Kobiety w zarządzaniu: jak one to robią?

Coraz więcej kobiet przyznaje, że na drodze zawodowej zaszły tak daleko, bo pomagali im w tym mężczyźni.

Żeby zrobić karierę, trzeba dobrze wyjść za mąż – mówi Krystyna Boczkowska, prezes zarządu polskiego oddziału koncernu Robert Bosch. W tym żartobliwym zdaniu jest wiele racji, bo współpraca kobiet i mężczyzn, zarówno w pracy, jak i w domu staje się normą. I to wcale nie ze względu na parytety. Coraz więcej kobiet przyznaje, że na drodze zawodowej zaszły tak daleko, bo pomagali im w tym mężczyźni, zarówno mężowie, jak i współpracownicy. Potrafili dostrzec potencjał kobiet i umiejętnie je wspierać.

Tylko 6 proc. respondentów badania wykonanego w czerwcu 2014 r. przez HRM Institute dla Fundacji Liderek Biznesu przyznaje, że kobiety wzajemnie wspierają się w organizacjach. Wolą same torować sobie drogę lub wspierać mężczyzn. Na przeszkodzie w karierze stają im dodatkowo stereotypy kulturowe, powtarzane zarówno przez kobiety, jak i przez mężczyzn. Co jednak sprawia, że mimo barier związanych z brakiem wiary we własne kompetencje i możliwości coraz więcej kobiet chce pełnić funkcje zarządcze? Jak wynika z badania HRM, jest to chęć rozwoju zawodowego i osiągania satysfakcji z wykonywanej pracy, stawiana wyżej niż niezależność i możliwość godzenia życia zawodowego z osobistym.

Czytaj także: 13 RZECZY, KTÓRYCH NIE ROBIĄ LUDZIE SILNI PSYCHICZNIE

Kluczową kompetencją w osiąganiu sukcesu jest elastyczność i to nie tylko godzin pracy, ale też swoboda przechodzenia z jednej roli w drugą – uważa Karolina Rabenda, psycholog z ośrodka Nasza Strefa. „Cechy, które dobrze sprawdzają się w kierowaniu dużym zespołem ludzi, niekoniecznie są pożądane w domu. Kolejną ważną sprawą jest wzajemne wsparcie w podziale obowiązków domowych między kobietą i jej partnerem. Przydaje się też umiejętność dobrego zarządzania czasem i szybkiego reagowania w kryzysowych sytuacjach, bo i kierowanie firmą, i wychowanie dzieci w takie właśnie sytuacje obfituje” – dodaje Rabenda. Dążymy do balansu. „Wydaje się jednak, że balans to raczej mit niż rzeczywistość. Godzenie ról nie jest łatwe. Poświęcenie się jednej sferze życia skutkuje pewnym zaniedbaniem innych. Dlatego bardzo podziwiam kobiety m.in. za odwagę realizowania siebie w różnych obszarach życia prywatnego i zawodowego, nierzadko z narażeniem się na niezrozumiałe oceny ze strony osób, które na to odwagi nie miały” – uważa Artur Negri, coach, mentor, trener, rzecznik prasowy International Coach Federation Poland. Przedstawiamy historie kobiet, które zaryzykowały.

Katarzyna Twarowska

Klucz do sukcesu: spójność, komunikacja i partnerski związek, a nade wszystko wiara w to, że wszystko jest możliwe

Od 11 lat związana z firmą konsultingową EY (wcześniej znaną jako Andersen i Ernst&Young). Ma 36 lat, zajmuje stanowisko dyrektora w dziale audytu w Warszawie. W tym czasie skończyła studia na Politechnice Warszawskiej, zdobyła uprawnienia biegłego rewidenta i coacha biznesowego. Urodziła trójkę dzieci. Od kilku miesięcy jest prezesem Fundacji Liderek Biznesu. Codziennie szuka pomysłu na to, jak łączyć życie prywatne i zawodowe. Jak twierdzi, nie ma jednego modelu work-life balance, ale łatwiej osiągnąć równowagę, gdy jest się spójnym – i w życiu prywatnym, i w firmie postępuje się według tych samych wartości. I ma wspierającego partnera, który pomaga prowadzić dom.

