Już w przyszłym roku do pierwszych klientów w USA ma trafić latające auto Terrafugia. Jednocześnie amerykańska armia planuje budowę czegoś w rodzaju Hummera ze skrzydłami. Latające samochody, znane z setek filmów i książek s.f., nabierają realnych kształtów.
Aerodżipy
Przed rokiem amerykańska wojskowa agencja badawcza Darpa rozpisała konkurs „Transformers TX” na latający samochód dla wojska. Wymagania były wysokie: pojazd ma przewozić czterech żołnierzy i na jednym zbiorniku paliwa latać przez dwie godziny. Musi jeździć w trudnym terenie oraz mieć możliwość pionowego startu. Auto ma być „flying Humvee”, czyli powinno pełnić rolę taką samą jak terenowe Hummery – podjechać (na przykład po rannych), wykonać zadanie, odjechać lub odlecieć. Znamy już kilka propozycji zgłoszonych na konkurs. Firma AVX Aircraft nadesłała projekt maszyny, która wygląda po prostu jak helikopter na samochodowych kołach. Pojazd zaprojektowany przez firmę Textron jest ciekawszy: wygląda jak hybryda samochodu, helikoptera i samolotu. Wirnik na dachu używany będzie tylko podczas pionowego startu, podczas zwykłego lotu siłę nośną zagwarantują skrzydła (które zostaną złożone, kiedy pojazd będzie jechał po lądzie). W skrzydłach zaprojektowano zbiorniki na paliwo, zaś źródłem napędu ma być silnik spalinowy i umieszczone z tyłu śmigło (w powietrzu) lub motory elektryczne ukryte w kołach (do jazdy na lądzie).
Dla wojska przeznaczona jest też inna latająco-jeżdżąca maszyna. Izraelski AirMule z firmy Urban Aeronautics porusza się w przestworzach dzięki napędowi wentylatorowemu – jego śmigła (napędzane z centralnego, 730-konnego silnika Turomeca) to wielkie wentylatory w specjalnych obudowach. Precyzyjnie sterując ich położeniem można nie tylko latać, ale też zawisnąć nieruchomo nad ziemią. Izraelscy projektanci przetestowali „samochodolot” (na razie w wersji bezzałogowej) i twierdzą, że opanowali latanie na wentylatorach „Nasz pojazd zachowuje stabilność w powietrzu może przy tym unosić ciężkie ładunki i rozpędza się do blisko 180 km/godz.”. Niestety, są też wady AirMule jest bardzo głośny, hałasuje bardziej niż śmigłowiec (wentylatory mają znacznie mniejszą średnicę, a więc dla uzyskania ciągu muszą obracać się na zwiększonych obrotach). Za to elektronika która steruje silnikami AirMule’a, jest najnowocześniejsza: dzięki GPS i laserowym wysokościomierzom. Bezzałogowa maszyna nawet przy bocznym wietrze doskonale trzyma się kursu i ląduje dokładnie w wyznaczonym miejscu.
Szybujący czołg
Cyklożyra na bazie aut terenowych czy latające czołgi wcale nie są niczym nowym. Podczas II wojny światowej z takimi konstrukcjami eksperymentowali m.in. Anglicy i Rosjanie. Ci pierwsi ustalili, że terenowy Jeep jest na tyle wytrzymały, iż po dołączeniu skrzydeł i wirnika da się nim latać i lądować (oszacowano, że podwozie bez szwanku wytrzymywało zrzucenie auta z wysokości ponad 2 metrów). W centrum badawczym w Ringway zbudowano prototyp, który – holowany przez bombowiec – w roku 1943 wzniósł się aż 400 metrów nad ziemię. Testy „Rotabuggy” uznano za obiecujące, ale projekt przepadł. Dokładnie to samo spotkało radzieckiego Antonowa A40, czyli rewolucyjny latający… czołg. A40 nie tyle latał, ile szybował: nie miał żadnego napędu. Wehikuł z czołgiem zamiast kadłuba i drewnianymi, odrzucanymi po lądowaniu skrzydłami wykonał tylko jeden udokumentowany lot. „Latający czołg” szybował podobno przewidywalnie, wylądował w jednym kawałku (podobnie jak pilot oblatywacz), jednak Rosjanie nie mieli wtedy odpowiednio mocnych samolotów, żeby taką maszynę holować.
Coś specjalnie dla zwykłych ludzi
Masz 194 tysiące dolarów? Kup Terrafugię Transition – samochód z funkcją latania. No, trochę przesadziliśmy, bo chociaż Terrafugia ma światła drogowe, miejsce na tablicę rejestracyjną, napęd na tylne koła, niezależne zawieszenie, futurystyczny ekran dotykowy w miejscu deski rozdzielczej, a do jazdy po drodze pojazd wyposażono w przekładnię CVT (typową dla samochodów), to ciągle – mimo usilnych starań designerów – dziwoląg przypomina raczej małą awionetkę ze składanymi płatami. Jest wielkości sporej furgonetki (2,3 metra szerokości, 5,9 metra długości, 2,3 metra wysokości) – manewrowanie czy hamowanie czymś takim jest zapewne niezbyt wygodne, jeśli zważymy, że kierowca nie siedzi wysoko jak w furgonetce ale nisko, jak w aucie osobowym.
Na szosie Terrafugia rozwija prędkość do 115 km/godz., w powietrzu jest oczywiście szybsza – 172 km/godz. I, co najważniejsze: naprawdę lata, pokazały to testy. Jej producent chwali się również, że zebrał już wszystkie oficjalne zezwolenia i homologacje – poruszanie się w przestworzach będzie absolutnie legalne. Pierwsze auta mają trafić do klientów w przyszłym roku – dotychczas zostało zamówionych już ponad osiemdziesiąt egzemplarzy (zaliczka wynosi 50 tys. dolarów).
Dajcie nam skrzydło!
Na koniec jeszcze jeden pomysł: sprawdzony i również już do zamówienia. Wszystkim fanom latania paralotniami brytyjska firma Parajet Automotive za 50 tysięcy funtów proponuje tzw. Skycara – pojazd z uterenowionym podwoziem (niezależne zawieszenie wszystkich kół!), podwyższonym prześwitem, 140-konnym silnikiem z motocykla Yamaha R1 oraz dwoma miejscami siedzącymi. Skycar rozpędza się do setki w czasie 4,2 sekundy, maksymalnie pojedzie po asfalcie aż 225 km/godz. Kiedy znudzi nam się jazda po ziemi, wystarczy do ramy samochodu przytroczyć paralotnię i – wykorzystując wielką dmuchawę za plecami – wystartować z najbliższego pastwiska czy równego pola.
Wynalazca Gilo Gardozo sam wypróbował swoje auto: pokonał nim dystans z Londynu do Dakaru! Ekspedycja samochodo-paralotnią na trasie długości 9 tysięcy kilometrów zajęła aż 42 dni. Pilot i towarzyszący mu emerytowany oficer brytyjskiej armii Neil Laughton pokonali najpierw Gibraltar, potem przelecieli przez Saharę do Mali, a później trafili do Senegalu. Czy pojazdy Terrafugia i Skycar stanowią dowód, że samochód, który lata, to wcale nie jest mrzonką? Niekoniecznie. Zwykli ludzie muszą trochę poczekać, aż prototypy trafią do produkcji seryjnej, a ich cena spadnie – to po pierwsze. Po drugie powinni się do latania przygotować. Niestety nauka pilotażu zajmuje znacznie więcej czasu niż nauka jazdy.