Katarzyna Nowicka: Ciągły pośpiech, problemy z dziećmi, krzyki, czasem łzy, pretensje, że się nie rozumiemy – drobiazgi urastają do rangi gigantycznej góry… I nadchodzi ten dzień. Mówimy: Boże! Jak ja mam dość! I zaraz niepokój: czy to już początek końca?
Dagmara Miąsek: Spokojnie! Jednorazowe „mam dość” jest jak najbardziej w porządku, wręcz wskazane. Daje sygnał, że trzeba o coś zadbać w relacjach rodzinnych. Jeśli zastanowimy się, o co nam chodzi, co jest nie tak, i przede wszystkim po-rozmawiamy, to „mam dość” będzie się zdarzało naprawdę rzadko. Pojawi się w momencie zmęczenia, ale nie będzie nas zatruwało na co dzień, bo na co dzień będziemy żyć w zgodzie ze sobą.
A jeśli „mam dość” towarzyszy nam na każdym kroku?
– To może być sygnał, że potrzebujemy pomocy kogoś trzeciego. Kogoś, kto z neutralnej pozycji wysłucha, zada trafne pytania, pomoże zobaczyć sytuację z innej perspektywy. W Akademii Rodziny pomagamy takim zapętlonym rodzinom, parom. I podkreślam: prowadzimy coaching, nie terapię.
A jaka to różnica?
– Terapia to długoterminowy proces, a coaching pozwala znaleźć rozwiązanie na „tu i teraz”. Zdecydowanie się na terapię nie jest łatwe, szczególnie dla mężczyzn.
„Co ty sobie myślisz, że jestem chory psychicznie?”.
– No właśnie. I od razu pojawia się reakcja obronna: „przecież wszystko jest w porządku, damy sobie radę. A w ogóle to daj mi święty spokój!”. To błędne myślenie, ale faktem jest, że nie każdy potrzebuje terapii. Jest ona przydatna, kiedy mamy do czynienia z dużym konfliktem, czasem o podłożu patologicznym, gdzie np. pojawiają się alkohol i przemoc. Tam, gdzie trzeba sięgnąć głęboko w osobowość.
Coaching aż tak głęboko nie sięga?
– Można go potraktować jako profilaktykę silnych konfliktów. Kiedy para dochodzi do takiego etapu, że myśli o rozstaniu, ale tak naprawdę tego nie chce, to jest moment, w którym rodzina może się zdecydować na znalezienie wsparcia. Jeśli znalazła się w błędnym kole, nie umie samodzielnie zrobić jakiegoś kroku, to potrzebuje sobie przypomnieć, że umie chodzić. Coaching pomaga najpierw zatrzymać się, określić moment, w jakim znalazła się para, a potem wyznaczyć cele, nad którymi partnerzy wspólnie pracują. Jednocześnie ważne jest, aby każdy z nich znalazł przestrzeń do autorefleksji.
Rodzina to także dzieci – często podłoże konfliktu. Je też trzeba nauczyć tego rodzinnego chodzenia?
– To zadanie rodziców. W Akademii pracujemy głównie z parą, bo to od niej zależy, jak będzie funkcjonowała rodzina. Często jest tak, że ludzie przychodzą i zaczynają od słów: „Zróbcie coś z naszym dzieckiem”, „Powiedzcie, co zrobić, bo tak się nie da”, a potem się okazuje, że to para potrzebuje zmiany relacji. Zachowanie dzieci jest często odbiciem tego, co dzieje się w związku.
Każdy związek można uratować?
– To byłoby piękne… Ale nie zawsze jest to możliwe. Czasem ludzie nie chcą i nie potrafią być razem. Nie podejmują nawet próby uzdrowienia sytuacji, bo decyzję o rozstaniu już podjęli. Żyją pod jednym dachem wyłącznie ze względu na dzieci. To tak jakby na siłę sklejać coś, co i tak ciągle się rozpada, a przy okazji odłamki ranią innych. Takiej parze lepiej pomóc się rozstać niż budować relację, i to właśnie ze względu na dzieci. Ale to ostateczność. Zawsze trzeba próbować, szybko rozpoznawać zagrożenie i pilnować, na jakim etapie jest nasze „mam dość”.