Pochodzi z Gostynina. Biznes w jej życiu pojawił się przez przypadek, choć nie do końca – zawsze potrzebowała różnorodności i wyzwań. „Jestem ścisłym umysłem, ale jednocześnie mam dużą potrzebę kreacji” – mówi Twarowska. „Świetnie odnajdywałam się w matematyce i fizyce. Wierzę, że świat stworzony jest z liczb i liczby nami rządzą. Ja sama jestem jedynką, czyli człowiekiem niesfornym, niestrudzonym optymistą, entuzjastą, ale mogę być też apodyktycznym dyktatorem.

 

W teście Instytutu Gallupa wyszło, że uwielbiam zdobywać wiedzę, to daje mi radość. Druga część mojej osobowości – introwertyczna – odnajdywała się właśnie w naukach ścisłych”. Podczas studiów, które do łatwych nie należały, Twarowska pracowała jako administrator baz danych, recepcjonistka, obsługiwała infolinię, udzielała korepetycji. Pracowała nonstop, by zarabiać coraz więcej i dzięki temu być niezależna.

„Byłam przedsiębiorcza od dziecka, rodzice mi pomagali na tyle, na ile byli w stanie, w dużej mierze musiałam sama zarobić. Dziś już wiem, że właśnie w stresie działam jak meserszmit, adrenalina trzyma mnie przy zdrowiu. Jak są święta, to czasami odchoruję nadmiar pracy” – przyznaje.

Na trzecim roku studiów dostała się do firmy konsultingowej Andersen. „Na początku przyciągnęła mnie magia marki” – wspomina, ale potem doszła zmienność działań i tematów, ciekawi ludzie, możliwość pracy w różnych zespołach. „Poza tym można było pracować projektowo – to bardzo mi odpowiadało. Lubię zamknięte operacje i lubię zdobywać – korporacja mi to dawała, oferując ścieżkę rozwoju i ciągle nowe możliwości”.

Żyłkę zdobywcy ma po mamie – dla niej nie ma rzeczy niemożliwych. „Jedyną blokadą jest stan umysłu. Ludzie sami się blokują i ja w to wierzę” – zaznacza. Żartuje, że umie pracować 72 godziny na dobę i nie czuje, że to ją pochłania. Widzi pięć pól walki i szybko wybiega w przyszłość. Zdarzało jej się działać jak w tunelu, ale w końcu uświadomiła sobie, że w ten sposób może coś stracić. Że jej talenty to też zagrożenia dla niej samej. „Muszę zwracać uwagę na to, czy nie gubię ludzi za sobą – pracowników, rodziny. Zaczęłam pracować nad uważnością. Umiejętność zatrzymania się jest niezwykła. Siedzę, ćwiczę uwagę, obserwuję innych: co robią, co mówią. Długo nie dopuszczałam innych rozwiązań niż moje własne. Dziś inspiruje mnie wielu ludzi, w każdej osobie znajduję coś fajnego”. Kiedyś pędziła, wszystkiego chciała dużo. „Dużo pracy, dużo dzieci” – mówi. „Być może dlatego udało mi się tyle osiągnąć, teraz coraz częściej zatrzymuję się, potrzebuję momentów wyciszenia”. Katarzyna Twarowska przyznaje, że w drodze do osiągania kolejnych celów niezwykłym wsparciem okazał się mąż. „To taka moja szara eminencja” – śmieje się Katarzyna.

