Podstawowym przepisem odnoszącym się do zjawiska mowy nienawiści jest w Polsce artykuł 256 kodeksu karnego, zakazujący propagowania totalitarnego ustroju państwa oraz nawoływania do nienawiści na tle narodowościowym, etnicznym, rasowym lub wyznaniowym. Jednak hejt można ścigać także na podstawie innych zapisów prawa. W kodeksie karnym są to czyny takie jak:
- pochwała wojny napastniczej (art. 117 par. 3),
- znieważenie narodu (art. 133),
- znieważenie prezydenta RP (art. 135 par. 2),
- znieważenie polskiej lub obcej flagi (art. 137),
- obraza uczuć religijnych (art. 196),
- pochwała pedofilii (art. 200b),
- rozpowszechnianie pornografii (art. 202),
- pomówienie (art. 212).
Działania, które mają związek z mową nienawiści, opisano też w innych ustawach. Chodzi o zaprzeczanie wbrew faktom zbrodniom komunistycznym lub nazistowskim (art. 55 ustawy o IPN) oraz naruszenie dóbr osobistych (art. 23 i 24 kodeksu cywilnego). W wielu przypadkach trudno wyznaczyć granicę między ostrą i zasłużoną krytyką a napaścią i sianiem nienawiści.
Czytaj więcej: Co się dzieje w głowie hejtera?
„Podstawową kwestią jest tu rozróżnienie między faktem a opinią. W Polsce sądy rozpatrujące sprawy o zniesławienie rzadko się tym zajmują, choć z przepisów jasno wynika, że zniesławić można kogoś tylko podając nieprawdziwe fakty” – wyjaśnia Dorota Głowacka, koordynator programu Obserwatorium wolności mediów w Polsce Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka.
Jako przykład podaje sprawę internauty, który swoje byłe miejsce zatrudnienia nazwał „polskim obozem pracy”. Pracodawca skierował sprawę do sądu. Ten uznał jednak, że pracownik może użyć takiego nieprzyjemnego określenia, bo nie jest ono stwierdzeniem faktu, lecz opinią. Co innego, gdyby zarzucił pracodawcy, że jest złodziejem czy łapówkarzem – takie stwierdzenia, jeśli nie są poparte dowodami, kwalifikują się już jako pomówienia.