też Ania. Gdy ją poznał, miał już zaplanowaną kolejną wyprawę. I wtedy Ania spytała nieoczekiwanie: „mogę pojechać z tobą?”. Dziś przyznaje, że była to spontaniczna decyzja pod wpływem wzniosłych uczuć do Roberta. Ale ryzyko się opłaciło. Spędzili w drodze 15 miesięcy, rowerem przejechali Turcję, Iran, Pakistan, Nepal i Indie. Co prawda pokłócili się już po 15 kilometrach o to, że Ania jedzie za blisko pobocza, a potem jeszcze nieraz. Robb był już zaprawiony, ale ona przeżywała szok kulturowy na każdym kroku, kilkakrotnie pakowała się i prawie wracała. Mimo trudności przetrwali. Sprawdzili się jako drużyna, co przypieczętowały indyjskie zaręczyny.

W 2010 roku ruszyli znowu w drogę – tym razem w osiem miesięcy przejechali trasę historycznego Jedwabnego Szlaku. Dwa lata ciągle razem, pełne trudu i bajecznych przygód. Rzadko która para ma okazję tak się sprawdzić jak oni. „Rok w podróży to jak kilka w codziennym życiu. Nigdy tak kogoś nie poznasz jak właśnie wtedy. Aż do bólu ze wszystkim co dobre, kochane, i złe, i nudne”.

Inspiracje – szybko wyfrunął z domu – nie było tam wesoło

Nie byłoby tego wszystkiego, gdyby nie problemy z chrząstką, które pojawiły się, gdy miał 17 lat. Lekarz powiedział: kup sobie rower, dobrze robi na kolana. Trzy lata później, nie mając pomysłu na wakacje, Robb pojechał na tym rowerze z Lubina do Żarnowca.  

Szybko wyfrunął z domu – nie było tam wesoło. W klasie maturalnej zamieszkał w dziennym domu opieki nad ludźmi upośledzonymi umysłowo i pracował tam jako opiekun. Z rozpędu poszedł więc na pedagogikę specjalną w Gdańsku. W 1997 roku Michał, kolega z akademika, rzucił: „Jedźmy w Himalaje!”. Dziś do Nepalu jeżdżą licealiści, ale wówczas pomysł wydawał się szalony. W Himalaje jeździli przecież  himalaiści. Wszystkiego o przesiadkach na trasie Stambuł – New Delhi dowiedzieli się z książki Ediego Pyrka „Niech cały świat myśli, że jesteś szalony, czyli do Indii za 30 dolarów”. Potrzebny był jeszcze czas i pieniądze. I wtedy ówczesny szef Robba (pracował jako pilot wycieczek szkolnych) zapłacił mu pieniądze za rok z góry, a dziekan dał dwumiesięczny urlop. W ostatniej chwili dziewczyna Michała postawiła ultimatum: albo Robert, albo ja. „Na dworcu w Katowicach wsiadłem więc do autobusu do Stambułu sam. I do dziś nie wiem, jak Michałowi za to podziękować”.

I pojechał – przez Turcję, Iran, Pakistan i Indie do Nepalu. Autostopem. Potem w ten sam sposób zjechał Bałkany (1998, 1999) i Ukrainę (1999). Ożenił się, pracował w domu dla upośledzonych umysłowo starców w Niemczech i w Stanach Zjednoczonych. Znowu odwiedził Nepal i Indie. No a potem były chińskie wakacje, rozwód i Ania.

 

Dług – marzę, że moja opowieść odmieni czyjeś życie

Podczas dwóch lat wspólnych podróży, w maleńkich wioskach na końcu świata, w wysokich górach i na spalonych słońcem pustyniach spotykali wielu ludzi, którzy potrafią prawdziwie przeżywać swoje życie. Dla których liczą się podstawowe wartości: praca, zdrowie, rodzina. Gdyby tak chętnie nie dzielili się z nimi wodą i jedzeniem, kto wie, co by się stało. Dlatego gdy w 2010 roku Ania i Robb wrócili do Polski i zamieszkali w Świerzawie, w Krainie Wygasłych Wulkanów, postanowili zacząć spłacać długi, które zaciągnęli u setek osób. Każdy pokaz slajdów z ich podróży kończy wzruszający film, prezentujący ludzi spotkanych w drodze i podziękowania: za obiad, za herbatę, za nocleg, dobre słowo, a czasem po prostu za towarzystwo.

Robb założył ze znajomymi fundację Szkoły na Końcu Świata. Chcą zebrać 100 tys. dolarów na budowę samowystarczalnej tybetańskiej szkoły w Jharkot. Ta niewielka wioska w górskiej prowincji Mustang, zamieszkana przez nepalskich Tybetańczyków, leży na trasie popularnego trekkingu wokół Annapurny. Wielu turystów omija jednak to miejsce, wybierając pobliską wieś Muktinath, znaną z kompleksu świątynnego i Bob Marley Pub.

W Polsce Robb napisał też kolejne książki: „Rowerem w stronę Indii” o pierwszej podróży z Anią i „Tysiąc szklanek herbaty” – o drugiej. Wie przynajmniej o kilku osobach, które po ich przeczytaniu pojechały w świat. I jest tym zachwycony. Mówię, że byłby dobrym coachem. „Myślałem o tym” – mówi. „Pokazywałem już slajdy na oddziale terapeutycznym w więzieniu w Uhercach, niedługo będę w kolejnym zakładzie karnym. To dla mnie następne wyzwanie. Marzę, że moja opowieść odmieni czyjeś życie”.

Wraz z Anią prowadzą etnowarsztaty dla dzieci. Pokazują im świat oczami innych maluchów, które inaczej się bawią, co innego jedzą, a czasem – tak jak w Indiach – niestety ciężko pracują. Może zasieją ziarno, z którego wykiełkuje ciekawość świata? Robb z przyjaciółmi napisał „Przewodnik przygody rowerowej”, w którym podzielił się z czytelnikami swoją cenną wiedzą praktyczną. Teraz pracuje nad kolejną książką – o historii „Wakacji na dwóch kółkach”, plebiscytu dla młodzieży organizowanego od ponad 40 lat przez Henryka Sytnera z radiowej Trójki. Poszukuje laureatów, którzy mając kilkanaście lat, pojechali z Henrykiem rowerem za granicę. Dotarł na razie do dwudziestu osób, z kilkunastoma już rozmawiał. „Wszyscy daleko w życiu zaszli. Są architektami, prawnikami, lekarzami albo mieszkają w innych krajach. Kiedyś uwierzyli, że potrafią czegoś dokonać, postarali się i zwyciężyli. Rower zmienił nie tylko moje, ale też ich życie”.

Cytaty pochodzą z książek Robba Maciąga i z jego rozmów z autorką.

Warto wiedzieć:

Robert (Robb) Maciąg Wrocławianin, rocznik 1974. Ukończył pedagogikę specjalną. Podróżnik i fotograf. Laureat konkursów: Podróżnik Roku miesięcznika „Podróże” i National Geographic Traveler. Autor książek podróżniczych („Rowerem przez Chiny, Wietnam i Kambodżę”, „Rowerem w stronę Indii”, „Tysiąc szklanek herbaty”, „Podręcznik przygody rowerowej”) i stron internetowych  www.ku-sloncu.org oraz www.robbmaciag.pl. Na co dzień z żoną Anią prowadzi zajęcia dla dzieci o religiach i kulturach świata. Oboje prowadzą również fundację Szkoły na Końcu Świata..