Mój przyjaciel w przypływie wspomnień zamówił ostatnio na Allegro całą kolekcję serialu Robin Hood, a dokładniej „Robin z Sherwood”. Pamiętacie jeszcze ten serial? Leciał w latach 90. przed Teleexpressem na jedynce. Z kultową piosenką Clannad w czołówce. Mówi się dzisiaj o wpływie serialu „Gambit królowej” na zwiększenie popularności gry w szachy, no więc i my mieliśmy swojego Gambita, dzięki któremu wspólnie z moimi kolegami z boiska spędziliśmy jakieś 2 lata w pokrzywach śpiewając „Robin, Robin, dehudedmen” i „strzelając” z czegoś co przypominało łuk, a wszystkie moje koleżanki z podstawówki wzdychały do plakatów z wizerunkiem Robina, przypiętych do słomianej maty. Wszystko to trwało do czasu, kiedy nie zobaczyliśmy głównego aktora w serialu Dynastia i… czar prysł. No i temu mojemu koledze zebrało się na wspominki i kupił cały kolekcjonerski pakiet odcinków. I? Nie obejrzał nawet pierwszego epizodu do końca. Ba, chyba nawet pierwszej sceny nie obejrzał w całości, bo serial okazał się straszną szmirą.
Mieliście tak kiedyś? Mimo, że w przeszłości np. dzieciństwie, coś wydawało Wam się niesamowicie znaczące i ważne, to z upływem czasu, weryfikując przeszłość, okazało się to zaskakująco słabe, płytkie czy kiczowate? Może to była książka, może ponowne spotkanie z pierwszą miłością, może jakieś miejsce, a może właśnie ulubiony film. To wszystko dlatego, że my z wtedy, to już nie my z teraz. Na tamten czas może było to dla nas wartością, powiewem luksusu, nowością, zaskoczeniem. Dzisiaj już nie.
To między innymi dlatego nie lubię gadania w stylu: „Kiedyś to było dobrze” i jego różnych odmian: „Kiedyś to było lepiej”, „Kiedyś to była młodzież”, „Kiedyś to można było zjeść”, „Kiedyś to sobie można było pozwolić na…”, Kiedyś to chociaż…”, „Kiedyś to i kiedyś tamto”. To takie zdanie, które często wynosi na piedestał przeszłość, a umniejsza teraźniejszości i przyszłości i ma mniej lub bardziej ukryty przekaz pt.: „Kiedyś to było dobrze, a teraz to jest beznadziejnie”, a niektórzy jeszcze dodadzą „i będzie jeszcze gorzej”.
Pytanie więc, czy nie tracimy czasu na wzdychanie do czegoś, co zupełnie już nie pasuje do naszego teraz? Czym byśmy się już wcale dzisiaj nie zaspokoili? Poza tym jest jeszcze jedna kwestia. To co było, nie wróciłoby przecież samo. Bo zależało od wielu innych zmiennych i często nie działało ot tak, w oderwaniu. Czy przypadkiem nie lukrujemy tej rzeczywistości ze wspomnień zapominając o kontekście? Nie patrzymy na nią trochę jak na aktora w teatrze, w snopie światła, ale nie widząc całej scenerii? Ta przeszłość pewnie miała swoje zalety, ale miała też swoje wady np. byliśmy w związku, ale również się kłóciliśmy, mieliśmy więcej czasu, ale nie było obok nas naszych ukochanych dzieci, zarabialiśmy więcej, ale może robiliśmy nadgodziny. Wzięlibyśmy tę przeszłość z całym jej inwentarzem?
No dobra, a nawet jeśli wzięlibyśmy wszystko w ciemno. To czy możemy sprawić, aby to co było kiedyś wróciło? Mamy na to wpływ? Bo jeżeli tak, to czemu siedzimy i rozmyślamy? Po co czytamy ten tekst? Może trzeba zamiast palić czas, od razu wziąć się w garść i zabrać się do roboty, bo nic się nie zmieni od tej ody do przeszłości i siedzenia na tyłku. Im dłużej czekamy na przyszłość, tym krócej będzie trwała. Chyba, że chcemy miło powspominać przy herbatce, stare dobre czasy… Może nam się od tego na chwilę poprawi humor i poczujemy nostalgię. No bo oczywiście miło czasami powspominać…
No a co, jeżeli Robina Hooda nie da się już wskrzesić? Co, jeżeli to co było, już nie wróci w tej czy podobnej postaci? Może po prostu warto zająć się czymś innym, albo przynajmniej powalczyć o coś nowego, albo też docenić to co mamy? Bo czy to rozmyślanie o przeszłości, a co gorsza lukrowanie jej lub użalanie, pomoże nam stanąć na nogi i ruszyć do przodu? Docenić nowe. Zaciekawić się życiem. Czy raczej tym myśleniem zaciągniemy się gdzieś wstecz, zahaczając się o przeszłość. Nie dając sobie szansy na rozpoczęcie nowego rozdziału w życiu. Teraz i w przyszłości.