W portowym angielskim mieście Portsmouth 19 stycznia 1944 roku aresztowano niejaką Helen Duncan, matkę sześciorga dzieci, żonę prostego stolarza i inwalidy wojennego. Początkowo postawiono jej zarzut włóczęgostwa, za co groziła grzywna kilku szylingów. Wkrótce jednak panią Duncan oskarżono o zmowę i spisek. W czasie wojny za to można było nawet zawisnąć na szubienicy. Kiedy jednak Helen Duncan trafiła przed Centralny Sąd Kryminalny w Londynie, zarzuty zabrzmiały zarazem śmiesznie i złowrogo: oskarżono ją o… uprawianie czarów i przywoływanie dusz zmarłych. Jak widać, strach przed czarownicami nie zniknął nawet w XX wieku, w epoce fizyki kwantowej.
PREMIER I WIEDŹMA
Helen Duncan rzeczywiście urządzała spirytystyczne seanse, żeby ich uczestnicy mogli „spotkać” dusze bliskich. Czasy były niespokojne, więc popyt na jej usługi wzrastał. O tych spotkaniach opowiadano niesamowite historie. Helen Duncan miała przywołać duszę marynarza, który „zeznał”, że zniknął właśnie w morskich głębinach wraz ze statkiem o nazwie „Barham”. Rychło znaleźli się „wiarygodni” świadkowie, którzy przebąkiwali o zatonięciu owej jednostki, co admiralicja potwierdziła dopiero kilka miesięcy później. Helen Duncan miała także „przewidzieć” stratę kilku innych okrętów. Głód cudowności i strach o najbliższych przysparzały jej sławy i naiwnych klientów. Na terenie Zjednoczonego Królestwa obowiązywał wówczas stary akt o ściganiu czarownic, wydany jeszcze za panowania króla Jerzego II w roku 1735.
Niegdyś ustawa ta była perełką postępowego prawodawstwa, zakazywała bowiem wieszania i palenia wiedźm czy znachorek. Odtąd osoby, którym udowodniono czarownictwo, miały trafiać jedynie do więzienia. Na terenie innych krajów obowiązywały bardziej restrykcyjne regulacje: czarownice palono, topiono lub wieszano. Ostatnią czarownicę w Europie spalono na stosie w 1811 roku w Reszlu, w „praworządnym” państwie pruskim! Helen Duncan miała więcej szczęścia. Została skazana na dziewięć miesięcy więzienia. Spędziła je w murach osławionego wiktoriańskiego gmachu w Halloway. Dlaczego jednak zdecydowano się odkurzyć tak wiekowy akt prawny? Niektórzy twierdzą, że władze Wielkiej Brytanii podejrzewały Helen Duncan o szpiegostwo. Prawdopodobnie pogłoski o „zadziwiająco trafnych” informacjach, uzyskiwanych w czasie seansów spirytystycznych, wzbudziły czujność brytyjskiego kontrwywiadu. Przypuszczano, że prawdziwym źródłem tych rewelacji są Niemcy.
W więzieniu Halloway skazaną odwiedził sam premier Winston Churchill, sympatyk ruchu spirytystycznego. Naturalnie, Churchill od razu zwrócił uwagę na tragikomiczny charakter zarzutów wysuniętych przeciwko Helen Duncan. Jednak jego wysiłki, zmierzające do rehabilitacji skazanej, spaliły na panewce. Uniewinnieniu „siejącej panikę” czarownicy sprzeciwił się brytyjski kontrwywiad. W czasach bardziej zamierzchłych kobiety parające się czarami nawiązywały kontakt ze zmarłymi, co budziło fascynację i lęk. W wielu kulturach stosowano praktyki zabezpieczające przed powrotem zmarłych: wiązano ciała, odmawiano rozmaite zaklęcia. W niektórych krajach istnieje zwyczaj zasłaniania luster w domu, w którym spoczywa ciało przed pogrzebem, aby dusza żałobnika nie została uwięziona w zwierciadle i nie została porwana przez zmarłego.
JÓZEFINA U WRÓŻKI
Czarownice były też często wykorzystywane do zbierania rozmaitych informacji, badania nastrojów społecznych. Za czasów Napoleona Bonaparte w Paryżu działała Marie Anne Lenormand, wróżbiarka i kabalistka. Bywały u niej panie z towarzystwa, odwiedzała ją też sama cesarzowa Józefina. Często gościł tam także książę Metternich, minister spraw zagranicznych Austrii, człowiek stroniący raczej od karcianych wróżb i kabały. Niektórzy przypuszczają, że prawdziwy powód owych odwiedzin stanowiły relacje składane przez pannę Lenormand. Można domniemywać, że raporty te dotyczyły paplaniny żony najpotężniejszego człowieka ówczesnej Europy, czyli Napoleona. W przypadku Helen Duncan brak jakichkolwiek bezpośrednich dowodów, świadczących o współpracy z niemieckim wywiadem, ale jej poczynania wyraźnie przeszkadzały brytyjskiej admiralicji. Prawdopodobnie obawiano się, że sława pani Duncan może zostać wykorzystana do szerzenia wśród ludności defetystycznych nastrojów. Na kilka miesięcy przed planowaną inwazją na Normandię postanowiono więc uciszyć niewygodne medium. W tym celu wyciągnięto z lamusa mocno zmurszały przepis.
