Klejnot dla narzeczonej

Pierścień jako amulet chronił przed nieszczęściami, jako sygnet informował o randze i statusie właściciela. Nic dziwnego, że stał się jednym z najbardziej pożądanych darów – dowodem hojności, szczerości i żywionych uczuć

Magia pierścienia wynikała z jego kształtu. Nie miał ani początku, ani końca, ani kierunku, więc instynktownie kojarzył się z nieskończonością. Był także zamknięty jak węzeł, ale taki, którego nie można rozwiązać. Nadawał się więc idealnie na symbol tego, co zostało połączone na zawsze. W starożytności obrączki ślubne noszono na palcu serdecznym lewej ręki. Pisarz i podróżnik Apion Gramatyk spopularyzował bowiem teorię egipskich lekarzy głoszącą, że do tego palca prosto z serca prowadzi vena amoris – żyła miłości.

Nie wiadomo, kto pierwszy wpadł na sympatyczny i użyteczny pomysł, żeby wręczać narzeczonej pierścionek. Klejnot na palcu młodej kobiety stanowił informację dla potencjalnych zalotników, że jest ona zajęta. Pierwszym znanym z imienia mężczyzną, który starając się o rękę wybranki podarował jej pierścionek zaręczynowy, był arcyksiążę i przyszły cesarz Maksymilian I Habsburg. Rywali miał nie byle jakich, między innymi syna króla Francji i brata króla Anglii. Dla wzmocnienia swych argumentów w 1476 r. przesłał więc księżniczce Marii Burgundzkiej klejnot z brylantami ułożonymi w literę M. Oczywiście nie kierowały nim uczucia, lecz wymogi „wielkiej polityki”. Gest został jednak dostrzeżony i Maksymilian szybko znalazł naśladowców. Zwłaszcza wśród arystokratów, dla których władcy byli odpowiednikiem dzisiejszych influencerów.

Forma pierścionka z czasem ulegała zmianie. Diamenty były trudno dostępne i bardzo drogie, więc zastępowano je innymi kamieniami szlachetnymi, także mającymi znaczenie symboliczne i magiczne. Czerwony rubin wyrażał gorące uczucia, a jego ognista barwa miała dodawać energii i chronić przed melancholią. Zielony szmaragd kojarzył się z wiosną i nadzieją na małżeńskie szczęście, szafir – z  niebem i skromnością.

WYZWANIE DLA PRAWDZIWEGO MĘŻCZYZNY

Dzięki tej różnorodności można było dobierać biżuterię do upodobań narzeczonej. Paleta możliwości poszerzyła się w XVII w., gdy w Irlandii pojawił się tzw. pierścień Claddagh przedstawiający dłonie trzymające zwieńczone koroną serce. W epoce romantyzmu pierścień ten podbił niejedno kobiece serce. Jubilerzy oferowali go w różnych wariantach dostosowanych do gustów i portfeli klientów. Najtańsze były wykonane w całości z metalu, droższe miały serce z kamieni półszlachetnych, najdroższe – z brylantów. 

Pod koniec XIX wieku w Południowej Afryce odkryto tak wielkie złoża diamentów, że podaż zaczęła przewyższać popyt. Koncern De Beers zmonopolizował ich wydobycie i współpracujący z nim jubilerzy musieli zabiegać o względy klientów. W 1886 r. amerykańska firma Tiffany&Co. zaprezentowała nowy model pierścionka zaręczynowego, który błyskawicznie podbił rynek. Składał się z obrączki i jednego brylantu zamocowanego na sześciu tzw. łapkach jubilerskich. Dzięki tej nowatorskiej oprawie na kamień padało więcej światła, co sprawiało, że wydawał się optycznie większy i lśnił pełnią blasku. Model z 1886 r. jest do dziś uznawany za najbardziej klasyczny wzór pierścionka.

Jubilerski biznes rozwijał się znakomicie do wybuchu Wielkiego Kryzysu. Tuż przed nim, w roku 1927, koncern De Beers wydobył aż 4,7 miliona karatów diamentów. Po krachu na giełdzie sprzedaż biżuterii drastycznie spadła. By odbudować rynek, przeprowadzano chwytliwą kampanię reklamową. Sugerowano, że prawdziwy mężczyzna powinien na zakup pierścionka zaręczynowego przeznaczyć równowartość swoich miesięcznych dochodów. Po II wojnie światowej reklamę wsparto chwytliwym hasłem „Diamond is forever” –  brylant jest wieczny.

Nieustannie wzbogacano też ofertę. Obok modelu klasycznego pojawiły się obrączki z jednym większym i dwoma mniejszymi kamieniami, co w wersji świeckiej miało symbolizować przeszłość, teraźniejszość i przyszłość, a w religijnej – Trójcę Świętą. Kolejną innowacją były zestawy ślubne, czyli dopasowane do siebie stylistycznie obrączka i pierścionek zaręczynowy. Po ślubie można je ze sobą złączyć w bardziej okazały klejnot. Dziś wręczanie pierścionka zaręczynowego jest powszechnym zwyczajem. Badania przeprowadzone w 2015 r. w USA i Wielkiej Brytanii wykazały, że na 100 par przestrzega go 80. Jednak tylko 15 proc. przeznacza na zakup pierścionka ponad 4 tys. dolarów, czyli równowartość średniej miesięcznej płacy. Tym, którzy nie chcą lub nie mogą sobie pozwolić na taki wydatek, jubilerzy oferują tańsze alternatywy. Bo przecież nie chodzi o cenę klejnotu, lecz o to, co on sobą wyraża. 

NA KAŻDĄ KIESZEŃ 
To mit, że pierścionek zaręczynowy musi kosztować jedną pensję. Wcale nie trzeba wydać na niego fortuny Jeśli chcecie ofiarować swojej wybrance ponadczasowy diament, to mamy dla was dobrą wiadomość. W salonach APART i w sklepie internetowym www.apart.pl jest nie tylko ogromna oferta biżuterii, ale także możliwość dokonania wyboru stosownie do swoich możliwości finansowych. Pierścionki z delikatnym diamentem kosztują już od 500 zł. Niektóre oprawy, pozwalają uzyskać spektakularny efekt poprzez bliskie obsadzenie wielu mniejszych kamieni. Cena jest bardzo atrakcyjna, a efekt zachwyci wybrankę.