„Łukasz ma mocny charakter i nie pozwala mi wejść sobie na głowę. Ma swój biznes i jest moim partnerem w każdej dziedzinie, wspieramy się w prowadzeniu domu i wychowaniu dzieci. Nie wyobrażam sobie, by było inaczej, nie chciałabym, żeby wszystko było na moich barkach. Żyjemy i siłą rozpędu, i według planu. Każdego dnia otwieramy się na nowe możliwości” – wylicza. W rodzinie Twarowskich nie ma sztywnego podziału, kto robi pranie, a kto sprząta, kto odbiera dzieci. Po prostu codziennie ustalają, co jest do zrobienia i dzielą się obowiązkami na bieżąco.

Twarowska twierdzi, że od najmłodszych lat wpaja swojej trójce – dwóm synom i córeczce, że praca jest ważna w życiu. Trochę się obawia, że być może wyrosną z nich pracoholicy, ale daje im wybór. Uczy ich, że sami podejmują decyzje i sami za nie odpowiadają. Świat jest dla nich, nie oni dla świata. W ten między innymi sposób spełnia się jako matka. Szanując ich indywidualność i dbając, aby jej nie zatracili. Aby zostali sobą przez całe życie. Gdy wraca z pracy, stara się być tylko z dziećmi. Rozważnie podchodzi do swojego czasu – do tego, gdzie, z kim i jak go spędza. Z niektórych przyjemności świadomie rezygnuje, bo wie, że np. długie podróże, które uwielbia – mogą jeszcze poczekać, doktorat także. Niczego sobie nie odmawia, jak mówi – „parkuje”.

Jakiś czas temu zrobiła przemeblowanie w głowie. Mówi, że spotkała się sama ze sobą i zadała sobie kluczowe pytanie – oto ja, taka jestem, czy chcę taka pozostać czy rozwijać się dalej? Pomógł w tym coaching, pomogła korporacja, która nieustannie ocenia, ale najwięcej do myślenia dały trudne momenty w życiu. „Teraz staram się nie wpadać w wiry. Praca w korporacji może wysysać, jeżeli świadomie nie będziesz zarządzać własną karierą, energią, czasem. Warto uważać, żeby nie obudzić się nagle z wielkim pytaniem: gdzie i kim jestem? Uświadomiłam sobie, że bywam niespójna. To był zimny prysznic” – wyznaje. „Trzeba obserwować siebie, nie mówić sobie – nie mam czasu, bo jak nie masz czasu dla siebie, to na kogo masz czas? Nie chodzi o zaprogramowanie się, tylko o dotarcie do swojego DNA i działania zgodnie z nim we wszystkich aspektach życia”.

 

W domu Twarowskich obowiązuje zasada otwartości. Gdy dzieci tęsknią i płaczą, Katarzyna mówi: „Synku, wytrzymaj, są obowiązki, których czasem nie można przełożyć. Jak wrócę, będę tylko dla ciebie”. „Wydaje mi się, że dzieci to rozumieją” – mówi. Podobnie jest z mężem. „Nie zadręczam się, że mąż czegoś nie robi – zawsze mówię, że mógłby przynieść kwiaty, masować stopy czy powiedzieć: kocham cię. Bo ja tego potrzebuję. Komunikuję zamiast się zadręczać. Wiem, że nie zawsze i nie w każdym związku to działa, ale dobra komunikacja pozwala uniknąć niesnasek, uzyskać wsparcie i odnieść sukces zawodowy”.

Krystyna Boczkowska

Sposób na sukces: właściwy wybór dziedziny, której chcemy poświęcić życie zawodowe. Wtedy praca zawodowa staje się przyjemnością

Krystyna Boczkowska, od ośmiu lat prezes zarządu polskiego oddziału korporacji Robert Bosch, twierdzi, że pozycję w życiu i biznesie zawdzięcza w dużym stopniu menedżerom mężczyznom. Wspierali ją od początku drogi zawodowej, nawet w czasach gospodarki planowanej, kiedy nikt nie budował prawdziwych ścieżek karier. Na pewno miało to związek z faktem, że do niedawna stanowiska menedżerskie w ponad 90 proc. zajmowane były przez mężczyzn.