PRZEPĘDZANIE POŻARU OGNIEM
Istnieje też inna możliwość. Ludzie zawsze bali się czarownic. Strach ten często łączył się z zabobonną wiarą w ich ponadnaturalne umiejętności. A Helen Duncan nie była pierwszą szkocką czarownicą, która pokrzyżowała plany królewskiej flocie. W 1590 r. w Szkocji aresztowano niejaką Agnes Sampson. Zarzucono jej spisek przeciwko królowi Jakubowi i czary. Miała jakoby wywołać burzę i sztorm, sprowadzając niebezpieczeństwo na monarsze statki. Sztuki tej rzekomo dokonała, pływając na… magicznym sicie. Zarzucano jej także „uleczenie” niejakiego Roberta Kersa z boleści „rzuconej na niego przez pewnego czarownika z zachodu, gdy był jeszcze w Dumfries, a wzięła tę chorobę na siebie i trzymała ją z wielkim jęczeniem i cierpieniami do rana, a w tym czasie wielki hałas słyszano w jej domu”. Niestety, próby przeniesienia choroby na kota lub psa nie powiodły się. Co gorsza, boleść zaatakowała Aleksandra Douglasa z Dalkeith, który zmarł.
W owych czasach ludzie wierzyli w takie opowieści. Nikomu nie przeszkadzało, że zeznania tego typu wydobywano za pomocą tortur. Agnes Sampson trafiła na stos. Czarownice stawały się typowymi kozłami ofiarnymi. Obwiniano je o wszelkie nieszczęścia i dolegliwości. Polowania na wiedźmy zazwyczaj urządzano w niepewnych czasach, podczas wojen, głodu i po ciężkich zdarzeniach losowych. Wspomniana już czarownica z Reszla, młodziutka Barbara, spłonęła na stosie po katastrofalnym pożarze miasta. Lokalna społeczność była święcie przekonana, że dziewczyna swoimi czarami spowodowała zaprószenie ognia. W tym samym czasie we Włoszech, w kalabryjskich wioskach, corocznie organizowano obrzędy „wypędzania” czarownic. Kiedy nadchodził marzec, każdej piątkowej nocy ludzie wybiegali na ulice i przy akompaniamencie kościelnych dzwonów okrzykami odpędzali wiedźmy. Wierzyli też, że wraz z nimi usunięte zostanie wszelkie zło, nagromadzone przez poprzedni rok.
ROBIN HOOD WIECZNIE ŻYWY
Być może któryś z brytyjskich decydentów święcie uwierzył, że niepospolite zdolności pani Duncan stanowią rzeczywiste zagrożenie dla planowanej inwazji na Normandię. Nie zdawał sobie przy tym sprawy, że myśli według utartego schematu, stworzonego przez autorów średniowiecznego podręcznika dla inkwizytorów, zatytułowanego „Młot na czarownice”. W kilka miesięcy po sukcesie wojsk alianckich na plażach Normandii Helen Duncan została wypuszczona z więzienia Halloway. Aresztowano ją jeszcze raz, w 1956 roku, w Nottingham. Tym razem zarzucono jej oszustwo. Helen Duncan była przesłuchiwana, a po tym zdarzeniu oględziny lekarskie ujawniły na brzuchu pani Duncan dwa oparzenia drugiego stopnia. Wielbiciele ruchu spirytystycznego twierdzili, że spowodowali je policjanci, przerywając trans „medium”. Być może był to wypadek lub któryś z nadgorliwych funkcjonariuszy zastosował metody śledcze pamiętające czasy Robin Hooda.
Obrażenia okazały się poważne. W kilka tygodni później Helen Duncan zmarła w szpitalu. Taki był koniec kobiety, uznawanej za „ostatnią szkocką czarownicę”. Działalność spirytystki spotkała się z oporem społeczeństwa i władz nie tylko z powodu zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa, co w czasie wojny jest zrozumiałe, ale także z irracjonalnego lęku przed nieznanym, przed kontaktem ze światem zmarłych. Właśnie za to Helen Duncan prześladowano, chociaż urządzała niewinne seanse spirytystyczne. Jednym z pierwszych działań podjętych przez Winstona Churchilla po wygranych wyborach w 1951 roku było anulowanie „Aktu o ściganiu czarownic”, obowiązującego od osiemnastego wieku.
Radosław Gawroński