Krystyna Boczkowska, absolwentka Wydziału Mechaniki Precyzyjnej Politechniki Warszawskiej, zaczynała w 1979 roku w Zakładach Kasprzaka. Po roku pracy jako konstruktor była pewna, że źle zarządzany zakład produkcyjny nie jest jej wymarzonym miejscem pracy. Mimo barier formalnych, czyli obowiązku trzyletniej pracy w zawodzie, po dwunastu miesiącach, które wykorzystała na odświeżenie niemieckiego i zdanie egzaminu resortowego z tego języka, rozpoczęła pracę w Centrali Handlu Zagranicznego Labimex. Tam jednym z jej pierwszych szefów był Waldemar Klein. Wprowadzał ją w tajniki funkcjonowania organizacji. „Słuchałam i uczyłam się, a on miał cierpliwość, by tę wiedzę przekazywać. Widział, że chłonę jego opowieści jak gąbka, więc tym bardziej był chętny do dzielenia się doświadczeniem” – mówi Boczkowska.

Jej kolejnym szefem został Jerzy Frenkiel. Razem prowadzili negocjacje handlowe. „Frenkiel otwierał transakcję, ja zamykałam” – wspomina. „W pewnym momencie powie: słuchaj, jak ty fantastycznie negocjujesz. To był pozytywny coaching, choć tej nazwy nikt z nas wtedy nie znał” – opowiada Boczkowska. „Pozwolił mi uwierzyć w siebie”.

Boczkowska nie tylko pracowała, ale też zapisała się na Studia Podyplomowe Handlu Zagranicznego. Zaczęła także uczyć się rynku nieruchomości – wyszukiwała i zamieniała mieszkania, co w tamtych czasach dla ludzi gnieżdżących się w kawalerkach było operacją niewyobrażalną. Szukała wyzwań i nie bała się ryzykować. Była na fali.

W tym wszystkim uczestniczył mąż Krystyny Boczkowskiej, także inżynier, z którym wzięła ślub tuż po studiach. Gdy jej kariera nabrała tempa, Stanisław Boczkowski upomniał żonę: może pomyślałabyś o dziecku, masz już 29 lat. „Zdałam sobie sprawę, że to właśnie mąż w dużej mierze poświęcił się wychowaniu naszej córki” – śmieje się Boczkowska. „Był moim partnerem w większości spraw, zwłaszcza życiowych, niezbędnych do funkcjonowania rodziny, np. namówił mnie, aby zatrudnić panią do sprzątania. To było konieczne, bo mnie dawało komfort i możliwość skoncentrowania się na pracy, a nam szansę na wspólne weekendy. Często sprowadzał mnie na ziemię, mówiąc: odwieś teczkę prezesa, jesteś w domu”.

 

Prezesem została w 2006 r. w niemieckiej korporacji Bosch, po rocznym epizodzie w amerykańskiej firmie Perkin Elmer i kilkunastu latach terminowania u Boscha. Praca w Perkin Elmer to był przedsmak kapitalizmu. Praca w Boschu to był skok na bungee z wysokiego mostu bez gwarancji, czy lina wytrzyma. „Koncern mi zaufał i pozwolił na samodzielność, a czasami na małe eksperymenty”. W latach 1992-1995 Boczkowska jako prokurent firmy wprowadzała własne standardy i zasady systemu sprzedaży. W 1995 r. korporacja przysłała jednak niemieckiego szefa Waltera Eisenhardta. On był odpowiedzialny za sprzedaż, ona za administrację, logistykę, HR, finanse i controlling. Na początku buntowała się z powodu przesunięcia do mało operacyjnych struktur – księgowości, logistyki – ale potem zrozumiała, że dzięki temu uzupełni wiedzę, która pozwoli zostać kompetentnym menedżerem. Chęć poszerzania wiedzy była tak silna, że skończyła studia MBA. W końcu Eisenhardt zaproponował jej wejście do zarządu spółki w 1996 roku jako wyraz uznania dla wspólnych osiągnięć.

„Byliśmy na pewno najlepszym teamem w organizacji Bosch w tej części Europy. Doceniał moje osiągnięcia z okresu, kiedy jako prokurent z zarządem za granicą tworzyłam struktury spółki. Powtarzał przy każdej okazji: »Pani jest matką tego przedsiębiorstwa. Pani ma te kobiece cechy, dzięki którym można szerzej widzieć i lepiej rozumieć potrzeby pracowników, ale też klientów«” – mówi Boczkowska. Współpracowali przez siedem lat, ucząc się nawzajem. To było dojrzałe zarządzanie rosnącym przedsiębiorstwem.

Za dobre wyniki w Polsce Eisenhardt awansował na stanowisko szefa Boscha w Singapurze, a Boczkowska wkrótce po tym objęła stanowisko prezesa polskiego oddziału, które piastuje do dziś i poświęca się promowaniu idei partnerstwa w biznesie, w tym wspieraniu kobiet.

Magdalena Krajewska-Chmielewska

Sposób na sukces: Ważne, by zdać sobie sprawę ze swoich priorytetów, z tego, co jest dla mnie wartością, a co mną kieruje

„Chyba chciałam udowodnić, że można pogodzić karierę i rodzinę. Od dziecka funkcjonowałam w przekonaniu, że to trudne” – mówi Magdalena Krajewska, lat 37, senior consultant i team leader w firmie doradczej Hay Group. Początkowo chciała zostać chemikiem, na drugim roku zmieniła jednak zdanie i postanowiła zająć się psychologią biznesu. Poszła na Międzywydziałowe Studia Matematyczno-Przyrodnicze i skończyła oba kierunki – chemię i psychologię. W ciągu dnia zaliczała laboratoria, wieczorami zajęcia z psychologii. Na trzecim roku psychologii Magda zaczęła pracować w międzynarodowej agencji rekrutacyjnej, ale szybko zorientowała się, że to nie jest jej powołanie – zdecydowanie woli projekty doradcze, gdzie można wnikliwie przyjrzeć się ludziom, wyzwaniom organizacyjnym, ambicjom biznesowym i rzeczywiście przeprowadzić zmianę w organizacji. Na szczęście firma, w której pracowała, właśnie zaczęła rozbudowywać nowy dział zajmujący się projektami doradczymi. Już w tamtym czasie znała swojego przyszłego męża, naukowca chemika. Oboje pracowali dużo i z pasją. On kończył doktorat, ona zdobywała doświadczenie jako menedżer projektów.

„Ale nie było to poświęcenie” – wspomina Krajewska. „Lubiłam swoją pracę i chciałam rozwijać się zawodowo. To był świadomy wybór. A rozwój nie dzieje się sam, trzeba zdecydować się na większy wysiłek. Ja uczyłam się poprzez pracę. Co roku awansowałam, mąż zdobywał międzynarodowe stypendia. Żyliśmy według tych samych wartości – rozwoju zawodowego” – W 2006 roku Michał Chmielewski otrzymał stypendium w Oksfordzie, a Magda wyjechała wraz z nim. Zatrudniła się w londyńskiej centrali firmy, w której pracowała w Polsce. Tam nieoczekiwanie zderzyła się z barierą językową. Dopiero wśród Brytyjczyków poczuła, jak słabo zna angielski, choć przed wyjazdem miała na ten temat inne zdanie. Priorytetem stała się więc nauka języka. Codziennie dojeżdżała 1,5 godziny do pracy z Oksfordu do Londynu. Rano uczyła się angielskiego. W drodze powrotnej – pracowała. „Pracowaliśmy oboje dużo, ale tak właśnie wtedy chcieliśmy” – wspomina. „Moje miejsce w polskim oddziale firmy wciąż na mnie czekało, więc nie czułam presji. Spokojnie wróciłam do kraju. Ale Michał otrzymał kolejne stypendium, tym razem w Strasburgu”.

Magda skończyła właśnie 30 lat i po ośmiu latach intensywnej pracy poczuła, że czas na dziecko. „Pojawiło się wyzwanie, które znacznie przerosło nasze oczekiwania, bo okazało się, że będziemy mieli bliźnięta” – śmieje się. „Dziewczynki miałam urodzić we francuskim szpitalu, więc całymi dniami uczyłam się francuskiego. Po urodzeniu dzieci przez siedem miesięcy ze zmęczenia i niewyspania traciłam zmysły, ale potem bliźniaki złapały ze sobą kontakt i zaczęły się wspólnie bawić. Odetchnęliśmy. Miałam poczucie satysfakcji, bo dziewczynki pięknie rosły, a ja nauczyłam się języka, który zawsze chciałam znać”. Prawie 1,5 roku poświęciła na wychowanie dzieci i z rodziną wrócili do Polski. „Weszłam na rynek i okazało się, że oferty są” – mówi Magda. „Ta przerwa nie zmieniła moich kompetencji, a ja czułam, że dalej chcę pracować i nie szalałam z rozpaczy, że zostawiam dzieci. Gdybym nie zaczęła wtedy pracować, być może okazałabym się toksyczną matką”.

 

Magdalena Krajewska wyznaje zasadę, że dobrostan dzieci zależy od dobrostanu matki. Lepiej, by miały matkę spełnioną, a nie sfrustrowaną, że dla nich coś poświęca. Rozpoczęła pracę w międzynarodowej firmie doradczej Hay Group i tempo życia znowu wzrosło. Wdrażanie nowych strategii w firmach przeplatało się z wdrażaniem nowego planu i logistyki rodzinnej. Chmielewscy zatrudnili opiekunkę, a kiedy dzieci poszły do przedszkola, podzielili się zadaniami. Ten model nadal funkcjonuje. „Chcę czerpać satysfakcję zarówno z życia rodzinnego, jak i z pracy. Ogromną wartością jest dla mnie równowaga. Praca wymaga nieustannej aktywności, budowania wiedzy, rozwoju i wiarygodności. Rodzina stała się dla mnie podstawą i bazą” – mówi Magdalena Krajewska i od razu dodaje, że poświęcając się dzieciom, nie mamy gwarancji, że uchronimy je przed złem świata lub poprowadzimy właściwą drogą, albo że w ten sposób zapewnimy sobie ich dozgonną miłość czy opiekę na starość.

Krajewska twierdzi, że zarówno w domu, jak i w pracy realizuje swoje potrzeby i pasje, chociaż czasami dzieje się to na granicy możliwości. Ale nie wyobraża sobie innego trybu życia. Łączenie dwóch ról traktuje też jako okazję do własnego rozwoju. Codzienną nagrodą za wysiłek jest wielka miłość do dzieci i ich miłość do nas. Jedynie na rozrywki czasu brak. Zwłaszcza gdy rok temu pojawił się najmłodszy syn. Planowanie trzeba było zintensyfikować, znów potrzebna była pomoc opiekunki i babć.

Magda przyznaje, że największą siłą jest relacja z mężem. Bez niego nie dałaby rady. Jest jej przyjacielem i partnerem. Dzielą obowiązki. Czasem negocjują czas tylko dla siebie. „Przynajmniej jeden weekend w miesiącu spędzajmy sami, by mieć czas na rozmowę, bez telefonów i dzieci – powiedział Michał rok temu, ale ani razu nie udało nam się tego wprowadzić w życie” – mówi z żalem Magda. „Może przyjdzie taki moment, że znajdziemy tę chwilę”.